niedziela, 27 kwietnia 2014

Wiedźmin – Sezon burz, recenzja



    Po ukończeniu wiedźmińskiej sagi Andrzej Sapkowski przez długi czas zapierał się, że już nie będzie wracał do świata białowłosego zabójcy potworów, że nie powstaną nowe opowiadania bądź powieści o wiedźminie Geralcie z Rivii. Wielu fanów, pomimo licznych zachęt i próśb pod adresem pana Andrzeja, już pewnie dawno straciło nadzieję, że autor kiedykolwiek powróci do tematu a jednak, nastąpiła (voilà) niespodzianka! Bodaj pod koniec 2012 r. pojawiły się plotki i pogłoski a potem już oficjalne informacje o planowanym powrocie Geralta na łamach nowej powieści. Książka była w zasadzie skazana na sukces. Nawet jeśli historia sama w sobie okazałaby się literackim niewypałem, to popularność postaci stworzonej przez Sapkowskiego, zbudowana zarówno dzięki jego własnej twórczości jak i udanym grom komputerowym ze studia CD Project Red, napędziłaby znacząco sprzedaż (przynajmniej na początku). Co z tego wyszło? Zacznijmy, tradycyjnie, od krótkiego streszczenia fabuły...

    Otóż wiedźmin Geralt dociera do nadmorskiego miasta Kerack i niemal natychmiast zostaje aresztowany za rzekome przestępstwa w postaci malwersacji i kradzieży. Co prawda dosyć szybko udaje mu się odzyskać wolność, bo ktoś wpłaca za niego kaucję, jednak w ramach całej tej kabały traci swoje nieodłączne miecze, zarówno ten stalowy, na ludzi, jak i srebrny (podobno magiczny) na potwory... Białowłosy czuje się bez nich zdecydowanie nieswojo i oczywiście, jak zwykle wbrew swojej woli, zostaje wplątany w wielkoskalowe intrygi a konkretnie dwie. Jedną na tle dynastycznym, związaną z panowaniem sędziwego króla Belohuna, a drugą dotyczącą czarodziejów z zamku Rissberg, ich eksperymentów naukowych i produktów tychże. Akcja jednak nie rozgrywa się tylko w Kerack i na Rissbergu, dość zaskakująco przeskakuje bowiem między kilkoma różnymi krainami. I tak wiedźmin odwiedza jeszcze między innymi obszar graniczny pomiędzy Temerią a Redanią a także szlak żeglugowy do Novigradu. Pojawiają się także bardzo ciekawe wątki poboczne jak na przykład znaczący przecież epizod o Lisicy - Aguarze porywającej elfie dzieci i i zagubionym na wspomnianym rzecznym szlaku slupie pewnego kupca. Drugim w zasadzie trudnym do zinterpretowania wątkiem pobocznym jest też ten z Nimue i jej podróżą do szkoły czarodziejek, kiedy to, sama nie wiedząc czy na jawie czy we śnie spotyka ona na swej drodze wiedźmina.

    Wracając jednak do samego Geralta, to u jego boku, jak zwykle pojawia się też poeta Julian, szerzej znany jako Jaskier, jak zwykle nie wiadomo czy będący bardziej kulą u nogi wiedźmina czy jednak raczej lojalnym i użytecznym towarzyszem. Właściwie, jak zwykle, Jaskier jest i jednym i drugim – na zmianę. W powieści pojawia się też sporo innych postaci znanych czytelnikowi ze starszych przygód wiedźmina, jak czarodziejka Yennefer czy adeptka (przynajmniej w tej opowieści, gdyż później stała się przecież arcymistrzynią magii) Nimue. Pojawia się jednak także galeria postaci zupełnie nowych, można by rzec „zupełnie z innej bajki”. Najważniejszą z nich jest chyba piękna i uwodzicielska czarodziejka Lytta Neyd, zwana Koral, która najpierw wpędza wiedźmina w niemałe kłopoty, które doprowadzają go do wspomnianej już utraty mieczy, a potem wpuszcza go do swojego łoża i wdaje się z nim w romans. Oprócz niej jest też i cała rzesza innych malowniczych postaci jak chociażby psychopatyczny i groźny czarodziej Sorel Degerlund, młoda i tajemnicza czarodziejka-dwimvendra Tiziana Frevi, wiedźmin z cechu kota – Brehen, czy ostatnia, lecz nie najmniej ważna persona – asystentka Lytty Neyd - Mozaik.

    Kiedy nabyłem książką, nie wiedziałem właściwie czego tak naprawdę się spodziewać? Intencjonalnie nie czytałem wcześniej żadnych streszczeń ani recenzji. Przewidywałem potencjalną możliwość, że Sapkowski będzie nawiązywał do świata wykreowanego w grach CD Projekt Red, tak się jednak nie stało. Opowieść „ojca” wiedźmina pozostała niezależna. Przez długi czas podczas lektury miałem też trudności z umiejscowieniem czasowym tej historii. Autor umiejętnie maskuje to przed czytelnikiem, przemycając jedynie pewne wzmianki, które mogą być odpowiednio zinterpretowane dzięki znajomości wiedźmińskich opowiadań oraz sagi. Właściwie dopiero dzięki pojawieniu się na kartach opowieści informacji o kancelarii Kodringera i Fenna uświadomiłem sobie, że wydarzenia z „Sezonu burz” rozgrywają się na pewno przed wydarzeniami z samej sagi, gdzie wspomniana kancelaria spłonęła a jej właściciele zginęli. Ostateczne potwierdzenie, że „Sezon” jest prequelem pojawia się jednak dopiero podczas spotkania Geralta, niemal pod koniec książki, ze wspomnianym wiedźminem renegatem - Brehenem. To bardzo ciekawy zabieg, autor sprytnie utrzymuje tym sposobem czytelnika w niepewności co do umiejscowienia opowieści w chronologii wydarzeń z życia Geralta. Pomimo tego, że „Sezon burz” osadzony jest na osi czasu gdzieś pomiędzy opowiadaniami "Ostatnie życzenie" (wiedźmin zna już bowiem Yennefer) a tym o tytule "Wiedźmin" (na ostatnich stronach "Sezonu" dowiaduje się o zleceniu na odczarowanie strzygi-królewny, Addy). Warto też powiedzieć, że niezależnie od tego, czy już czytaliście wiedźmińskie opowiadania i sagę, „Sezon burz” warto przeczytać tak, jak książka ta została wydana - jako ostatnią opowieść na "liście" aby wyłapać pewne nawiązania do historii powstałych wcześniej.

    Słyszałem różne opinie: że nowy wiedźmin jest naiwnym rębajłą, że książka jest niespójna fabularnie, że akcja przeskakuje z miejsca na miejsce bez ładu i składu. W końcu, że wielka burza która w finale niemal niszczy Kerack przychodząc znikąd jest absurdalna. Mnie jednak książka zdecydowanie się podobała. Miło i szybko się ją czytało, w mojej opinii to dobra i ciekawa lektura. Nowa wiedźmińska powieść dosyć płynnie została wkomponowana w całość "macierzystego" uniwersum. Sapkowski dość umiejętnie unika sztampy, wielokrotnie zaskakuje rozwiązaniami scenariuszowymi. Ciekawym pomysłem jest też sama kwestia pozbawienia wiedźmina jego nieodłącznych ostrzy i postawienie pytania: czym tak naprawdę jest wiedźmin bez swoich mieczy? 

    Myślę, że dobrym zabiegiem było również potraktowanie samej powieści jako prequela wiedźmińskiej sagi. Pozwoliło to uniknąć ewentualnych konfliktów i niespójności np. względem tego, co wymyślili ludzie z CD projekt Red (jeśli opowieść miała by się rozgrywać po sadze). Sapkowski nie traci pisarskiego „pazura”. W 2013 czytałem (w końcu!) Trylogię Husycką w której autor pokazał klasę literacką, sprawnie prowadząc intrygę i opisując pół-magiczne rozgrywające się we wczesnym średniowieczu przygody młodego Reinmara von Bielau, podróżującego po Dolnym Śląsku i Czechach. Zarówno tam jak i tutaj, w „Sezonie”, przy okazji przygód „starego dobrego” wiedźmina autor kunsztownie kreśli wizję uniwersum i zawiłe intrygi. To się po prostu dobrze czyta. "Sapkowski nie potrafi nudzić" (jak to kiedyś stwierdził bodaj Maciej Parowski) i chwała mu za to. Osobiście bardzo się cieszę, że Geralt powrócił wraz z nową opowieścią. W moim odczuciu historia ta jest dziełem przemyślanym i dopracowanym. Nie jest to skok na kasę ani odcinanie kuponów od dawnej popularności.