środa, 19 października 2016

Słów kilka na temat wizyty Bedu na MFKiG 2016 i "Przewodnika po krainie fantazji"

Lektury są pożywką dla wyobraźni. Poszerzają horyzonty i podsuwają pomysły do dalszego przetworzenia. Podobnie jest z rysowaniem: im więcej szkicujesz, tym łatwiej przychodzi ci tworzenie kolejnych postaci. A jeśli często przebywasz w świecie wyobraźni, stajesz się bardziej twórczy.” - Bernard Dumont.

Spotkaniem z autorem serii "Hugo", Bernardem Dumontem (na zdjęciu w środku), na MFKiG 2016. 

    Tak więc po raz kolejny pojechałem na MFKiG do Łodzi a jednym z powodów była chęć uczestniczenia w spotkaniu z autorem komiksowej serii, będącej jednym najfajniejszych wspomnień z dzieciństwa, jeśli chodzi o obcowanie ze sztuką komiksu. Ta seria to "Hugo", autorstwa Bernarda (Bedu) Dumonta... Początek spotkania nieco się opóźnił, bo Bedu niestrudzenie rozdawał autografy na płycie głównej Atlas Areny, oblegany przez fanów. W końcu jednak na sali pojawił się przywitany gromkimi brawami długo oczekiwany gość - niewysoki, trochę przygarbiony posiwiały pan z brodą. Zazwyczaj opowieści które czytaliśmy kiedyś, w dzieciństwie, mają w sobie, poprzez nasze wspomnienia, pewien czar, wydają nam się niezwykłe, magiczne, wyjątkowe. Rzeczony czar zazwyczaj szybko jednak pryska kiedy wiele lat później docieramy ponownie do danego dzieła. Najczęściej opowieści które kiedyś zachwycały, okazują się płytkie, infantylne, sztampowe czy wręcz głupie (na przykład poprzez swój slapstikowy, żenujący tandetą humor). Seria o przygodach rudego trubadura, Hugo, i jego towarzyszy, jest jednym z chlubnych wyjątków. Przy ponownym spotkaniu, z perspektywy dorosłej już osoby którą jestem, seria nadal pozostaje wspaniałą opowieścią, łączącą w sobie cechy baśni osadzonej w średniowieczu, zgrabnie splatającej wątki pseudo-historyczne i fantastyczno-magiczne. Pełno w niej humoru, który bawi po dziś dzień dużych i małych czytelników. Tym bardziej cieszy fakt, że Egmont Polska zdecydował się na wydanie zbiorczego wydania tej serii wraz z materiałami dodatkowymi, zawartymi w tomie „Przewodnik po krainie fantazji”, któremu, obok tematu spotkania z Bedu poświęcony będzie ten tekst.

W Średniowieczu trubadurom często towarzyszyły niedźwiedzie, choć zapewne nie tak sympatyczne jak miś Biscoto.

    Wracając jednak do samego spotkania, to już wkrótce po jego rozpoczęciu okazało się, że autor wspomnianej komiksowej serii, to przesympatyczny i skromny człowiek. Im dłużej trwała sama prelekcja tym bardziej ja osobiście uświadamiałem sobie, jak wiele z pogodnej i spokojnej osobowości belgijskiego rysownika zostało przelane na karty jego komiksów. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że autor lubi Średniowiecze i że zawsze go ono fascynowało. A także, że studiował różnego rodzaju materiały (książki, mapy, ryciny) o tamtych wiekach i stąd chociażby wziął pomysł, przeniesiony na karty komiksu, że trubadurzy mieli ze sobą często tresowane niedźwiedzie. Dowiedzieliśmy się też, że Narcyz, czyli małe latające stworzenie, będące personifikacją losu głównego bohatera, prawie na pewno jest Włochem, a także, że autor lubi koty (stąd na przykład zabawne sceny z Biscotem i kotami, które go sobie upodobały i nieustannie chowały się pod jego ubraniem, chcąc z nim podróżować). Na pytanie o kolor włosów głównego bohatera, Bedu odpowiedział, że to przez to, że jego druga córka jest ruda. Dumont stwierdził też, że tak, na początku lat 90. kiedy seria była wydawana w Polsce przez wydawnictwo Orbita, docierały do niego sygnały o popularności przygód wykreowanych przez niego bohaterów w kraju nad Wisłą, ale nie zdawał sobie sprawy, że skala tejże popularności mogła być tak duża. Był jeszcze bardziej zaskoczony, że po ponad ćwierćwieczu ta seria jest u nas, w Polsce, nadal pamiętana i że dorośli dziś ludzie dziękują mu za stworzenie opowieści, którą uwielbiali w dzieciństwie a dziś czytają ją swoim dzieciom. Autor powiedział także, że nie ma szans na powrót przez niego do rysowania tej serii, gdyż była ona tworzona niemal 30 lat temu a od tego czasu jego warsztat bardzo się zmienił i nie potrafiłby wrócić do stosowanej wtedy techniki...

Okładka polskiego wydania "Przewodnika po krainie fantazji" z czwórką głównych bohaterów serii: wróżką Śliweczką (z białymi włosami), rudowłosym Hugo, niedźwiedziem Biscoto, i Narcyzem (mała postać z kapeluszem, unosząca się w powietrzu). Wyd. Egmont 2016r.

    Doskonałym rozszerzeniem i uzupełnieniem informacji ze spotkania z autorem okazał się wspominany jużalbum „Przewodnik po krainie fantazji”. Został on zredagowany, podobnie jak wiele innych wydawnictw poświęconych słynnym frankofońskim twórcom komiksowym, przez wybitnego publicystę od lat związanego ze światem komiksu – Patricka Gaumera. I tak „Przewodnik”, w formie wywiadu, opisuje historię Barnarda Dumonta i tego jak z ekonomisty (którym jest z wykształcenia) stał się pełnoprawnym rysownikiem komiksowym. Opowiada o jego pierwszych seriach, jak „Les Gorilles at le roi dollar” (Goryle i bóg dolar), „Ali Beber”, czy „P'tit Prof” (Profesorek). Jednak głównym tematem tego albumu jest oczywiście seria "Hugo". Co ciekawe, pierwotnie autor chciał stworzyć opowieść której bohaterami miały być antropomorfizowane zwierzęta, jednak pomysł został odrzucony przez szefostwo magazynu Tintin, jako, że serie ze zwierzęcymi bohaterami nie najlepiej się wtedy sprzedawały. Właściwie właśnie dzięki temu niepowodzeniu, skorzystała seria Hugo, której pierwszy album „Zaklęcie w fasolę” zarys fabuły czerpie bezpośrednio z nieopublikowanej opowieści o Picolo, długouchym króliku, żyjącym na średniowiecznym zamku i mającego w sobie wiele z późniejszych cech rudowłosego trubadura. W publikacji znalazła się też bardzo ciekawa ale i smutna informacja. Mianowicie autor pracował nad kolejnym albumem serii, mającym nosić tytuł „Les Signeurs des reves” (Władcy snów), który jednak nie został ukończony. Powstały już nawet szkice kilku plansz oraz zarys fabuły, która miała też podobno dawać punkty wyjścia dla kolejnych części serii. Niestety, z powodów zmian w Le Lombard pod koniec lat 80. XXw., Bedu projekt zarzucił. Jak sam stwierdził w wywiadzie zamieszczonym w "Przewodniku" po ponad trzydziestu latach nawet nie pamięta dokładnie, jak chciał poprowadzić fabułę opowieści, a szkoda...

Jak się okazuje, "Przewodnik" nie zawiera wszystkich istniejących ciekawostek i grafik powstałych do serii "Hugo". Tutaj okładka do jakiegoś wydania specjalnego - nie udało mi się jednak ustalić, z jakiego wydawnictwa lub magazynu komiksowego?

    W "Przewodniku" znalazły się też wszystkie istniejące jedno i kilkustronicowe opowieści o przygodach Hugo i jego przyjaciół, które ukazywały się okazyjnie, głównie w belgijskiej i francuskiej edycji magazynu Tintin i Hello Bede. Album zawiera także inne ciekawostki, jak niepublikowane projekty okładek, rysunki i szkice, czy wreszcie kilka sporych akapitów na temat planowanej animowanej ekranizacji przygód rudego trubadura, która jednak, niestety, nie doszła do skutku, choć zaczął już nawet powstawać pierwszy odcinek. Ogólnie rzecz biorąc cały album jest zbiorem unikalnych ciekawostek zarówno jeśli chodzi a samego Bernarda Dumonta i jego twórczość, a serię Hugo w szczególności. Cieszę się, że Egmont postanowił wydać zarówno wydanie zbiorcze samej serii o sympatycznym rudzielcu i jego przyjaciołach, zawierające wszystkie pięć istniejących tomów z ich przygodami, jak i „Przewodnik po krainie fantazji”. Ciekawym zagadnieniem pozostaje, czy w wydaniu francuski "Integral" zawierał także "Przewodnik" w tym samym tomie (nie udało mi się tego ustalić)? Jeśli tak, to dlaczego Egmont wydał je oddzielnie? Czy wydawnictwo sądziło, że tom całościowy będzie za drogi, bądź za ciężki (dajmy na to nieporęczny do czytaniu dziecku w łóżku do na dobranoc)? A może chodziło bardziej o to, że uznano, iż "Przewodnik po krainie fantazji" będzie pozycją mniej ciekawą, przeznaczoną do zakupu przez fanów komiksu, natomiast przeciętna/przypadkowa osoba kupująca wydanie zbiorcze może potencjalnie nie być zainteresowana tego typu materiałami dodatkowymi? W mojej ocenie także atrakcyjniej by to wyglądało, gdyby "Przewodnik po krainie fantazji" miał inną okładkę inż wydanie zbiorcze. Ciężko powiedzieć, czy nie było innego rysunku, który można by wykorzystać? Warto też podkreślić, że francuskie wydanie zbiorcze ukazało się zaledwie kilka miesięcy wcześniej (a dokładnie w maju 2016r.). Być może szybkie wydanie u nas jest związane z tym, że Egmont ma dobre kontakty/kontrakty z belgijską oficyną Le Lombard (na przykład z tego powodu, że ta oficyna wydaje serię Thorgal). Jednak ponownie - to tylko dywagacje?

A tutaj ilustracja, która stanowi wypełnienie wewnętrznych stron okładki "Przewodnika" i wydania zbiorczego przygód rudego trubadura (tam, w kolorze niebieskim). Warto nadmienić, że tak właśnie wyglądają oryginalne plansze tworzone przez Bedu, który nakładanie kolorów w serii "Hugo" powierzył Luce Danielowi.

    Podsumowując, jak zostało to już częściowo powiedziane na początku artykułu „Hugo” jest serią, która nic nie straciła przez lata ze swojego uroku, miło do niej wrócić, nawet mi, dorosłemu czytelnikowi, a jeśli chodzi o dzieci, to osobiście postawiłbym tą komiksową serię, na „półce młodego czytelnika” tuż obok przygód "Kubusia puchatka" czy "Małego księcia", aby do wszystkich tych opowieści często, na zmianę, powracać.

Wydawnictwo: Egmont
10/2016
Liczba stron: 64
Format: 215x290 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328118669
Wydanie: I
Cena z okładki: 59,99 zł


czwartek, 7 kwietnia 2016

Salambo, wydanie zbiorcze - recenzja

    Rzadko mam chęć recenzować coś co aktualnie czytam, w tym jednak przypadku jak najbardziej chcę to zrobić. Album który będzie tutaj omawiany, jest bowiem komiksem w dużym stopniu wyjątkowy. Przyznaję, pewnym zaskoczeniem dla mnie było w ogóle pojawienie się zbiorczego wydania "Salambo" w zapowiedziach wydawniczych Egmontu. Przede wszystkim ze względu na to, że wydawnictwo w ostatnich latach wyraźnie steruje w innym kierunku – głównie wydawania serii pochodzących ze stajni DC i Marvela, stroniąc nieco od pozycji z rynków frankofońskich.



    O Philippe Druillecie (w tym i "Salambo") pisałem ponad 12 lat temu dla magazynu KZ (dokładnie rzecz biorąc tekst ukazał się w dwudziestym trzecim numerze tego periodyku). W artykule, redagowanym wspólnie z doktorem Jerzym Szyłakiem, punktowałem między innymi, że Druillet pozostawał wtedy w Polsce twórcą niemal nieznanym, mimo kanonicznej wręcz pozycji jego twórczości w kontekście komiksu francuskiego i nie tylko. Od czasu ukazania się mojego tekstu w 2003r. na łamach KZ właściwie niewiele się zmieniło w tej materii jeśli chodzi o nasz kraj. Album "Salambo" jest więc pewnego rodzaju przełomem na tym polu. I dobrze, bo Philippe Druillet jest uznawany na zachodzie za klasyka, obok takich nazwisk jak chociażby Jean (Moebius) Giraud i Jean-Pierr Dionnet do spółki z którymi Druillet zakładał w 1975r. legendarny już dzisiaj magazyn z opowieściami graficznymi kierowanymi do dorosłego czytelnika - Metal Hurlant. Na łamach tegoż periodyku (a także kilku innych jak na przykład Pilote czy Rock and Folk) w drugiej połowie lat 70. i pierwszej połowie 80. XXw. francuski rysownik często publikował swoje krótsze i dłuższe (zazwyczaj składające się z epizodów) prace. Należały do nich chociażby "La Nuit" (Noc) – utwór powstały po śmierci jego żony, która odeszła z powodu przegranej walki z nowotworem, "Nosferatu" – opowieść o wampirach, czy przygody zdeprawowanego i amoralnego antybohatera, Vuzz'a. W tym samym okresie powstawały też  kolejne epizody opowieści, które w końcu złożyły się na pełny, trzytomowy cykl o "Salambo", Mathonie i Kartaginie.

Matho, aka. Lone Sloane na swoim latającym transporterze, zmierza w kierunku Kartaginy.

    Tak naprawdę, przechodząc do samej opowieści zawartej w omawianym tutaj albumie, to warto zacząć od jej genezy, i osób jej autorów. Właściwie to nazwiska Gustava Flauberta mogłoby na okładce nie być... Uważam, że jest to tylko elegancki ukłon francuskiego rysownika natomiast sam komiks owszem, nawiązuje do powieści Flauberta jednak nie jest to właściwie adaptacja sensu stricto. Równie dobrze mogłoby być na okładce omawianego tutaj albumu napisane, że powstał on „na motywach powieści Gustawa Flauberta” bez podawania jego osoby jako współautora tego komiksu. Tym bardziej, że Flaubert tak naprawdę dawno umarł, zanim Druillet w ogóle przyszedł na świat (powieść Flauberta została bowiem wydana w 1862r.). Z drugiej strony ten komiks (jeśli miałby faktycznie zostać uznany za adaptację), to jest adaptacją niezwykłą, można by rzec "hybrydową" bo przenoszącą wydarzenia z powieści rozgrywające się w starożytności, w czasach wojen punickich, do realiów SF. Ciekawym zabiegiem autora jest też obsadzenie w roli głównego protagonisty, znanego w powieści pod imieniem "Matho", postaci z jego wcześniejszych komiksów. Mam tu na myśli powstałą przed Salambo, serię komiksową Druilleta o przygodach awanturnika o demonicznych, czerwonych oczach bez tęczówek i źrenic, grasującego na kosmicznych szlakach. Kosmiczny podróżnik, znany pod imieniem Lone Sloane staje się przywódcą rebeliantów, toczących walkę z Kartaginą. Tak więc artysta wykorzystał powieść Flauberta tylko jako bazę, wprowadzając do niej swojego bohatera, który ląduje w futurystycznej wersji Kartaginy swoim statkiem kosmicznym.

Jedna z wersji postaci Salambo obecnych na kartach komiksów. Uwagę zwraca charakterystyczna dla Druilleta pełna ornamentów kompozycja kadru, który zajmuje w albumie aż dwie strony!


    W jednym z wywiadów Druillet stwierdził, że komiks "Salambo" był przez niego planowany na pięć tomów (aby zawrzeć w sobie całą fabułę z powieści Flauberta). Ostatecznie jednak komiksowa opowieść zamknęła się w trzech albumach zatytułowanych kolejno: "Salambo" wydane w albumie w 1977r, "Carthage" (Kartagina) 1986r, oraz "Matho" 1988r. Na planszach stworzonych przez Druilleta nie jest zawarta cała historia obecna w oryginale, czyli powieści - pierwsze dwa albumy obejmują zaledwie wydarzenia rozgrywające się na 40 pierwszych stronach dzieła Flauberta (stąd zapewne pierwotny plan, który miał obejmować pięć tomów komiksowej adaptacji). Wydanie zbiorcze, które trafia do rąk polskiego czytelnika,  obejmujące wszystkie trzy istniejące tomy. Jest też okraszone materiałami dodatkowymi w postaci grafik, nawiązujących do opowieści okładek magazynów poświęconych "Salambo" oraz okładek rożnych albumowych wydań tej opowieści. Album zawiera też (dosyć zdawkowe) wzmianki o adaptacji Salambo w postaci gry komputerowej i spektaklu multimedialnym będącego bezpośrednią adaptacją tego komiksu. Zarówno nad wspomniana grą komputerową, która powstawała pod tytułem "Salammbo: Battle for Carthage" (Salammbo: Bitwa o Karatginę) w studiu developerskim Cryo Interactive, jak i spektaklem, miał artystyczną pieczę sam autor, choć w opisie zawartym w omawianym wydaniu zbiorczym nie jest to jasno napisane.

Kolejna scena niczym z demonicznego koszmaru a'la Druillet. Ta stylistyka prawdopodobnie doskonale sprawdziłaby się np. do zilustrowania opowieści o Chtulhu, H.P. Lovercrafta. Zresztą, sam Druillet jawnie przyznawał się w licznych wywiadach, do fascynacji twórczością amerykańskiego mistrza opowieści grozy. 

    Odnośnie fabuły którą współdzielą zarówno powieść Flauberta jak i komiks Druilleta to jest to napisana z rozmachem barwna i egzotyczna opowieść o starożytnej Kartaginie, istniejącym w rzeczywistości północnoafrykańskim mieście-stanie, które rzuciło wyzwanie dominacji Rzymu podczas wojen punickich, w III stuleciu p.n.e. (a dokładnie w latach 240-237 p.n.e.). Opowieść Flauberta była luźno oparta na fragmentach prac rzymskiego historyka, Polybiusa. W swojej książce pisarz przedstawił dzieje fikcyjnej dziewczyny imieniem Salambo, córki kartagińskiego generała Hamicara i jej dramatycznej miłości do Matho, przywódcy rebelianckich najemników, który ze swoimi wojskami oblegał Kartaginę. Ta oś fabularna, została właściwie bez zmian przeniesiona do komiksowej adaptacji Druilleta. Jednak fabuła jest zdecydowanie tylko tłem dla warstwy wizualnej opowieści graficznej francuskiego rysownika. Widać, że ciągłość narracji jest dla autora rzeczą zdecydowania podrzędną, podporządkowaną sekwencji kolejnych obrazów. Kadry są ze sobą połączone głównie ze względu na „wpasowanie” w kompozycję planszy. Główną część warstwy narracyjnej, spajającą akcję w poszczególnych kadrach stanowią (niekiedy aż nadto rozbudowane) opisy słowne, które bywają nużące w swojej narracyjnej monotonii. Mało tu też dialogów w dymkach, artysta operuje raczej obrazem i skumulowanymi, towarzyszącymi im blokami tekstu. Jeśli chodzi o czytanie tego komiksu, to wygląda to jak "brnięcie" przez pompatyczne i niekiedy wręcz bełkotliwe opisy, dodatkowo (i niepotrzebnie) komentujące to, co właśnie rozgrywa się na rysunkach. Jeśli chodzi natomiast o warstwę graficzną, to można rzec, że się ją "pochłania". To właśnie ona stanowi o sile tego komiksu. Zdecydowanie nie jest to dzieło typowe dla tego gatunku, jest to natomiast powiedziałbym "artystyczna wizja, zamknięta w komiksowych kadrach".

Jedna z grafik wzbogacających album.

    Większość z komiksowych prac Druilleta balansowała na granicy pomiędzy opowieścią fabularną a skomplikowaną kompozycją graficzną. Nie inaczej jest i w przypadku omawianego albumu. Bogate, wręcz nadmiarowe zdobienia, nawiązujące do ekspresjonizmu i secesji (dwóch prądów artystycznych z przełomu XIX i XX wieku). Do tego mnóstwo małych misternych detali. Kadry są przez to niesamowicie wręcz "gęste". Oglądając je, niezmiennie pojawia zdziwienie i pewnego rodzaju podziw - jak długo musiała powstawać taka pojedyncza plansza i czy artysta tworzył na większym formacie, czy może pod lupą, żeby umieścić tam te wszystkie smaczki? Widać też, że poszczególne albumy (a nawet epizody które zawierają) różnią się od siebie w warstwie graficznej. Bardzo widoczne jest to, że styl artysty ewoluował przez kolejne lata w których tworzone były epizody "Salambo", że Druilet eksperymentował z różnymi technikami graficznymi. Ciekawe są jego eksperymenty zarówno odnośnie zmiany stylu, jak i mieszania różnych technik, jak na przykład kolarze rysunków z fotografiami nagiej kobiety, będącej kolejnym "wcieleniem" głównej bohaterki. Nigdy nie udało mi się ustalić, czy są to zdjęcia zmarłej żony Druilleta? Są też eksperymenty z „neonową”grafiką komputerową z połowy lat 80. W tamtym czasie użycie komputera do obróbki graficznej obrazu było pewnym novum, dziś to jedynie ciekawostka. To zapewne przypadek, ale liczne zmiany stosowanych przez rysownika środków wyrazu, mieszanie różnych technik, zmiany stylu (zarówno graficznego jak i stylu narracji) przywodzą mi osobiście na myśl inny wielki tytuł - "Garaż hermetyczny" Moebiusa...


Jeden z monumentalnych kadrów, ukazujących Kartaginę, z mnóstwem detali  - bogato zdobionymi budowlami i  mikroskopijnymi ludzkimi postaciami u stóp wielkich budynków i rzeźb.

    Mimo licznych zmian obecnych w warstwie wizualnej, Druillet wypracował bardzo charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny styl, w którym pojawiają się pewne stałe, łatwo rozpoznawalne elementy. Właściwie nie sposób pomylić jego prac z dziełami jakiegoś innego rysownika. Bohaterowie obecni w komiksach Druilleta mają zazwyczaj pociągłe twarze z nisko umieszczonymi ustami, z którymi kontrastują wysoko umieszczone wąskie oczy bez źrenic i tęczówek. Do tego misterne, pełne rozmachu a równocześnie pełne drobnych detali „rozbuchane” kadry, które niekiedy „rozlewają się” aż na dwie strony. Wizje miast „mrówkowców”, niezwykła monumentalna architektura, wyszukane kompozycje geometryczne i zdobienia, to właśnie są niezwykle silne wyznaczniki stylu tego artysty. Podobnie jest z warstwą fabularną konstruowanych przez niego opowieści. Bohaterowie powoływani do życia przez Druilleta są zazwyczaj źli i okrutni i przemierzają mroczne i nieprzyjazne światy. Tak jest i w przypadku opowieści o Salambo. Poczynania jego bohaterów (w tym i Mathona aka. Lone Sloane) są zazwyczaj determinowane przeznaczeniem, a właściwie jakimś rodzajem fatum które nad nimi zawisa (w tym przypadku mamy do czynienia zarówno z fatum, w postaci okrutnego boga, Molocha, jak i femme fatale czyli pięknej, tytułowej bohaterki). Protagoniści Druilleta są niemal zawsze tylko marionetkami sterowanymi przez zwierzchnie, zazwyczaj nadprzyrodzone siły. Postaci te, wbrew swej woli, dążą do przeznaczenia, którego finałem jest zazwyczaj okrutna śmierć...

"Oto Hamilkar Barkas, który dzięki znanej tylko sobie magii rozkazywał stworzeniom morza, ziemi i nieba" - cytat z albumu "Matho".

    Opowieść o Salambo to perełka w warstwie prezentacji. Aż dziw bierze, że przez tyle lat komiksy Druilleta nie były u nas wydawane. Choć może wiążą się z tym inne, zakulisowe sprawy co do których nie mam świadomości – na przykład problemy licencyjne. Ważne, że album ten ujrzał u nas w końcu światło dzienne. Osobiście po cichu trzymam kciuki, że Egmont pójdzie za ciosem i za jakiś czas wyda kolejne komiksy Druilleta jak choćby „Sześć podróży Lone Sloane”, „Nosferatu” lub przygody Vuzz’a. Osobiście bardzo brakuje mi takich właśnie, artystycznych komiksów dla dorosłego czytelnika na naszym rodzimym rynku. Werdykt – obok "Cromwela Stone'a" autorstwa Andreasa Martensa, "Garażu Hermetycznego" Moebiusa czy "Opowieści Sheherezady" Sergio Toppiego, również "Salambo" Druilleta jest kolejnym (a tak naprawdę jednym z niewielu) komiksem, do którego wrócę na pewno jeszcze nie raz, choćby i po to tylko, aby nasycić wzrok zapierającymi dech ilustracjami francuskiego mistrza. Album jest niezwykły w warstwie graficznej i to jest jego mocną stroną. Jednak narracja i fabuła są trudne do przebrnięcia, ciężkie, siermiężne i zostają daleko w tyle za sferą wizualną, co nie przeszkadza "Salambo" być opowieścią wyjątkową.


Tytuł oryginału: „Salammbô – L’Intégrale”
Scenariusz: Philippe Druillet na podstawie powieści Gustave’a Flauberta
Ilustracje: Philippe Druillet
Przekład z języka francuskiego: Maria Mosiewicz
Wydawca wersji oryginalnej: Glénat
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Data premiery wersji oryginalnej (w tej edycji): 24 listopada 2010 r.
Data premiery wersji polskiej: 16 marca 2016 r.
Oprawa: twarda
Format: 22,5 x 29,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron: 200
Cena z okładki: 99,99 zł

A tak Salambo została sportretowana we wspomnianej w tej recencji grze komputerowej.




niedziela, 10 stycznia 2016

    Zaczątek tego tekstu leżał na twardym dysku mojego komputera (a właściwie kolejnych komputerów) od...2006r. Kilka razy podchodziłem do tematu ale nigdy nie udało mi się 'wykrystalizować' treści tego artykułu ani sfinalizować prac nad nim... Jednak w ostatnim czasie bodźcem do odświeżenia starych notatek stała się zapowiedź wydania pod koniec poprzedniego roku, po polsku, serii będącej jednym z owoców współpracy Georges'a Bess'a i Alejandro Jodorowsky'ego - 'Juana Solo'. Zacznijmy jednak od klasycznej, może nawet sztampowej, notki biograficznej.

Georges Bess we własnej, trochę łysej, trochę brodatej osobie.

    Georges Bess urodził się we Francji w 1947r. Niewiele wiadomo o jego wczesnej drodze artystycznej poza tym, ze studiował w École nationale supérieure des Arts Décoratifs (czyli Wyższej Szkole Sztuk Dekoracyjnych) w Paryżu. Z jakiegoś powodu (nie udało mi się dokładnie ustalić o co chodziło) artysta przeniósł się w 1970r. z rodzinnego kraju do Szwecji. Tam mieszkał i pracował przez około 17lat (pomiędzy 1970 a 1987r). I to właśnie w Skandynawii rozpoczęła się jego przygoda z komiksem. W tamtym okresie używał do podpisywania swoich prac zarówno własnego nazwiska jak i pseudonimów Tideli i Nissman. Współpracował ze szwedzką wersją magazynu Mad a w okresie pomiędzy 1977 a 1987r. był rysownikiem serii 'The Phantom', o przygodach słynnego w Skandynawii zamaskowanego bohatera. Na początku lat 80. Bess przypadkowo znalazł się w Tybecie a kraj ten zrobił na nim ogromne wrażenie co znalazło odzwierciedlenie w niemal wszystkich jego późniejszych pracach. Poza samym Tybetem, artystę zafascynowały także Indie do których również trafił w swoich podróżach.

Prezentowana tutaj okładka pochodzi z opublikowanego w 2003r. wznowienia albumu o przygodach magicznych bliźniąt.

    Jakiś czas potem (w 1987r.) kiedy ponownie trafił do Paryża, gdzie się przeniósł powracając tym samym do ojczyzny, podjął współpracę z Alejando Jodorowskym, co dało początek sporej ilości one-shotów i serii komiksowym. Chronologicznie rzecz biorąc, pierwszym owocem współpracy obydwu artystów był chyba album 'Les Jumeaux Magiques' ('Magiczne bliźnięta'). Wg. serwisu bedetheque.com, komiks został wydany właśnie w 1987r. W skrócie, jego bajkowa fabuła, przesiąknięta metafizyką (jak to o Jodorowsky'ego) opowiada o tym, jak pewien król został wzięty do niewoli przez niejakiego Tartarata, kapitana ciemności. Mara i Aram, tytułowa para książąt-bliźniaków musi zmierzyć się ze złem, uratować porwanego ojca oraz przyszłość całego królestwa. W tym celu będą musieli wkroczyć na zakazane tereny czterech wysp rozciągających się na północ od rubieży ich królestwa...



    Wracając jednak do współpracy Jodorowsky'ego i Bess'a, to niedługo potem, obydwaj panowie rozpoczęli współpracę przy bodaj najbardziej znanej serii będącej owocem ich współpracy, a mianowicie 'Białym Lamą'. W latach 19881996 oficyna Les Humanoïdes Associés wydała łącznie sześć tomów tej historii, która stała się także sporym sukcesem artystycznym. Pierwszy tom, w 1988r. zdobył prestiżową nagrodę Le Grand Prix RTL, przyznawaną przez francuskie radio dla najlepszych nowości komiksowych z minionego roku. Nagroda przyznawana jest do dziś, we współpracy z Międzynarodowym Festiwalem Komiksu w Angoulême. Fabuła opowieści Białego Lamy to niezwykle bogaty melanż, na który składają się wierzenia religijne Tybetańczyków (szczególnie te na temat karmy i reinkarnacji) a wydarzenia osadzone są w przepięknie odmalowanych przez Bessa tybetańskich sceneriach. Bohaterem opowieści staje się biały chłopiec, nazwany Gabrielem Marpą, którego rodzice trafiają niespodziewanie do Tybetu a on sam, po ich śmierci, okazuje się być kolejnym wcieleniem najwyższego duchowego przywódcy Tybetańczyków. Prawie piętnaście lat po zakończeniu pierwszego cyklu, twórcy serii powrócili do tematu, tworząc opowieść 'La légende du lama blanc' (Legenda białego Lamy), której pierwszy tom został wydany we Francji przez Glenat 15.10.2014r.

Okładka pierwszego tomu serii 'Anibal 5' - 'Dix Femmes avant de mourir' (Dziesięć kobiet przed śmiercią).

    Wracając jednak do chronologii, to kolejny owoc współpracy duetu Bess-Jodorowsky ujrzał światło dzienne dwa lata później (tj. w 1990r.). Była to stworzona właściwie od nowa wersja serii Jodorowsky'ego, wydanej jeszcze w latach 60. (a rysowanej wtedy przez Manuela Moro), zatytułowanej 'Anibal 5' o przygodach tajnego agenta, będącego cyborgiem. Pierwszy tom tej swoistej „zremasterowanej” wersji komiksu ukazał się jak już zostało napisane wyżej w 1990r. Kolejny zaś, i ostatni tom serii, został natomiast opublikowany dwa lata później (obydwa zostały opublikowane przez Les Humanoïdes). Musiało minąć jednak kolejne pięć lat, aby do czytelników mogła trafić nowa seria autorskiego duetu a była to wspomniana już opowieść o Juanie Solo. Ostatecznie historia ta zamknęła się w czterech tomach, wydanych we Francji w latach 1995-99 (ponownie przez Les Humanoïdes). Seria została nagrodzona nagrodą Alph'art za najlepszy scenariusz na festiwalu w Angoulême, w 1996r. Głównym bohaterem opowieści jest porzucony przez matkę na śmietniku chłopiec, który urodził się ze znamieniem w postaci „diabelskiego ogona”. Jego przybraną „matką” staje się karzeł transwestyta, będący jednocześnie alkoholikiem. Kiedy Juan dorasta wstępuje na drogę zbrodni a później religijnego nawrócenia. U nas, jak częściowo zostało to powiedziane na początku artykułu, pierwsze dwa tomy serii zostały (w październiku 2015r.) wydane przez Scream comics. Zapowiedzi wydawnictwa obejmują dokończenie publikacji serii na polskim rynku w bieżącym roku (tj. w 2016).

Okładka czwartego, ostatniego tomu serii o Juanie Solo, pochodząca z oryginalnego, francuskiego wydania. Uwagę zwracają nasycone, intensywne barwy, bardzo charakterystycznie dla twórczości Bess'a.

    Georges Bess zapragnął też w pewnym momencie spróbować swych sił rysując komiksy samodzielnie, bez udziału Jodorowsky'ego a potem także pisząc własne scenariusze komiksowe. I tak w 1996r. narysowane przez niego plansze znalazły się w zbiorczym erotycznym albumie komiksowym "Ode à l'X" (Oda do X). Ale to był dopiero początek jego samodzielnej drogi na frankofońskim rynku komiksowym. Dwa lata później w 1998r. światło dzienne ujrzał czarno biały autorski album Bess'a zatytułowany „Escondida” (ponownie we współpracy z Les Humanoïdes). Słowo będące tytułem albumu, oznacza w języku portugalskim „coś ukrytego”. I faktycznie Bess w swoim dziele, eksploruje ukryty, metafizyczny świat, umieszczając w albumie swoje liczne, filozoficzne przemyślenia. Rok później (w 1999r.) artysta zilustrował natomiast drugi tom erotycznej serii 'Aphrodite' autorstwa Pierre'a Louys'a. Poprzedni, tj. pierwszy tom serii, był ilustrowany przez Milo Manarę następny zaś (i zarazem ostatni) przez Clair Wendling. Nieco później, wraz z żoną Laylą Bess, artysta stworzył dwa albumy opowieści pt. 'Leela et Krishna', które zostały wydane przez wydawnictwo Carabas w 2000r. Historia opowiada o starożytnych Indiach i przesycona jest mistycyzmem. Jej głównym bohaterem jest tytułowy Krishna, który chce zdobyć serce pięknej Leeli ta jednak uporczywie odrzuca jego zaloty. W akcie desperacji Krishna decyduje się zawrzeć pakt z potężnym Karnatakiem, niebezpiecznym czarownikiem i przyjacielem demonów, co oczywiście tylko komplikuje sprawy. Obydwa czarno-białe albumy serii doskonale oddają klimat orientu, skomplikowanego świata hinduskich wierzeń, i zafascynowania tą kulturą obydwojga autorów.




    Na kolejne dzieło Bessa trzeba było poczekać aż cztery lata a okazał się nim być album o tytule 'Bobi'. Ten wydany w 2004r. przez Casterman one-shot jest refleksyjną opowieścią, w której artysta zastanawia się nad życiem i jego problemami a także nad sobą i procesem twórczym, zadając na przykład pytania: jak wiele z tego co tworzy autor jest świadome, pochodzące od niego samego a ile po prostu "przychodzi", może w postaci natchnienia, może podszeptów podświadomości? Tytułowa Bobi to postać 'z papieru', funkcjonująca na kartach opowieści Bessa, a jednak w pewnym stopniu żyjącą też własnym życiem, gdyż to co tworzy autor zostaje wykreowane, jak to zostało zauważone wyżej, spontanicznie. Autor konkluduje w pewnym momencie, że każde dzieło na etapie tworzenia ewoluuje, często w kierunku który dla samego autora może być niespodzianką. Trochę przypomina to wszystko próbę przeanalizowania samego siebie, na kształt serii 'Inside Moebius' autorstwa Jeana Giraud'a a album 'Bobi' nie jest odosobniony w poruszaniu przez Bessa takich tematów...




    Wracając jednak do twórczości francuskiego artysty, to kolejnym jego komiksowym dziełem są 'Chroniques Aleatories' (Kroniki Aleatoriańskie). Komiks wydany przez Castermana w 2005r. W pewnym stopniu jest to kontynuacja tematyki poruszanej przez autora w albumie 'Bobi'. Bess stawia przed sobą (i czytelnikiem) pytania, jak np.: co się dzieje, gdy rysownik przelewa na papier swoje myśli, czy pragnienia? Artysta sprawdza to tworząc swego rodzaju osobiste kroniki, przenosząc systematycznie na papier to co mu przychodzi do głowy, każdego dnia. Czy powstanie z tego dziennik? Kolekcja rysunków? Właśnie taką rzeczą i odpowiedzią na powyższe pytania są 'Kroniki' – są niejako myślami zebranymi autora, czasem filozoficznymi, niekiedy humorystycznymi, a kiedy indziej zawierające jakieś osobiste, czy wręcz intymne uwagi, na temat otaczającego świata. Czytając pojedyncze z myśli autora zawartych w tym zbiorze, można odnieść wrażenie, że są to tylko jakieś chaotyczne zapiski. Jednak całość jest pewnego rodzaju odzwierciedleniem charakteru artysty, jego przemyśleń i, niezmiennie, fascynacji orientem.


Okładka ostatniego, piątego albumu serii o przygodach Pemy Ling.

    Nieco później, lecz jeszcze w tym samym tj. 2005r., artysta rozpoczął też rysowanie swojej nowej serii pt. 'Pema Ling'. Jest to kolejna opowieść rozgrywająca się w Tybecie. Tytułową bohaterkę poznajemy, gdy jest jeszcze dziewczynką i nie wie, że spotka ją niezwykłe przeznaczenie, że stanie się wiele lat później siejącą postrach "lwicą śniegu". Dzieje się tak częściowo za sprawą nienawiści jaką nosi w sercu do niejakiego Gyalpo, lokalnego tyrana który zabił jej ojca. Seria aktualnie składa się z pięciu albumów, z których ostatni wydano w 2009r. i została opublikowana w ramach współpracy autora z wydawnictwem Dupuis. Kolejna komiksowa seria Bessa to 'Le Vampir de Benares' ('Wampir z Benares', gdzie 'Benares' to historyczna nazwa miasta na północy Indii, które aktualnie nosi nazwę Waranasi). I właśnie tam, w Benares, rozgrywa się historia, której głównym bohaterem jest niejaki Mircea. Jego przyjaciel, dziennikarz, zostaje uznany za zaginionego (i to w bardzo dziwnych okolicznościach). Śledztwo doprowadza wkrótce Mirceę do odkrycia istnienia wampirów, których walczące między sobą od stuleci klany i kasty wpływają na dzieje gatunku ludzkiego... Zarys historii jest, powiedzmy szczerze, bardzo sztampowy. W moim odczucie jest to swoiste połączenie fascynacji Bessa orientem "splecione" z licznymi nawiązaniami do cyklu powieści "królowej wampirów" czyli Anny Rice. Ciężko jest mi jednak obiektywnie ocenić tą serię gdyż, póki co, nie miałem okazji się z nią zapoznać. Indyjska historia o wampirach autorstwa Bess'a liczy aktualnie trzy tomy, wydane we Francji w latach 2009-2011 przez Glenat.

Okładka trzeciego, najnowszego tomu o Wampirach z Benares.

    Ostatnim, jak do tej pory, dziełem Georges'a Bessa jest album 'Incredible India' (Niesamowite Indie) – oneshot wydany w 2013r. przez Vent's d'Ouest. Wydaje się, że Georges Bess zna ten kraj na pamięć, wręcz przekrojowo – pewnie dzięki swoim podróżom po tych terenach. Omawiany album to w dużej mierze notatki z takich podróży (zarówno w formie rysunków jak i tekstu). Bess ukazuje różnorodność i kontrasty tego niezwykłego kraju a także głęboko zakorzenione w kulturze hinduskiej starożytne wierzenia, metafizykę i temu podobne. Wspomniane notatki zebrane są w formę serii komiksowych opowiadań, które są pewnego rodzaju przypowieściami ukazującymi różne oblicza Indii.

Powyżej zamieszczałem jedynie okładki do poszczególnych albumów. Tutaj,  niejako "na zachętę" lub jako swoista "kropka nad 'i'" jedna z plansz z komiksów Bessa. Ta konkretna strona pochodzi z 4 tomu przygód Juana Solo.

    Warto podkreślić, że Bess jest w naszym kraju artystą raczej mało znanym (przeciętny czytelnik miał szansę zapoznać się z jego rysunkami, chyba jedynie przy okazji wydanej przez Egmont serii 'Biały Lama'), a szkoda. Prawdopodobnie jednak trochę się to zmieni w najbliższym czasie, dzięki wspominanej publikacji na naszym rynku przez wydawnictwo Scream comics serii 'Juan Solo'. W twórczości Bess'a zwraca uwagę jego łatwo rozpoznawalny styl i wyrazista kolorystyka. Na podstawie tematyki omawianych powyżej albumów widać też niezmienną fascynację metafizyką i orientem. Można też dostrzec w jego twórczości, do czego autor otwarcie się przyznaje, wpływy Moebiusa (zarówno jeśli chodzi o kreskę, kolorystykę, czy tematykę poruszaną w poszczególnych albumach - szczególnie analizę własnego stanu wewnętrznego). Wszystkie te składniki tworzą unikalny styl Bessa, zarówno w warstwie graficznej jak i tematycznej. Styl ten bardzo dobrze sprawdzał się w opowieściach które pisał dla niego Jodorowsky choć i autorskie opowieści, tworzone w późniejszych latach są w większości dziełami niezwykle oryginalnymi. Georges Bess nadal mieszka w Paryżu, aktualnie nie wiadomo jednak nic o jakichś jego nowych projektach komiksowych.

Źródła:

http://www.du9.org/chronique/escondida/