niedziela, 24 grudnia 2023

40 lat minęło jak jeden dzień, czyli rzecz o różnych wydania serii 'Funky Koval'


    Impulsem do napisania tego tekstu było ogłoszenie przez wydawnictwo Kurc (około września 2022r.) planów wypuszczenia na rynek nowej, jubileuszowej edycji przygód jednego z najbardziej znanych - przynajmniej na naszym rodzimym rynku - herosów komiksowych. Takie okrągłe rocznice zawsze skłaniają, do pewnych wspominków i podsumowujących przemyśleń. Długo zwklekałem aby ten tekst dopracować i opublikować, natomiast do finalizacji artykułu skłonił mnie finalnie dokonannie długo opóźnianego zakupu wzmiankowanego albumu z wyd. Kurc - z dodatkowego, dodrukowanego nakładu.


   Jest to jedna z tych serii, które pamiętam z czasów podstawówki, do których przez kolejne lata powracałem wielokrotnie. W dzisiejszych czasach, nowemu pokoleniu czytelników, nie pamiętających już zapewne lat 80-ych, ciężko być może do końca zrozumieć czym wtedy tak na prawdę była ta seria dla polskiego czytelnika, fana SF? W komunisztycznych czasach niedostatków, kiedy wszystko co nowe, kolorowe i intrygujące jedynie "przesączało się" z zachodu poprzez zakupy za ciężkie do zdobycia dewizy (a także i przemyt), wszystko co zachodnie (a szczególnie amerykańskie) było synonimem luksusu i dobrobytu. Było tak również z wytworami kultury masowej. Filmy sensacyjne, czy fantastyczne produkowane z USA były synonimem jakości, niedoścignionymi wzorcami. I tak na prawdę, przed pojawianiem się serii o przygodach Kovala, nie było na polskim rynku tak "zachodniego" czy wręcz "zamerykanizownego" komiksu. Dodatkowo seria ta nie była miałka fabularnie jak, niestety, miało to często miejsce odnośnie produkcji amerykańskich jak i rodzimych, polskich. Niosła w sobie natomiast wybuchowy ładunek, stworzony z takich elementów jak: wartka akcja, machinacje polityczne czy liczne nawiązania do otaczającej, ówczesnego, polskiego czytelnika rzeczywistości społeczno-gospodarczej. Słynne, i wielokrotnie opisywane, były potyczki autorów z cenzurą i "przemycanie" pewnych przekazów tuż pod nosem tejże. Wiele z tych odniesień czy nawiązań będzie w dzisiejszych czasach zupełnie nieczytelne dla odbiorcy nie znającego ówczesnych realiów, jednak pozostaje pytanie: czy sama opowieść przetrwała próbę czasu? Czy po czterech dekadach przygody kosmicznego detektywa nadal są czymś ciekawym, intrygującym? 


    Ogólnie rzecz biorąc można stwierdzić, że tak, choć z dzisiejszego punktu widzenia należałoby już chyba tę serię zakwalifikować do nurtu "retrofuturyzmu". I tak jak w innych pozycjach z szerokopojętego gatunku SF także i tutaj pewne rzeczy, w kontekście tego jak będzie wyglądała przyszłość, zostały przewidzane trafniej a inne mniej. Na przykład: brak jest w tej opowieści jakichkolwiek robotów; marginalna jest tu rola komputerów i systemów zautomatyzowanych; vidofony posiadają ekrany (zaledwie) wielkości znaczka pocztowego i służą wyłącznie do prowadzenia rozmów video - "do pięt nie dorastają" więc naszym dzisiejszym smartfonom; kosmiczne myśliwce sterowane są tylko przez ludzi - tu także brak jest rozwiązań typu "smart". 


    Przez ponad cztery dekady przygody Funky'ego Kovala były wielokrotnie wznawiane na rodzimym rynku. I o tym właśnie tak na prawdę będzie tym artykuł. Chciałbym tutaj bowiem podsumować - i częściowo porównać - poszczególne wydania tej opowieści stanowiącej już od wielu lat kanon polskiego komiksu.

- Wszystko zaczęło się ponad 40 lat temu - pierwszy epizod przygód Kovala został opublikowany w drugim numerze miesięcznika Fantastyka z 1982r. (w czerni i bieli). I tak, w miesięcznych interwałach, opublikowano tam wszystkie plansze tego, co finalnie zostało zamknięte w albumie "Bez oddechu" w latach 1982-83r. 


- Epizody drugiego tomu, zatytułowanego "Sam przeciw wszystkim", pojawiły się na łamach tego samego periodyku mniej więcej dwa lata później w okresie 1985 - 86r, poczynając od czerwca 1985r.



- Potem był magazyn 'Fantastyka Komiks' gdzie w pierwszym oraz drugim numerze tego periodyku - odpowiednio w 1987 i 88r. - ukazały się dwa pierwsze tomy opowieści, po raz pierwszy w kolorze. 



- Opowieść o kosmicznym detektywie była też "eksportowana" w ramach bloku ówczesnych demoludów, np. do nieistniejącej już Czechosłowacji. Pierwszy tom (nie wiadomo mi wydaniach kolejnych albumów) został tam opublikowany w 1990r. Z historycznego punktu widzenia Koval pozostaje jednak lokalnym, polskim fenomenem mało znanym poza granicami naszego kraju.



- W 1991r. Koval powrócił, ponownie na łamach (Nowej) Fantastyki. Wtedy światło dzienne ujrzał trzeci epizod serii - "Wbrew sobie". Album był tradycyjnie publikowany w odcinkach, na czarno-białych planszach.



- Drugie polskie wydanie przygód kosmicznego detektywa pojawiło się w ramach Magazynu 'Komiks' od wydawnictwa Prószyński i S-ka (ze zmienionymi okładkami) w 1992r., odpowiednio w numerach 1/92 oraz 2/92. Trzeci album serii pojawił się natomiast w numerze 5/92.

- Kolejne wydanie przygód kosmicznego detektywa pojawiło się za sprawę wydawnictwa Egmont w 2001r. Tym razem była to edycja zbiorcza, w twardej oprawie, obejmujaca niepublikowane wcześniej materiały dodatkowe. Przykładem może być nieobecna w żadnym z albumów plansza, zatytułowana "Dryfując", na której Funky i Brenda stoją na wielkiej muszli morskiego stworzenia, dryfującej właśnie w kosmicznej przestrzeni Strefy Evara, gdzie prawa fizyki były zaburzone a w kosmosie jakoś dało się oddychać i było tam normalne ciśnienie. Uwagę zwraca też okładka tego wydania, na której widnieje "kudłata" wersja Kovala, z twarzy podobna zupełnie do nikogo...


- Na publikację kolejnego (czwartego) tomu serii przyszło czytelnikom poczekać aż do 2010r. Także "Wrogie przejęcie", bo takie ostatecznie tytuł dostała ta opowieść, miała swoją premierę, w odcinkach, na czarno-białych planszach w Nowej Fantastyce i ostatecznie była publikowana w latach 2010-2011.


- Także w 2011r., po zakończeniu publikacji epizodów "Wrogiego przejęcia" w Nowej Fantastyce, zostało wydane 4-tomowe wydanie z charakterystycznymi czarnymi okładkami, od wydawnictwa Prószyński i S-ka. Była to pierwsza edycja która całościowo zbierała wszystkie istniejące tomy serii. 


- W marcu 2011 roku albumy "Bez oddechu" i "Sam przeciw wszystkim" zostały też wprowadzone do dystrybucji elektronicznej na platformie Woblink.

- Trzy lata później, w 2014r., ukazało się kolejne zbiorcze wydanie przygód Kovala od wydawnictwa Prószyński i S-ka. To wydanie (ponownie w twardej oprawie) zawierało wyjątkowo dużo wcześniej nie publikowanych materiałów dodatkowych, jak na przykład wstępne szkice poszczególnych plansz, wywiady z twórcami, chronlogię wydań (także tych zagranicznych, które ukazały się aż do 2011r.), oraz okładki tychże różnych wydań.  Przedstawiono tam też proces powstawania plansz od strony technicznej - od rysunku, do kolorowego wydruku. Przedstawiono też zestawienie komiksowych bohaterów oraz ich realnych odpowiedników, którzy byli "bazą" do stworzenia wielu postaci obecnych na kartach komiksu. A także trzy plansze do piątego, nigdy nie opublikowanego tomu przygód kosmicznego detektywa.



-  W tym samym roku (2014) światło dzienne ujrzała też dźwiękowa adaptacja pierwszego albumu serii od studia Soundtropez, recenzowane przeze mnie tutaj

- Kolejne wydanie zostało opublikowane w ramach kolekcji "Kultowe polskie komiksy" i pojawiło się w 2016r. W kolekcji tej zostały też wydane inne kultowe a ilustrowane przez Bogusława Polcha serie: komiksowy "Wiedźmin" oraz "Ekspedycja". Przygody Funky Kovala zostały wydane jako ostatnie w serii jako "zeszyty" 15-18.



- I wreszcie odrestautowane wydanie z wydawnictwa Kurc 2022r. (na czterdziestolecie serii). Album był reklamowany hasłem "Odkryj Funky'ego Kovala na nowo". Tom zawiera wszystkie cztery albumy, w których przywrócono kilka kadrów z pierwotnej wersji. Są tam też ciekawe informacje na temat "łącznzików" - coś o czym nigdy wcześniej nie wiedziałem - tj. plansz które zostały przez Bogusława Polcha dorysowane do wydań albumowych (magazyn Fantastyka Komiks) a nie był obecne pośród epizodów drukowanych co miesiąc w magazynie Fantastyka. Są tam też oryginalne tytuły poszczególnych odcinków z rzeczonego miesięcznika, jak choćby "Kosmiczny detektyw", "Z lotu ptaka" czy "Funky ma kłopoty". Są też - chociażby w charakterze "okładek" do poszczególnych tomów szkice Polcha, których nigdy wcześniej nie widziałem. Jest też wyjaśnienie tajemnicy nazwy pewnego kosmolotu ("Snack" kontra "Snaok") nad którą sam zastanawiałem się kiedyś, lecz nie będę tutaj zamieszczał spojlerów potencjalnym czytelnikom, odsyłam do lektury tomu. Wracając do innych atrakcji jest tutaj również zamieszczony epizod przygód Funky'ego silnie nawiązujący do realiów PRL a atytułowany "Na białym szumie" oraz fragment nieukończonej, piątej części. Dodatkowo warto wspomnieć, że w omawianym wydaniu z wydawnictwa Kurcy pojawia się też opowiadanie "Ostatnia przygoda Funky'ego" a także listy i opinie czytelników oraz tekst wspomnieniowy Krzysztofa Lipki-Chudzika o którym pośrednio wspominałem na początku akapitu, bo to tam zostały zamieszczone niektóre ciekawostki co do plansz i nazw własnych pewnych obiektów. Całość aktualnego wydania objawia nam się w czerni i bieli. Jest to niewątpliwie nawiązanie do pierwotnych edycji, które pojawiały się w odcinkach w magazynach "Fantastyka" oraz "Nowa Fantastyka".


 W mojej prywatnej ocenie pierwsze dwie części cyklu pozostają "wybitne", trzecia jest "dziwna", znacząco - in minus - odstająca od poprzedzajacych ją dwóch tomów (zarówno fabularnie jak i graficznie), czwarta natomiast jest wręcz "koszmarna". Nie zmienia to jednak w żaden sposób mojej opinii, że Funky Koval pozostaje klasyką, czy też kanonem jeśli chodzi o komiks polski. Może jeszcze kiedyś Koval powróci, np. tak jak seria Kajko i Kokosz, przejęty przez młode pokolenie artystów, zreinterpretowany, przeżywając nowe przygody. Może będzie to komiks, może animacja a może film fabularny. Realizacja takiegoż była nawet planowana ok. 2010r., dzięki zaintersowaniu inwestorów z Hollywood. Przedsięwzięcie finalnie nie doszło do skutku ale to już temat na zupełnie inny artykuł...



czwartek, 21 grudnia 2023

Bernard Yslaire: Mistrz sztuki narracyjnej


    Bernard Yslaire, to francuskojęzyczny belgijski rysownik i scenarzysta komiksowy, uznawany za jedną z wybitnych postaci w świecie sztuki komiksowej, ze szczególnym uwzględnieniem rynków frankofońskich. Przez wiele źródeł - w mojej ocenie jak najbardziej słusznie - uznawany jest wręcz za jednego ze współczesnych mistrzów gatunku. Warto również wspomnieć, że 'Yslaire' to w zasadzie fonetyczny zapis jego prawdziwego nazwiska w języku francuskim, które w oryginale zapisywane jest jako 'Hislaire'. Natomiast jak powszechnie wiadomo 'H' w lingua franca jest nieme, stąd wziął się ten pół-pseudonim artysty. Jego prace znane są również i na naszym rodzimym rynku wydawniczym. Znakami rozpoznawczymi dzieł Yslaire'a są m.in.: głęboka, wielopoziomowa narracja, dość charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny styl artystyczny oraz zdolność do eksplorowania tematów społecznych, ukazywanych z niezwykłą przenikliwościa, w kontekście ludzkiej psychiki, uczuć i różnego rodzaju fatum, ciążących nad bohaterami jego opowieści. Często też losy bohaterów jego opowieści splecione są z dramatycznymi wydarzeniami historycznymi dotykających całych społeczności - jak np. Rewolucja Francuska, kładąca się długim cieniem na losach rodu Sambre'ów.

    Urodzony 27 maja 1951 roku w Brabancji, Bernard Hislaire zaczął podobno manifestować swoją pasję do rysowania już we wczesnym dzieciństwie. Pierwsze 'szlify' na polu komiksowym stawiał w fanzinie 'Rabidule' a kilka lat później, w skutek dość naturalnego procesu, trafił do Institutu Saint-Luc w Brukseli, gdzie studiował i rozwijał swoje umiejętności artystyczne i zaczął eksperymentować z różnymi stylami. Jego pierwsze, komercyjne prace komiksowe pojawiały się w słynnym belgijskim magazynie komiksowym "Tintin" w latach 70. ubiegłego wieku. Była to dekada, w której belgijski komiks przeżywał renesans (podobnie jak miało to miejsce w sąsiedniej Francji), a młody Yslaire szybko zwrócił na siebie uwagę jako zdolny twórca.

    W 1975r. artysta rozpoczął pracę dla magazynu Spirou. Na początku tworzył rysunki do serii "Carte blanche" (Biała karta) oraz "Troisieme Larron" (Trzeci złodziej). Współpracował tam między innymi ze scenarzystą Raoulem Cauvin'em oraz Brouyere'm dla których zilustrował odpowiednio opowieści 'Coursensac' oraz 'Baladin au pays des Tahethehus' (Baladyn w kraju Tahethehus'ów). W 1978r. zaczął rysować humorystyczną serię 'Bidouille et Violette' (Bidouille i Violetta), która ukazywała się, ponownie, w magazynie Spirou. W latach 1980-83 stworzył wiele humorystycznych ilustracji dla La Libre Belgique oraz Tombone Illustre, gdzie współpracował bezpośrednio z jednym z najsłynniejszych twórców komiksu frankofońskiego - Andre Franquin'em. W tym samym okresie tworzył też wiele projektów graficznych m.in. dla Belgijskiego Radia i Telewizji choć nie tylko. Aż do 1986r. swoje prace podpisywał jako Hislaire dopiero w drugiej połowie lat 80. zaczął używać swojego pseudonimu, pod którym jest znany do dziś - Yslaire. W tymże roku (1986) rozpoczął prace, we współpracy z Balac'em - jest to jeden z pseudonimów Yanna La Penetierre'a - prace nad swoją najbardziej znaną serią, sagą o rodzie Sambre'ów. Pozostaje ona opus magnum Bernarda Yslaire'a, na której skupiał się twórczo przez wiele lat. Pierwszy tom sagi p.t. 'Je te retrouverai' (Odnajdę cię) ukazał się jeszcze w 1986r. Tłem opowieści jest XIX-wieczna Francja, targana rewolucją. Autorzy poruszają w tej opowieści tematy miłości, tragedii i konfliktów społecznych. Seria zdobyła uznanie zarówno krytyków, jak i czytelników, stając się jedną z najważniejszych belgijskich serii komiksowych w historii. Kolejne tomy serii głównej rodu Sambre'ów (łącznie 8) ukazywały się przez ponad trzy dekady. Ostatni album 'Celle que mes yeux ne voient pas' ('Ten, którego moje oczy nie widzą') został wydany na rynkach frankofońskich w 2018r. Seria doczekała się też kilku podserii pobocznych pod wspólnym tytułem 'La guerre des Sambre' ('Wojny Sambrów').




    W 1997r., eksplorując nowe medium jakim był Internet i strony web, rozpoczął Yslaire prace nad kolejnym swoim klasycznym już projektem, zatytułowanym 'XXe Ciel' (Dwudzieste niebo), współtworzona z Jeanem-Claude'em Carrièrem oraz psychoanalitykiem Laurencem Erlichem. W 1999r. pierwszy album serii, bazujący na tym projekcie internetowym został opublikowany przez wydawnictwo Delcourt. Rok później kolejne, przerobione i poprawione wydanie zostało wydane przez Les Humanoides Associes, pod tytułem 'XXe ciel.com' (Dwódzieste niebo.com). Jest to opowieść przedstawiająca historię uczestniczki Powstania Warszawskiego i obejmuje okres jej długiego życia - niemal cały XX wiek. Ostatecznie projekt rozwinął się do cyklu, który został w Polsce wydany we wspólnym tomie jako 'Wiek Ewy' (choć osobiście przetłumaczyłbym to raczej jako 'Stulecie Ewy').



    Kolejnymi dziełami tego twórcy zdecydowanie godnymi uwagi jest dwuczęściowa opowieść 'Le ciel au-dessus de Bruxelles' ('Niebo nad Brukselą') oraz 'Le ciel au-dessus du Louvre' ('Niebo nad Louvrem'). Jeśli chodzi o 'Niebo nad Brukselą' to fabuła tej opowieści rozgrywa się w 2003r, na trzy dni przed wymuchem drugiej wojny w Iraku. Wtedy właśnie niejaki Jules Engell Stern poznaję kobietę, Fadyę. On jest żydem, Chazarem, a ona arabką, muzułmanką i terrorystką która za chwilę ma dokonać samobójczej misji. Yslaire zbudował tu opowieść w której niezwykła, niespodziewana miłość i sceny namiętności przeplatają się z gwałtownymi scenami nalotów na Bagdad, terroru i śmierci, transmitowanymi przez wszystkie telewizje świata. Natomiast 'Niebo nad Luwrem' to historia powstała we współpracy Yslaire'a z Jean-Claude'em Carrierem - znanego we Francji scenarzysty, pisarza oraz aktora. Album ten był kolejną, wspólną publikacją wydawnictwa Futuropolis i muzeum w Luwrze. Wcześniej w analogicznej formule ukazały się komiksy autorstwa innych autorów komiksowych znanych i cenionych na rynku fransuckim: Nicolasa De Crecy'ego, Erica  Liberge'a i Marca-Antoine'a Mathieu. 'Niebo' jest kolejnym artystycznym hołdem dla założycieli muzeum z okresu Rewolucji Francuskiej. Warto wspomnieć o tym, że w fabułę i plansze komiksowe zostały wplecione obrazy będące w posiadaniu muzeum w Luwrze, np. 'Śmierć Marta' autorstwa Dawida czy 'Niebo nad Brukselą' autorstwa Julesa. Obydwa albumy które łączy słowo występujące w tytule "Niebo" uznawane są za dyptyk, choć faktycznie fabularnie nie łączy ich zbyt wiele.





    Najnowsze dziełem Yslaire'a jest album 'Mademoiselle Baudelaire' (Panna Baudelaire). Jest to opowieść dramatycznej miłości czarnoskórej Jeanne Duval i słynnego poety Charlesa Baudelaire'a którego muzą była Duval. Kobieta ta była postacią autentyczną, która przez współczesną nazywana była "Czarną Wenus". Femme fatal - Jeanne, była przykładem silnej kobiety w XIX-wiecznym świecie mizoginizmu i rasizmu. W opowieści tej miłość, namiętność, sekrety i mistycyzm przeplatają się ze sobą. Album, tradycyjnie dla Yslaire'a wyróżnia się nie tylko bogatą fabułą, ale także charakterystycznym stylem graficznym, który doskonale oddaje atmosferę dekadenckiego Paryża. "Mademoiselle Baudelaire" to dzieło, które łączy elementy literatury, sztuki i historii, tworząc fascynujący świat pełen tajemnic i emocji.

 

   Bernard Yslaire zawsze był artystą eksperymentującym ze stylem i formą. Jego prace charakteryzują się często nielinearną narracją, ciekawie skonstruowanymi z psychologicznego punktu widzenia postaciami, zazwyczaj targanymi silnymi, często sprzecznymi uczuciami a dodatkowo uwikłanymi w gwałtowne wydarzenia, często o podłożu historycznym, jak zostało to nadmienione wcześniej. Pod względem warstwy stricte graficznej dzieła tego artysty charakteryzuja sie zawsze starannie dobraną kolorystyką, jego sztuka jest także pełna ekspresji i emocji, co sprawia, że czytelnicy często dosyć łatwo mogą utożsamiać się z bohaterami i ich losami. Prace Yslaire'a praktycznie zawsze prowokują też do refleksji nad głębokimi kwestiami społecznymi i ludzkimi relacjami. Poza pracą nad komiksami, artysta niezmiennie angażuje się w różnorodne projekty społeczne i edukacyjne. Jest zwolennikiem promocji komiksu jako formy sztuki (co świetnie wpisuje się w postrzeganie komiksu w Europie - szczególnie w Belgii i Francji) oraz wspierania młodych talentów.

Jego osiągnięcia zostały uhonorowane wieloma nagrodami, w tym Grand Prix de la Ville d'Angoulême w 1991 roku, co potwierdziło, czy też może zaakcentowało jego znaczący wkład w świat komiksu.






niedziela, 30 kwietnia 2023

Żegnaj Aaricio - prawdziwa podróż sentymentalna, czy tylko coś w stylu "what if?" ?

    Zdarzyło mi się już kilkukrotnie narzekać na tym blogu na jakość merytoryczną opowieści o perypetiach familii Aegirssonów, które pozostają takimi - miałkimi fabularnie - co najmniej od dekady. Nie zmienia to jednak faktu, że po raz kolejny - trochę z sentymentu, trochę z ciekawości - sięgnałem po dostępną od niedawna nowość, w postaci tomu odpryskowego od serii głównej (ang. spin-off), pt. "Żegnaj Aaricio". Album ten jest jednocześnie pierwszym - a więc spodziewane są kolejne - z nowego cyklu, zatytułowanego "Thorgal Saga" w ramach którego różni autorzy (zapewne głównie z rynków frankofońskich) będą przedstawiać swoje wariacje na temat przygód Thorgala Agirssona a być może także innych postaci uprzednio pojawiajacych się w komiksach o przydach Wikinga z Gwiazd oraz bliskich mu osób.


Okładka polskiego wydania omawianego albumu. Wyd. Egmont 2023r.

   Tak więc autorem pierwszego tomu, otwierajacego "Sagę" jest Robin Recht. Kolorami natomiast zajął się Gaetan Georges. Przyznam, że o tym rysowniku (tj. Rechcie) - będącym jak się okazuje jednocześnie bardzo często również scenarzystą swoich dzieł - nigdy wcześniej nie słyszałem. Pospiesznie musiałem zerknąć na niezawodny, w kontekście informacji o komiksach frankofońskich, portal bedetheque. Na tej podstawie nie jest to autor którego można by uznać za klasyka, ale jest dość znanym autorem na rynkach frankofońskich. Warto by również na początku rzec, że ten album w pewien sposób pęta ręce scenarzystom kolejnych tomów sagi o rodzinie Aegirssonów, które na pewno ujrzą światło dzienne. Mam tutaj na myśli zarówno albumy z serii macierzystej, jak i cyklu "Thorgal saga". Otóż pęta w tym sensie, że mamy tu naszkicowaną przyszłość, w której Thorgal i Aaricia dożywają oboje późnej starości. Tak więc żadne z nich nie powinno umrzeć przez wiele kolejnych odcinków opowieści o Aegirssonach. Ponadto został tu już przestawiony fakt, na którym przecież zasadza się cała fabuła tejże opowieści, że to Aaricia umrze jako pierwsza. Pozostaje oczywiście pytanie, czy wydarzenia przedstawione w tym albumie należy uznać za "kanoniczne", czy jest to raczej coś w stylu "what if?" (dosł. "a co jesli?") opowieści popularnych w uniwersach super-bohaterskich, a przedstawiających alternatyne scenariusze rowoju pewnych wydarzeń z życiorysu jakichś postaci - zazwyczaj dobrze znanych protagonistów lub antagonistów.


Wąż tradycyjnie kusi, kłamie i namawia...

    Jeśli chodzi o fabułę, to należy szczerze zaznaczyć, że prezentowane tu wydarzrnia, mają niezwykle smutną wymowę. Oto około 70-letni Thorgal, sterany życiem, dogłębnie przeżywający stratę najważniejszej osoby w jego życiu, ukuchanej żony, jest dodatkowo torturowany przez swojego odwiecznego wroga, węża Nithogga, który w momencie największej rozpaczy mami Wikinga z Gwiazd wizją ponownego ujżenia swojej ukochanej, w dobrym zdrowiu i do tego młodej. Kluczem do całej sprawy ma być artefakt który pojawił się wcześniej zaledwie w jednym tomie przygód Thorgala a jest to mianowicie pierścien Uroborosa, dzięki któremu można podróżować w czasie. I tak oto, ponownie  (który to już raz?),Thorgal nawet w ostatnich latach życia, opłakując swoją największa stratę nie może zaznać spokoju, prześladowany przez los i nadprzyrodzone lub boskie istoty, ku uciesze czytelników. 

    W opowieści odnajuemy mnóstwo znajomych jak i zupełnie nowych - niekiedy wręcz alternatywnych - bohaterów jak i wrogów Thorgala, oraz wiele artefaktów, które miały bardzo duże, czasami wręcz kluczowe znaczenie dla przygód Wikinga z Gwiazd w albumach które od dwana znamy. Są to na przykład "Łzy Tjahziego" - niezwykłe, przeroczyste jak woda perły które bogini Frigga wsunęła w zaciśniete piąstki rodzącej się, małej Aaricii. Jest też wspominany już pierścien czasu, dzięki któremu Thorgal trafia do swojej przeszłości. Jednak jak się wkrótce okazuje, jest to przeszłość alternatywna, w której co prawda spotyka około dwunastoletnią wersję samego siebie, odwiedza rodzinną wioskę, której królem nadal jest Gandalf Szalony - ojciec Aaricii. Jednak jak w starym powiedzeniu "im dalej w las, tym więcej drzew". Bowiem im bardziej Thorgal angażuje się w zastane wydarzenia - uprowadzenie kilkuletniej Aaricii, wyprawa ratunkowa itd. tym bardziej okazuje się, że nie jest to ta przeszłość którą pamieta i tak na prawdę nie ma powrotu ani do własnej młodości ani do życia z jego ukochaną księżniczką Wikingów. 70-letnia wersja Thorgala stwierdza w pewnym momencie, że ten nastoletni młokos którego spotyka w tej nowej, alternatywnej wersji przeszłości, nie jest nim samym i ten drugi, młody Thorgal, powinien żyć własnym życiem, pójść swoją własną ścieżką - z dużym prawdopodobieństwem bez pięknej Aaricii jako swojej życiowej partnerki. Finalnie cała ta przygoda okazuje się dla Thorgala, jak to częściowo zostało naświetlone wcześniej, jedną wielką płapką Węża Nithogga, w którą Thorgal wpada, używając pierścienia Uroborosa, na swoją może nie zgubę ale zdecydowanie wielką udrękę.


Kadr o którym jest mowa w poniższym akapicie, przedstawiający retrospekcje z albumu "Gwiezdne dziecko".

    Jeśli chodzi o warstwę graficzną, to już na wstępe uwagę zwarca metaliczny kolor liter logotypu. Na obrazkach na ekranie tego nie widać, ale ma ona miedziany, metaliczny kolor. Kreska Rechta dość dobrze naśladuje styl Rosińskiego, zachowując jednak swój charakter. Niektóre kadry są nawet dość zastanawiające. Mam tu na przykład na myśli obrazek na którym niecny wąż Nidhogg przedstawia dwa "przebłyski" z przeszłości Thorgala na których widzimy kilkuletniego wówczas chłopca, wraz z towarzyszącym mu krasnoludem, Tjahzim, podczas ich wyprawy w poszukiwaniu "metalu który nie istniał". W drugiej, znajdąjęcej się w tej samej ramce retrospekcji, widzimy natomiast biginię Frigg, pochylającą się nad leżącym na ziemi Thorgalem, który został śmiertelnie ugodzony przez miecz dzierżony przez jeden z ogonów węża Nidhoga, kiedy bogini przywraca mu życie, ponieważ "jego czas jeszcze nie nadszedł". Otóż mogę się mylić, ale mam wrażenie, że obydwa te fragmenty zostały po prostu skopiowane przez Rechta wprost z albumu "Gwiezdne dziecko" w któym pojawiły się te właśnie wydarzenia. W przeciwnym razie - jeśli artysta sam je przerysował, wzorujac się jedynnie na kadrach stworzonych przez Grzegorza Rosińskiego - uznać należy, że Recht odznacza się nadzwyczaj precyzyjnym warsztatem i zdolnościami odtwórczymi. Aby podsumować ten akapit dodam tylko jeszcze, iż w mojej ocenie styl Rechta jest bardziej czytelny i ciekawszy, niż obecne w serii macierzystej od kilku albumów prace Frederica Vignaux'a. Ponadto moim faworytem jeśli chodzi o oddanie ducha serii, szczegółowość  i "urodę" kadrów pozostaje niezmiennie Roman Surzenko.


Alternatywna okładka tomu z wydania francuskiego. Być może tak właśnie będzie wyglądło polskie wydanie w twardej oprawie.

    Dość niespodziewanym zbiegiem jest wydanie tego albumu w miękkiej i twardej oprawie w dużym odstepie czasowym. O ile bowiem ta pierwsza wersja ukazuje się właśnie teraz (kwiecień 2023r.), to bardziej "ekskluzywne" wydanie - z twardą  okładką - będzie dostępne dopiero za kilka miesięcy... Czy zabieg ten wynika z trudności logistycznych - np. dostępności materiałów poligraficznych - czy jest to raczej zabieg marketingowy - powiedzmy w celu zwiększenia zainteresowania/sprzedaży - tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Chwała jednak Egmontowi, że po raz kolejny - z małym poślizgiem względem rynków frankofońskich (tam bowiem opowieść "Żegnaj Aaricio" ukazała się pod koniec stycznia 2023r.) - dzięki ich umowom licencyjnym także i na półkach naszych rodzimych sklepów zagościł omawiany tutaj album.

Blizna na prawym policzku niezawodnie zdradza, kim jest ten stary mężczyzna?

    Według zapowiedzi jest to pierwszy tom serii pobocznej "Thorgal Saga". O czym będą opowiadały kolejne albumy, kto je stworzy? Tego jeszcze na tę chwilę nie wiadomo. Bieżący tom jest mi niezwykle ciężko jednoznacznie ocenić. Z jednej storny jest to trochę podróż sentymentalna, która sprawia pewną dozę przyjemności podczas czytania. Z drugiej ponownie wpisuje się to w pewną narrację, o której już kiedyś wspominałem w swoich artykułach, mianowicie taką, że saga o Aegirssonach stała się wieloodzickowym tasiemcem. Czy kupię kolejny tom "Sagi" kiedy ujrzy światło dzienne za rok lub dwa? No cóż, pewnie tak - z sentymentu i trochę z ciekawosci. Tak więc ten tekst kończę tak samo jak go rozpocząłem, trochę tak jakby użył pierścienia Uroborosa i powrócił do puntu wyjścia, jak niegdyś sam Thorgal, piękna Vlana oraz niecny Torric, w albumie "Władca gór"...


sobota, 25 lutego 2023

Problem Trzech Ciał - serial Tencent 2023

    Już na wstępie pragnę podkreślić - bo było to dla mnie sporym, pozytywnym zaskoczenie - że omawiany tutaj serial, wyproduowany przez chińskiego giganta multimedialnego - koncern Tencent - dosyć dobrze oddaje ducha oryginału, tj. książki na której się opiera. Przed obejrzeniem pierwszych odcinków (a wcześniej trailerów) wcale nie było to dla mnie jednak takie oczywiste. Po pierwsze: zazwyczaj adaptacje filmowe lub serialowe udają się w różnym stopniu. Książka i film to jendak dwa zupełnie różne media, rządzące się swoimi prawami. I tak na przykład w książce bez problemu można zamieścić wywody o zagadnieniach technologicznych, czy naukowych - co zresztą pojawia się w 'Problemie trzech ciał' wielokrotnie - jednak wydaje się, że dla widza śledzącego wydarzenia na ekranie takie opisy byłyby nurzące czy wręcz zupełnie niestrawne. W związku  z tym uważam, że mega wyzwaniem było przeniesienie na ekran książki, z nurtu hard SF, która jest pełna tzw. "technikaliów". W mojej ocenie to się jednak chińskim filmowcom udało i to całkiem dobrze.


Kolaż promujący serial. Uwagę zwraca podział na lewą i prawą stronę, różniące się znacznie kolorystyką i nawiązujące odpowiednio do wydarzeń z lat 60-ych XXw. i 2007r.

    Jednocześnie sądze, że dla osób zupełnie nie znających oryginału, serial może być dosyć ciężki w odbiorze ponieważ, podobnie jak w książce, także i tutaj dopiero po pewnym czasie - około siódmego, ósmego epizodu - wątki zaczynają się powoli składać w całość. Miałbym również dużą trudność w opowiedzeniu na pytanie czy najpierw powinno się przeczytać książke, a później obejrzeć serial (to akurat mój przypadek) czy na odwrót? W mojej ocenie obydwa media uzupełniają się i jeśli ktoś przeczytał oryginał, powinien sięgnąć po serial aby odświerzyć sobię tę opowieść w głowie, przeżyć ją jeszcze raz a nawet lepiej zrozumieć. Szczególnie ta ostatnia kwestia tj. "zrozumienie" wydają mi się kluczowe. Pamiętam, że przy pierwszym czytaniu 'Problemu trzech ciał' - poprzez ilość wątków które ten tytuł zawierał, subtelne powiązania miedzy nimi, mnogość wstawek naukowych - tekst wydawał mi się zagmatwany, miejscami nawet zupełnie niezrozumiały. Dopiero przy drugim czytaniu, kiedy już wiedziałem "o co chodzi" w pełni doceniłem maestrię tej niezwykłej konstrukji myślowej i przyprawiających o zawrót głowy, choć przecież opartych jak najbardziej na podstawach naukowych, pomysłach Liu Cixina (zachowuję tu oryginalną chińską składnię, gdzie nazwisko jest podawane jako pierwsze w kolejności a imię drugie). Więc może dobrym pomysłem, dla tych którzy jeszcze książki nie czytali, byłoby rozpoczęcie zapoznawiania się z tą historią na podstawie omawianego serialu - wg. starego porzekadła, że "obraz to więcej, niż tysiąc słów". Bardziej dobitnie można by rzec, że medium jakim jest film, jest po prostu bardzizej przystępne, łatwiej "przyswajalne" dla przeciętnego "oglądacza". Tak więc wychodząc już z tej przydługiej dygresji, w mojej ocenie warto zapoznać się i z książką (a najlepiej całą trylogią 'Wspomnienia o przeszłości Ziemi') jak i z serialem od Tencentu.


Okładka chińskiego wydania 'Problemu trzech ciał'

    W kontekście uzupełniania się na wzajem (książka vs serial) to adaptacja telewizayjna zwróciła np. moją uwagę na kilka wątków, które były obecne w książce ale wydawały mi się mało istotne, czy wręcz o nich zapomniałem. Przykładem niech będzie tutaj postać Pan Hana, jego badania oraz motywacja do służenia Trisolariańskim "Władcom". W epizodzie ósmym serialu Han pośrednio to wyjaśnia w rozmowie z reporterką Mu Xing - nota bene jest to postać która w książce nie występuje. Na podstawie tej rozmowy można wywnioskować, co skłoniło Hana do służenia obcej cywilizacji? Mowa tutaj o zachowaniu ludzkości i jej braku poszanowania dla środowiska. Pan Han stwierdza na przykład, że ludzie interesują się stanem środowiska tylko w momencie bezpośredniego zagrożenia dla swojego życia a poza tym, takie rzeczy jak zatrucie powietrza, odpady, wymieranie gatunków to dla nich totalna abstrakcja - jak sądzą, nie będąca w bezpośrednim związku przyczynowo-skutkowym z tym, co sami robią. Czyli na przykład nie widzą, a może nie chcą widzieć i zrozumieć, że naciśnięcie pedału przyspieszenia w ich aucie emituje gazy cieplarniane do atmosfery; że światła wielkich miast i światła samochodów na drogach w nocy zakłócają funkcjonowanie owadów i roślin; że przez takie zakłócenia powodowane przez człowieka w przyrodzie część owadów-zapylaczy nie spełni swojej roli, nie przeniesie materiału genetycznego roślin; i że te efekty kumulują się coraz bardziej. Takich dialogów i poważnych tematów gdzie autor, ustami bohaterów, zastanawia się nad ważkimi dla całej ludzkości tematami, jest znacznie więcej zarówno w serialu jak i w książce.

    W.g. standardów nazwijmy to "netflixowych", gdzie sezony liczą po 8-10 epizodów, z tego serialu mogóby wyjść około 3 pełne sezony, gdyż pierwsza seria "Trzech ciał" liczy sobie aż 30 (!) epizodów po 30-55 min. każdy. Dla mnie, osoby która dwukrotnie w ostatniej pięciolatce przeczytała trylogię 'Wspomnienia o przeszłości Ziemi', i jednocześnie fana SF w ogóle, ten serial stanowi jednoczesnie gratkę i wyzwanie. "Gratkę", ponieważ po raz kolejny mogę powrócic do niezwykłego, skomplikowanego i przebogatego uniwersum wyczarowanego w powieściach Liu Cixina. Serial pozwala też jeszcze dokładniej zrozumieć pewne wątki pojawiające się w książkach. Natomiast wspomnianym "wyzwaniem" jest poskładanie w głowie tych wątków w jedną całość, ponieważ serial, ze względu na wspominaną już specyfikę medium jakim jest film, kładzie nacisk na inne aspekty opowieści, a niektóre zupełnie pomija. Jako przykład pominiętyego wątku, przytoczę tutaj obrazy chińskiej rewolucji, i prześladownia naukowców, rozgrywające się na początku lat 60-ych XXw., gdzie ojciec Ye Wenjie - jednej z głównych postaci tej opowieści - który nazywał się Ye Zhetail - ponosi męczeńską śmierć, za swoje przekonania naukowe. Jest to wątek niezwykle istotny z punktu widzenia motywacji i późniejszych postępków samej Ye, jednak w serialu zostaje on ledwie wspomniany i pojawia się, szczątkowo, w kilku scenach retrospektywnych. Choć, aby być w zgodzie z prawdą, rzec należy, że ogólnie porządek chronologiczny pozostaje w serialu zachowany. Tak więc przede wszystkim młoda wersja Ye Wenjie trafia do tajnej stacji radarowej Czerwony Brzeg w latach 60-ych XXw. aby dokonać czynów - wysłania elektromagnetycznych przekazów do cywilizacji poaziemskiej - które zaważą na losie całej ludzkości znacznie później. Tak więc zarówno działania Ye jak i ich skutki które około 40 lat później są stopniowo odkrywane przez Wang'a Miao i jego towarzyszy - mniej więcej w 2007r. - są nadal główną osią całej fabuły.


Jeden z bilbordów promocyjnych serial, przestawiający postaci głównych bohaterów

    Uwagę zwraca też sama realizacja techniczna serialu. Z jednej strony jest dość minimalistyczna, tzn. dużo tu dialogów i opowieść - szczególnie na początku - nie epatuje feerią efektów specjalnych. A jednak rzeczone efekty oczywiście się tam pojawiają a w kolejnych odcinkach jest ich nawet coraz więcej. Pod koniec sezonu, tj. w kilku ostatnich epizodach, pojawiają się już zdjęcia trickowe - szczególnie te związane z operacją "Cytra" i zniszczeniej statku Judgment Day oraz reprezentację graficzną cywilizacji na Trisolaris - których nie powstydziłaby się niejedna wysokobudżetowa produkcja, rodem z Hollywood. Ciekawym tematem jest też realizacja - czy może bardziej pasowało by tu słowo 'organizacja' -  poszczególnych odcinków. Otóż początkowo czołówka pojawia się zawsze po preludium w postaci kilku scen zawiazujących akcję w danym epizodzie. Potem jednak, tak od 10-ego epizodu, czołówka pojawia się już "po bożemu", tj. na początku. Warto też zauważyć, że sama "sekwencja początkowa" i jej zawartość ulega zmianie, ewoluuje. Po kilku epizodach dostajemy bowiem w jej ramach zupełnie inne ujęcia i podkład muzyczny. Zazwyczaj są to kadry, które przy pierwszym "kontakcie" nic nie mówią widzowi, jednak po obejrzeniu kilku następnych epizodów okazuje się, że dotyczą kolejnej porcji kluczowych dla opowieści wydarzeń. Także napisy końcowe są zrealizowane inaczej niż w amerykańskich czy europejskich produkcjach. "Płyną" sobie mianowicie wąską kolumną z prawej strony ekranu (ok. 20% szerokości) a na pozostałej cześci rozgrywają się niekiedy - szczególnie w pierwszych epizodach - dodatkowe ujęcia, często uzupełnijające fabułę z aktualnego lub wcześniejszych odcinków. Czasem jest to też "pokaz zdjęć" w których bohaterowie uczestniczą w dodatkowych scenach lub pokazywani są w jakichś ujęciach kluczowych, obecnych w obejrzanych już epizodach.

    Warto wspomnieć też o ścieżce dźwiękowej która towarzysze serialowi i na długo zostaje w pamięci. Szczególnie utwory takie jak 'The Day of Unknown' Xurean'a Chen, 'A Matter of Time' w wykonaniu Alexandry Lilly oraz 'Eternal Loneliness' Zhou Shen - temat przewodni serialu - robią ogromne wrażenie. Album awierający całą ścieżkę dźwiękową jest dostępny np. na Spotify - zdecydowanie polecam - nawet jesli ktoś nie chce oglądać aktualnie omawianej adaptacji. Rzadko spotyka się, aby scieżka do jakiegoś serialu zawierała tak wybitną kompilację utworów.


Okładka ścieżki dźwiękowej z pierwszego sezonu serialu

    Czy warto więc poświęcić czas na tę chińską produkcję? Zdecydowanie tak, a także przeczytać orginał, tj. trylogię książek z cyklu 'Wspomnienie o przeszłości Ziemi'. Chińska fantastyka, przynajmniej w wykonaniu Liu Cixina, jest diametralnie inna od tego, do czego przyzwyczaiła nas literatura i kino (oraz seriale) amerykańskie. To nie są awantury w kosmosie, przygodowa pulpa, kolejna superbohaterska rozróba w celu uratowaniu kogoś lub czegoś - najczęściej świata lub w ogóle całego Wszechświata. Aby być sprawideliwym, także w kinematografii amerykańskiej czy europejskiej zdarzają się dzieła wybitne. Przykładem niech będą choćby 'Interstellar', czy '2001: Odyseja Kosmiczna' - żeby wymienić tylko te, które w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl. Podobnie jest i z literaturą - jako przykład weźmy choćby cykl o Fundacji Isaaca Asimova, czy książki naszego rodzimego mistrza, Stanisława Lema. Jednakże powieści Liu zapieraja dech wizją przedstawionego świata, ilością wątków, niesamowitami pomysłami technicznymi i głębią przesłania. Pojawiają się tu rzecz jasna wątki które znamy z wielu innych dzieł - tematyka przyszłości gatunku ludzkiego, ekologii czy kontaktu z obcją cywilizacją ale pokazane tak, jak jeszcze nikt inny tego nie zrobił. I dodatkowo mamy to wszystko zbudowane na podstawie głębokiej wiedzy autora o fizyce czy astronomii - Liu Cixin jest z wykształcenia inżynierem. Ten serial, i książki, to zdecydowanie przedstawiciele nurtu hard SF - a nie np. space opery - i to w najlepszym możliwym wydaniu.

Jeden z plakatów promujących serial


    Serial jest aktualnie dostępne na platofrmie WeTV, należącej do koncernu Tencent. Jednak w dzisiejszych czasach dzięki użyciu VPN lokacja widza poza Azją - lub Stanami Zjednoczonymi, gdzie seria też jest obecna - i opłacenie dostępu, nawet bezpośrednio w chińskich Yenach, nie stanowi problemu. Tak więc kto tylko będzie zainteresowany dotarciem do tego serialu, zdecydowanie jest w stanie to zrobić. W.g. informacji w Interncie prowadzone były i są nadal alternatywne prace nad innymi adaptacjami - np. nomen omen przez wspominany wcześniej Netflix - a jedna nawet została anulowana. Powstała też seria animowana osadzona w uniwersum Trzech ciał od platformy BiliBili (przyznam, że nie oglądałem). Jednakże po przeczytaniu książki i uzupełnieniu obrazu opowieści treścią omawianego tutaj chińskiego serialu w ogóle nie czuję potrzeby zapoznawania się z jeszcze innymi adaptacjami, nawet jeśli finalnie zostaną (lub już zostały) opublikowane. Przyznam natomiast, że z wielką niecierpliwością czekam na kolejne sezony serialu od Tencentu, tj. ekranizacje drugiej i trzeciej cześci trylogii 'Wspomnienia o przeszłości Ziemi', czyli książek o tytułach 'Ciemny las' i 'Koniec śmierci'.

Okładki do angielskojęzycznego wydania trylogii 'Wspomnienie o przeszłości Ziemi'


czwartek, 16 czerwca 2022

Wody Morteluny - T1 wydania zbiorczego (choć nie tylko)

Seria ta pojawiła się już kiedyś na polskim rynku wydawniczym - za sprawą nieistniejącego już wydawnictwa "Twój Komiks", w 2002r. - a więc niemal równo dwadzieścia lat temu. Niestety została wówczas porzucona po wydaniu zaledwie jednego tomu, w związku z tym nie jest zbyt znana w naszym kraju. Niniejszy tekst, tradycyjnie już dla tego bloga, będzie raczej skonstruowany jako garść przemyśleń niż stricte recenzja. Oprócz uwag na temat pirewszej połowy serii, wydanej właśnie w ramach pierwszego tomu wydania zbiorczego, znajdą się też tutaj refleksje na temat pozostałych, kończących ją, tomów serii.

Z jednej strony jest to kolejna, możnaby rzec sztampowa, postapokaliptyczna wizja jakich przecież znamy wiele - świat po wielkiej katastrofie sprokurowanej niejako "na życzenie" przez głupotę i zachłanność ludzi. Z drugiej nie sposób odmówić serii pewnej oryginalności. Uwagę przyciągają szczeglnie rysunki Adamova oraz gama kolorystyczna, która, na pierwszy rzut oka wydaje się stać w głębokiej sprzeczności z drastycznymi tematami i ponurym światem przedstawionym w serii. Tak bowiem mamy tu do czynienia z przyjemnymi dla oka wyblakłymi - czy może raczej przybrudzonymi - pastalami, co w mojej ocenie jest wręcz ironicznym, a może nawet cynicznym, i bez dwóch zdań świadomym, zabiegiem artystycznym. Takie kolory kojarzą się bowiem raczej z baśnią, fantastycznym światem z wyobraźni, pełnym piękna i magii. Tutaj, jeśli chodzi o tematy poruszane w opowieści, jest natomiast dokładnie odwrotnie, o czym za chwilę. Z drugiej strony, kto wie jakie barwy miałby świat, gdyby światło słoneczne przechodziło przez atmosferę jeszcze bardziej pełną niż dziś różnego rodzaju zanieczyszczeń (tak właśnie jak ujęto to w niniejszej opowieści)? Niezależnie od powyższych dywagacji należy stwierdzić, że styl graficzny Adamova potrafi miejscami na prawdę zachwycić finezją i szczegółowością. Kadry są często "gęste" od szczegółów, które dostrzega się i odkrywa z nieskrywanym zachwytem (lub zaskoczeniem). Artysta ten wspaniale radzi sobie również z kadrowaniem i perspektywą.

Mówi się, że "papier przyjmie wszystko" a dodatkowo komiks, chyba na szczęście, pozostaje jednak pewnego rodzaju medium niszowym. Nie jest na piedestale tak jak np. piętnowane nieustannie za rzekome szerzenie przemocy i utrwalaniem takich wzorców w umysłach młodocianych odbiorców, gry komputerowe. W związku z tym mimo drastycznych tematów, elastyczna forma komiksowych plansz i kadrów, pozwala przemycić wiele mocnych treści, które w innej formie zostałyby napiętnowane. W Polsce nadal też w pewnym stopniu pokutuje pogląd, że komiks to "obrazki dla dzieci" lub po prostu "dziecinada". Ta seria jest jednym z jaskrawych przykładów, że tak nie jest. Prostytucja, sceny zbiorowych orgii, incesty, kanibalizm, sadyzm, polowanie na ludzi - to wszystko się tuaj pojawia. Opowieść, w mojej ocenie, epatuje pewnym ogólnym przesłaniem, a mianowicie: "ogół wyznacza normę". To co dla nas jest szokujące, drastyczne, dla społeczeństw przyszłości może być, tak jak zostało to ukazałe w "Wodach Morteluny", normą.

Dość ponuro przedstawiają się też rysy charakterologiczne głównych postaci i obraz całego społeczeństwa. Właściwie o żadnym z bohaterów Morteluny nie można powiedzieć, że reprezentuje czyste dobro lub zło. Więcej nawet, niemal każdy z bohaterów jest raczej cyniczny i stara się manipulować innymi, aby osiągnąć swoje długofalowe cele, czy po prostu odnieść korzyści lub kogoś przechytrzyć. Przebiegły, gburowaty rześnik, Pancrass, szuka zysku i przywilejów, wykorzystując do tego swoją córkę, Violhaine, którą własny ojciec popycha do porstytucji, choć ma ona mniej niż piętnaście lat na początku opowieści. Sama Violhaine, kilka lat później, dzięki przymiotom swego ciała próbuje omotać i wykorzystać władcę Morteluny, księcia Jerome'a aby wyrwać się z biedy. Ten z kolei, jest ponad stuletnim starcem, o wyglądzie dwudziestolatka, który czerpie garściami z życia będąc ogromnym hedonistą, który prowadzi rozpustny i rozrzutny tryb życia na pokaz. Jest, niemal dosłownie, władcą wody, co daje mu moc kontrolowania i szachowania wszystkich, którzy chcą żyć. Jego maszyny, ekstrachujące życiodajny fluid są jednak zależne od benzyny, nad którą pieczę ma jedynie psychopatyczny i sadystyczny Diuk Malik, kuzyn Jerome'a.

Sam Malik z kolei, będący głównym schwarzcharakterem serii, jest ogarnięty zazdrością, z powodu tajemniczego serum, dającego Władcy Morteluny, Jeromowi, wieczną młodość, ale nie tylko. Jest też potworem, spragnionym mordu i przemocy, sadystą, a także kanibalem. Mędrcem i "oświeconym" mieni się zaś Barnaba, naukowiec, brat Jerome'a o wyglądzie brodatego, karykaturalnego rzebraka, dotkniętego chortobą Hainego Medina. Jednak także on jest w pewnym stopniu uwikłany w walki o władzę w księstwie Morteluny. Dostarcza bowiem eliksir młodości Jeromowi. Jest też sprawcą pojawienia się na ziemi nowych, pochodzących od owadów ras, stanowiących zagrożenie dla ludzkości. Tak oto, w skrócie, wygląda krwiożercza, zepsuta do szpiku kości arystokracja Morteluny. Plebs to natomiast na wpół zdziczałe niemal zwierzęce istoty, których jedynem celem jest przetrwanie w zdegenerowanym świecie. Toczą oni nieustanną, brutalną walkę o to żeby żyć na wielu poziomach. Wyjątkami od tej ponurej reguły jeśli chodzi o zachowanie ludzi, są chyba jedynie Nicolas, chłopiec o tajemniczych mocach, które mogą odmienić świat i Myszka dziewczynka-mutant.

Jest to więc zaiste ponoury obraz postapokaliptycznego świata jak i społeczeństwa go zamieszkującego. Jest to też kolejna fransuska seria, która stawia właśnie Francję, jako centrum wszystkiego. W tej opowieście jest to nawet zawężone do obszaru samej metropolii paryskiej (co zmienia się dopiero pod koniec trzeciego tomu, kiedy wszystko zaczyna się walić a główni bohaterowie muszą uchodzić przed szponami wrogiego Malika, aby ocalić skóry). Okładka wydania zbiorczego jest więc w tym kontekście wręcz zwodnicza - unoszący się w powietrzu rudowsłosy chłopiec i obserwujący go z balkonu ustytuowanego znacznie niżej ludzie sugerują bajkowy, czy też baśniowy klimat opowieści. Otóż, jak już wcześniej zostało to nakreślone, nic bardziej mylnego... Co ciekawey wydanie nie zawiera oznaczenia "tylko dla dorosłych" a, w mojej ocenie, jak najbardziej powinno.

Mam tu więc obraz społeczeństwa skrajnie zdegenerowanego i niezwykle wręcz rozwarstwionego. Bogaty w tym świecie jest ten kto ma wodę. Stanowi ona uniwersalną walutę za którą można kupić dokładnie wszystko i wszystkich. Szczytem luksusu i barokowej wręcz wystawności, czy może rozrzutności, jest posiadanie przez wrogiego diuka, Malika oraz Księcie Morteluny, Jerome'a akwariów i trzymanie w nich ryb. O ile w przypadku Malika jest to niewielkie akwarium z piraniami, co i tak stanowi nie lada luksus, to już w przypadku Jerome'a mamy tu absurdum ad infinitum w postaci komnat w których ścianach, sufitach i podłogach umieszczone są wielkie akwaria z różnymi stworzeniami - istny Ewerest rozrzutności. W tym samym czasie bowiem na ulicach zrujnowanego Paryża ludzie zabijają się na wzajem aby zyskać dostęp do choćby kilku litrów bezcennego płynu, które pozwolą im przezyć kolejny dzień.

Seria niesie też w sobie uniwersalne przesłanie na temat szaleństwa rasy ludzkiej, polegajacego na eksploatacji zasobów planety, i niezważaniu na jej niszczenie, co prowadzi nieuchronnie do globalnej katastrofy. Jest to w zasadzie pewną kliszą, sztampą a jednocześnie jak się okazuje potrafi być kanwą do nieskończonej wersji wariacji ne ten temat - czego przykładem są np. Wody Morteluny. O tym samym mówi też zawarty na końcu tomu zbiorczego bardzo interesujący tekst Pawła Ciołkiewicza, który został dodany jako "materiał bonusowy" do rodzimego wydania. Autor omawia tam jeszcze wiele komiksowych antyutopii, które również powstały w latach 80ych, podobnie jak seria o księstwie Morteluny. I tak na przykład jest tam mowa o znanych również w Polsce seriach takich jak "Yans" stworzonej przez A.P.Duchateau i G.Rosińskiego, czy "Trylogii Nikopola" autorstwa Bilala. Wracając jednak do samej opowieści o Wodach Morteluny, to dogłębna analiza tematyki poruszanej w serii pokazuje, że "między kadrami" przemyca ona jeszcze jedno, ponure przesłanie. Mianowicie takie, że nawet po globalnej katastrofie, ludzkość właściwie nie nauczyła się niczego. Nawet stojąc u progu totalnej zagłady, ludzi interesują tylko walka o wpływy i zyski. Ci, którzy przeżyli wielką katastrofę nie wyciągnęli z niej żadnych wniosków... Istoty ludzkie były i nadal pozostają w swoich wnętrznach krwiożerczymi, prymitywnymi bestiami. Szczególnie widać to w zestawieniu z postępowaniem innych gatunków które pojawiają się w opowieści. Mianowicie zmutowanych (lub zchybrydyzowanych) owadokobiet, stworzonych w laboratiorium profesora Barnaby, telepatycznych termitów, a także profetycznych, wielkich modliszek. Są one znacznie mądrzejsze od ludzi w swoim dażęniu do pokoju, do przetrwania i mylśeniu o przeszłości. Można to zinterpetować tak, że nowe, zmutowane, pochądzoące od owadów inteligentne istoty, okazują się znacznie bardziej ludzkie od samych "potomków małp". Niestety wszystkie te nowe gatunki, nawet mimo ukazywanej miejscami drapieżności, są nadal bezradne wobec ludzkiej przemocy... Człowiek pozostaje najbardziej krwiożerczą i bezmyślną istotą inteligentną na planecie.

Omawiane tutaj wydanie zbiorcze zawiera pięć z dziesięciu istniejących tomów serii i oparte jest na oryginalnej edycji przygotowanej przez francuskie Glenat. Piąty tom ma otwarte zakonczenie. Większość bohaterów umiera a świat się zmienia. I tak na prawdę - tak właśnie powinno pozostać. Kolejne tomy, które również miałem okazję czytać, to już zupełnie inna historia. Inny styl graficzny, narracja. Główni bohaterowie powracają tam co prawda jako elementy snu, omamów, ale opowieść jest doprawdy kiczowata, żeby nie powiedzieć "szmirowata" i zupełnie brak jej siły wyrazu, przesłania, stylu graficznego, czy po prostu - klimatu - poprzednich części. Krótko mówiąc, druga połowa serii jest (w moejej prywatnej ocenie rzecz jasna) po prostu nic nie warta i szkoda czasu na jej czytanie. Mamy tu bowiem grupę ludzi powracających z otchłani kosmosu po iluśtam tysiącach lat. Wkrótce po przybyciu w pobliże starej, zniszczonej Ziemi w życie ich samych, pokładowych robotów i zwierzęcych maskotek przywiezionych przez ludzi z głębi kosmosu, wkradają się dziwne wizje, w postaci ducha złowróżbnego diuka Malika, który zaczyna szerzyć zniszczenie. Bełkotliwa historia ponownie, w ramach swoistego dance macabre, ożywia - w obrębie wizji, czy też snów - starych bohaterów, jak Jerome, Violhaine, Barnaba, Nicolas czy Myszka i wreszcie sam główny adwersarz - Diuk Malik. W koszmarnych wizjach, w które starzy bohaterowie wciągają też i załogę gwiazdolotu walczą oni znów z Malikiem o dominację i ocalenia Ziemi. Natomiast, jak zostało to już przedstwione wcześniej, ta cześć historii to zwykła "chała", odcinanie kuponów od pierwszych tomów bez ciekawych pomysłów na prowadzenie i sfinalizowanie opowieści... Tak więc trudno jednocześnie ocenić tę serię jako całość. Z jednej strony wizja, szczególnie w pierwszych tomach, wręcz szokuje swoją brutalnością a także oryginalnością i stylem graficznym. Z drugiej jednak tomy 6-10 psują niemal wszystko. Warto więc zostać przy "pierwszym sezonie" tj. tomach 1-5 i na tym poprzestać. Tom piąty kończy się wspomnianym już, pewnego rodzaju cliff hangerem i lepiej by było dla tej serii, gdyby tak pozostało...

sobota, 27 listopada 2021

Thorgal T39 - Neokora (raczej garść przemyśleń, niż recenzja)

Można by rzec, że moja tzw. "kobieca intuicja" nie zawiodła. Nieco ponad rok temu (a dokładnie 20.11.2020r.) opublikowałem na tym blogu tekst, dotyczący porzuconych wątków w serii Thorgal, które, w mojej ocenie, mogłyby jeszcze kiedyś powrócić. A kilka dni temu do moich rąk trafił kolejny, trzydziesty dziewiąty już tom serii, zatytułowany "Neokora". Przyznam, że sporym zaskoczeniem była dla mnie jego zapowiedź kilka miesięcy wcześniej. Okazało się bowiem, że jeden z najciekawszych, w mojej opinii, wątków, o których pisałem we wspomnianym artykule z 2020r., faktycznie powróci!

Choć tytuł albumu tego nie sugeruje, jest w tym kontekście nawet dość mylący (o czym nieco więcej za chwilę), to wyżej wspomnianym "wątkiem", jest statek kosmiczny, którym przybyli z gwiazd rodzice Thorgala Aegirssona, a także rudowłosa "czarodziajka", Slivia, oraz inni przedstawiciele rasy Atlantów. Rzekłbym, że, w odróżnieniu od tytułu, okładka albumu była w znacznym stopniu wskazówką co do tego, czego będzie dotyczył ten epizod sagi o Thorgalu? Kiedy ją ujrzałem, od razu było dla mnie jasne, że, prawdopodobnie, wydarzenia zaniosą nas i bohaterów komiksu właśnie "tam", tj. do uszkodzonego gwiazdolotu, uwięzionego na wieki pośród lodów dalekiej północy, na "wyspie lodówych mórz", ojczyźnie ludu Slugów. Za plecami kroczącego w kierunku czytelnika Thorgala, widocznego na okładce, wyraźnie widać świetlisty trójząb, niezawodnie rozpoznwalany dla czytelników serii jako znak "ludzi z gwiazd". Widać tam także "migające światełka" na ścianie, co jednoznacznie sugeruje wnętrze jakiejś stechnicyzowanej budowli, lub właśnie statku gwiezdnego. Co więcej ta struktura (budowla lub statek) jest aktywna - posiada zasilanie. I właśnie ten ostatni aspekt był najbardziej intrygujący. Dla czytelnika znającego wydarzenia z pierwszych albumów sagi ("Zdradzona czarodziejka" i "Wyspa lodowych mórz") nie jest przecież tajemnicą, że statek kosmiczny ludzi z rasy Thorgala od lat spoczywał unieruchomiony, bez źródła zasialania. Można by rzec, że "leżał w lodowym grobie". Więc od razu pojawiło się w mojej głowie pytanie: jeśli to faktycznie on, ten statek gwiezdny, to jak udało się go Thorgalowi (lub komuś innemu) aktywować?

Drugą dużą zagadkę stanowił także sam tytuł albumu. "Neokora" kojarzy mi się bowiem jednoznacznie z "korą nową", lub, bardziej naukowo i po łacinie, z neocortexem, zwanym też isocortexem. Czyli de facto z najmłodszą, z punktu widzenia ewolucji, częścią mózgu ludzkiego (oraz innych ssaków) zaangażowaną w odbieranie i przetwarzanie wrażeń zmysłowych, planowanie oraz za procesy poznawcze. Przyznam, że po ujawnieniu tytułu albumu spodziewałem się tu trochę wątku "danikenowskiego", tj. ingerencji kosmitów w ewolucję prymitywnych ludów zamieszkujących Ziemię, przyspieszenie tego procesu poprzez aktywny wpływ na rozwuj obszaru neocortexu w mózgu człowieka. Jednak tytułowa "Neokora" okazała się czymś zupełnie innym, mianowicie AI gwiazdolotu Atlantów, i tutaj Yann Le Penetierre nie popełnił żadnego plagiatu.

Znów w kontekście okładki, to zastanawiająca jest też kwestia widocznej na niej sygnatury oraz inicjałów (co nie miało miejsca nigdy wcześniej w historii serii). Uważny czytelnik dostrzeże bowiem, że widnieje tam dobrze znany fanom serii "autograf" Grzegorza Rosińskiego a tuż pod nim, niepozorne inicjały F.V. - a więc na pewno referencja odnosząca się do Frederica Vignaux'a. Jako autor ilustracji w stopce albumu jest jednak wymieniony tylko Mistrz Rosiński. Z czym więc mamy tu do czynienia? Rosiński namalował okładkę samodzielnie? A może Vignaux jakoś w tym uczestniczył, np. proponując projekt na którym bazował Rosiński a być może położył przysłowiową "wisienkę na torcie" retuszując okładkę (co wydaje mi się najmniej prawdopodobne ze wszystkich przedstawionych tu wariantów). A być może jest to po prostu kurtuazyjny ukłon w stronę nowego rysownika, że zdecydowano się "nieśmiało" umieścić jego inicjały na planszy stworoznej przez p. Grzegorza. Jest też jednak inna możliwa opcja: mianowicie taka, że jest to zapowiedź tego, iż ta lub kolejna, tj. czterdziesta okładka będą ostatnimi rysowanymi przez Rosińskiego... Myślę, że zagadka może wyjaśnić się już za rok, przy okazji wydania kolejnego, jubileuszowego (tj. 40-go) epizodu sagi.

W omawianym albumie powraca też i inny, niezwykle istotny dla serii wątek, którego pojawienie się także "prorokowałem" w moim artykule sprzed roku, omawiającym porzucone wątki sagi o Thorgalu. Mowa tutaj o postaciach Kriss de Valnor i jej syna, Aniela. Jak zapewne część z czytelników pamięta, na końcu tomu "Aniel" odchodzą oni w przysłowiową "siną dal". Otóż okazuje się, że Kriss nadal jest agresywną, żądną bogactw wojowniczką, próbującą torować sobie drogę przez świat mieczem i łukiem (tą drugą bronią nawet bardziej, wszak to jej ulubiony oręż). Wiem, że taka jej sylwetka i postawa życiowa była też przedstawiana w porzednich epizodach serii, ALE... No właśnie, w mojej opinii jest to jednak trochę rozczarowujace, ponieważ ta bohaterka tak wiele przeszła w poprzednich tomach serii. Z bezwględnej agresywnej najemniczki, stała się (trochę w międzyczasie) kochającą swe dziecko dojrzałą matką; pojednała się z Aaricią, której przez lata głęboko nienawidziła (zresztą z wzajemnością); no i umarła, a potem zmartwychstała, odesłana na Ziemię po sądzie Walkirii. Ale okazuje się, że to nic nie pomogło, co faktycznie w dużej mierze było widoczne jeszcze w cyklu Aniela i Czerwonej Magii. Kriss, po powrocie z zaświatów, nadal walczyła o bogactwa i władzę. I tak jest nadal tj. w bieżącym albumie. Kriss de Valnor pozostaje niezmiennie tą samą, wyrachowaną, zimną suką, która już chyba nigdy nie będzie potrafiła pozbyć się swej agresywnej i zaborczej natury.

Unikalną cechą serii o dziejach rodziny Aegirssonów jest to, że jej bohaterowie zmieniają się w czasie. W aktualnym albumie zmiany widać szczególnie, ponownie zresztą - tak jak w albumie "Selkie" - po postaciach Jolana i jego siostry, Louwe. Jeśli więc chodzi o dziewczynę, to z podlotka stała się już właściwie młodą kobietą, ambitną i energiczną, w której widać potencjał do pójścia własną drogą i przeżywania niezależnych przygód, nawet w długotrwałym oderwaniu od ukochanej rodziny. Jej brat staje się natomiast powoli dojrzałym mężczyzną. W aktualnym albumie w rozmowie ze swym ojcem, Thorgalem, Jolan bardzo poważnie rozważa założenie rodziny, wspominając jak wiele już przeżył, zdobywając cenne doświadczenie życiowe. Chłopak wspomina między innymi o zaznaniu dążenia do władzy, zwycięstwach w bitwach, doznaniu na własnej skórze niewolnictwa, zerwanych przyjaźniach czy zawiedzionych nadziejach. Meritum wypowiedzi Jolana stanowi jednak zdanie: "Przede wszystkim uświadomiłem sobie wagę węzi rodzinnych i głębokiego uczucia, które łączy dwoje ludzi i ich potomostwo". Uważam, że świetnie wpisuje się to w zamysł i ducha całej serii, której unikalna koncepcja, przez lata propagowana głównie za sprawą Grzegorza Rosińskiego, zasadza się właśnie na rodzinie, jako centrum życia głównych bohaterów, spoiwie łączącym ich ze sobą, niezależnie od okoliczności. Wzajemne, głębokie więzi między rodzicami i dziećmi w familii Aegirssonów pozwoliły im przetrwać i przezwyciężyć wiele kolejnych kryzysów. Wspomnę tu o dwóch, w mojej ocenie najważniejszych i brzemiennych w skutki, głównie w postaci cierpienia wielu z członków rodziny. Mam tu na myśli wątek Shaigana Bezlitosnego, czyli Thorgala który stracił, za sprawą kolejnej boskiej interwencji, pamięć tego kim był i związał się na długi czas z drapieżną Kriss de Valnor. Drugim wątkiem, można by rzec "symetrycznym", bo polegającym na zdradzie której z kolei dopuściła się Aaricia, był jej związek z pyszałkowatym wojem, Lundgenem. W tym kontekście uważam, że scenarzysta, dobrze zaplanował ten wątek - tj. ekspozycję więzi rodzinnych, jako spoiwa całej familii Aegirssonów, pokazując jednocześnie kolejny etap w ewolucji poszczególnych bohaterów, tym razem ze szczególnym naciskiem na postać Jolana.

Aby moje dywagacje nie były jednostronny, muszę też napisać o tym, co bardzo nie podobło mi się w tym albumie. Tak więc, niestety, pojawiają się tu także pewne bardzo rażące błędy merytoryczne. Jeden z nich nazwałbym wręcz "kardynalnym". Thorgal nie urodził się bowiem, jak przedstawia nam to w bieżącym albumie scenarzysta, na pokładzie gwiazdolotu uwięzionego na wyspie lodowych mórz, jak przedstawia nam to scenarzysta w bieżącym tomie. Wystarczy sięgnąć po album "Gwiezdne dziecko" aby przekonać się, że stało się to na pokładzie innego, morskiego statku, podczas podróży rodziców Thorgala, w poszuiwaniu surowców, potrzebnych Atlantom. To doprawdy bardzo źle świadczy o Yannie Le Pennetier i jego nieprzykładaniu się do szczegółów scenariusza! I kolejna rzecz: czy w albumie "Wyspa lodowych mórz", kiedy Thorgal po raz pierwszy wkracza na pokład uwięzionego w lodach północy gwiazdolotu, Slivia nie wiedziała, że on jest "z tych" którzy mogą otworzyć sterownię, z kasty Dzainów? Nawet jeśli, to na pewno była w stanie to wykoncypować, a jeśli tego nie zrobiła, i nie nakłoniła Thorgala przy pierwszej wizycie do otwarcia sterowni strzeżonej (wedle pomysłu Yanna) "niezniszczalnymi drzwiami z orichalku", to znaczy, że jest to "zapchajdziura" scenariuszowa wymyślona przez aktualnego scenarzystę i że takiej sterowni po prostu wcześniej tam nie było... I to jest kolejna bardzo duża niespójność niezmiernie wręcz psująca obraz tego albumu, jako całości. W dużej mierze zastanawiająca jest także postać kobiety Atlantów, którą najpierw Jolan widzi jako jako omam, czy też wizję, a następnie obaj z Thorgalem odkrywają jej szklany sarkofag pośród innych, ustawionych we wnętrzu statku kosmicznego Atlantów. To jeszcze nie byłoby nic takiego ALE... Pozostałe sarkofagi zawierały ciała tych z załogi statku kosmicznego, którzy już dawno zmarli. Mało tego, pamiętajmy, że statek miał przez wiele lat problemy z zasilaniem. Czy zatem zasadne jest założenie, że kosmici zahibernowali jedną żywą dziewczynę (oczywiście tylko przypadkiem piękną, młodą i idealnie nadającą się na partnerkę dla Jolana), pośród trupów innych członków załogi? Po raz kolejny wydaje mi się to dosyć naiwnym zmyśleniem Yana Le Pennetier, wprowadzonym z braku innych pomysłów scenariuszowych. Czy scenarzysta ten na prawdę nie mógł tego wszystkiego "rozegrać", przedstawić lepiej? Czy nikt nie konsultował z nim niespójności scenariuszowych? Są to zdecydowanie elementy, które niezmiernie psują odbiór całości, a szkoda.

Album "Neokora" jest pewnego rodzaju podróżą sentymentalną do początków sagi o Thorgalu Aegirssonie, jednak podróżą słodko-gorzką. Z jednej strony, jako długoletni czytelnik i fan serii, bardzo chciałem aby tajemnica unieruchomionego na lodowej wyspie gwiazdolotu powróciła. I, żeby oddać sprawiedliwość, część z oczekiwanych wątków, i wiążących się z nimi emocji dostałem. Ponowne wejście bohaterów do opuszczonego, uszkodzonego statku kosmicznego; wielka sala "audytorium" z wciąż rozłożnym posłaniem, na którym czekała na Thorgala porwana przez Slivię Aaricia; "komnata" sarkofagów i tron Zdradzonej czarodziejki, na którym Slivia zasiadała, panując nad swym ponurym "królestwem" trupów i wspomnień. To wszystko są elementy niezwykle ważne, wręcz "ikoniczne" dla tej serii. Jednak wspomniane błędy scenariuszowe bardzo psują cały efekt. Może nie mają takiej "wagi" by zrujnować całość tego epizodu, ale kładą się doprawdy długim cieniem na całości przedstawionej w tym albumie historii.

Jeśli chodzi o warstwę wizualną, na której w tym tekście skupiałem się zaledwie marginalnie, to, po raz kolejny, stwierdzam - podobnie jak to miało miejscy przy recenzji poprzedniegu albumu, "Selkie" - że kreska Vignaux'a jest "zagmatwana" te kompozycje są w pewien sposób "brudne" i minimalistyczne. W jego kadrach nie ma się czym zachwycić, pokazują tylko to co muszą, nic więcej. Już o tym pisałem rok temu przy okazji recenzowaniu poprzedniego epizodu serii, a dziś to powtórzę, parafrazując nieco. Zdecydowanie ciekawsze były dla mnie bowiem plansze Romana Surżenki, tworzone przez Rosjanina na potrzeby seri pobocznych ("Louve", "Młodzieńcze lata"). Jego czysta kreska, tak bardzo nawiązaywała, wręcz naśladowała prace Rosińskiego z lat 80-ych. Rzecz jasne powrót samego Rosińskiego do tamtej techniki byłby, w moim prywatnym odczuciu, najwspanialszą rzeczą dla serii ale jak wiemy jest to nierealne. Kończąc tę dygresję powtórze pytanie które już kiedyś zadałem (we wspominanym wcześniej tekście z 2020r. o zaginionych wątkach): dlaczego do prac nad serią główną, zamiast Frederica Vignaux'a nie zaangażowano Romana Surżenki? Wtedy ostatnie tomy zawierałyby "znacznie więcej Thorgala w Thorgalu"...

Album "Neokora" kończy się klasycznie, tj. cliff hangerem. Możemy dziś zakładać z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa, że kolejny, tj. czterdziesty album serii, będzie kontynuował wątki rozpoczęte w aktualnym epizodzie. Osobiście obstawiam, że: dowiemy się więcej o przeszłości Thorgala, jego rodzicacach - Heynee i Warthie - a także Atlantach jako takich. Spodziewam się również, że odhibernaowana blondynka z gwiezdnej rasy stanie się towarzyszką Jolana Thorgalssona, choć kiedyś miała to być rudowłosa Lehla. Dowiemy się też zapewne co tak na prawdę knuje Aniel, zniewalający swoimi mocami Wikingów z wioski Thorgala (oraz innych), zmuszając ich do budowania dziwnej fortecy. Przede wszystkim zaś, prawdopodobnie dowiemy się również tego, w jaki sposób Aniel chce wykorzystać "moce", a tak na prawdę technologię, ludzi z gwiazd? Warto też pamietać, że kolejny tom będzie jubileuszowy (40-y w serii) więc pragnę wierzyć, że scenarzysta i rysownik na prawdę się przyłożą i zaserwują nam udaną historię, bez dziur i lapsusów scenariuszowych. Niestety, aby się o tym przekonać musimy poczekać, prawdopodobnie, kolejny okrągły rok - aż do jesieni 2022r. Mimo całego mego narzekania, błędów scenariuszowych, mojego osobistego niezadowolenia z warstwy wizualnej serii, do czytania przygód Thorgala cyklicznie powracam i kupuję kolejne odsłony tej serii... Mimo wszystko pozostaje ona bowiem, w moim odczuciu, jedną z najlepszych w historii (a jednocześnie jedną z najdłuższych) europejskich sag komiksowych.