niedziela, 28 maja 2017

Scenki z życia osiedla - recenzja

    Wiadomość o planach wydawnictwa Kurc mówiących o wypuszczeniu na rynek w maju 2017 recenzowanego w poniższym tekście albumu była dla mnie miłym zaskoczeniem. Choć Philippe 'Caza' Cazamayou jest na rynkach frankofońskich postacią znaną, rysownikiem zaliczanym dziś do klasyków i mistrzów komiksu, w Polsce przez lata jego powieści graficzne pozostawały jednak właściwie nieznane. Pojawiły się co prawdę epizodyczne wystąpienia próbek jego twórczości w komiksowych periodykach (np. magazynie „Komiksmania”). Jednak aż do tej pory nigdy nie został wydany na naszym rynku jakikolwiek album tego artysty! Osobiście po raz pierwszy spotkałem się z twórczością Philippe'a Cazamayou dawno temu, pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to obejrzałem francuską animację SF pt. "Gandahar", do której to produkcji projekty graficzne stworzył właśnie Caza. Jakąś dekadę potem, kiedy świat zaczął stawać się „mniejszy” dzięki Internetowi, poznałem też komiksową twórczość tego autora i, przyznaję, do dnia dzisiejszego artysta ten pozostaje jednym z moich ulubionych rysowników... Skoro więc nadarzyła się okazja recenzowania w rodzimym języku pierwszego albumu tego autora nie wymagało ode mnie dużego wysiłku aby się zmobilizować i napisać ten tekst, to przyszło samo, wręcz spontanicznie...


    Zacznijmy od tego, że w skład omawianego tutaj tomu zbiorczego wchodzą opowieści które pierwotnie zostały wydane w ramach trzech oddzielnych albumów: "Scènes de la vie de banlieue" (Sceny z życia przedmieść, lub osiedli jak zostało to przetłumaczone w wydaniu polskim), "Accroche-toi au balai!" (Trzymaj się miotły!) i "L'Hachélème que j'aime" (Hachélème, które kocham). Okładka polskiego wydania zbiorczego została zaczerpnięta właśnie z tego ostatniego albumu. Nadmienię tylko, że jeszcze wcześniej (w latach 1972 - 78) epizody wchodzące w skład „scenek” były publikowane we francuskich periodykach komiksowych (głównie w „Pilote”). Wspólnym mianownikiem wszystkich epizodów jest postać głównego bohatera. Mamy tu do czynienia z podobnym zabiegiem jak w przypadku niektórych komiksów Moebiusa, gdzie protagonistą opowieści staje się alter ego samego autora - młody artysta rysownik o bujnej brodzie i rozwianych włosach. Głównym bohaterem negatywnym natomiast (choć postać ta nie jest obecna we wszystkich epizodach) jest niejaki Marcel Miquelon. Zrzędliwy, łysiejący jegomość z wydatnym brzuszkiem i wąsem a'la Hitler, niezmiennie stukający miotłą w sufit (lub podłogę) gdy tylko cisza nocna zostanie naruszona przez niesfornych sąsiadów - a tak naprawdę jednego z nich - rysunkowe alter ego Philippe'a Cazamayou. W kolejnych epizodach pojawia się też cała menażeria mniej lub bardziej fantastycznych postaci, jak chociażby zdziczała limuzyna, zastępy bezimiennych, wyglądających jak roboty pracowników metra, potwór powstały w masie odpadków, gdzieś na dnie blokowego zsypu a nawet piraci (których rysunkowy Philippe jest hersztem).


Czas rozpocząć abordaż kolejnej, bezbronnej, podmiejskiej willi!

    To nie jest kolejna mniej lub bardziej sztampowa opowieść fabularna o wyprawie w celu ratowania świata, lecz raczej zbiór poetycznych opowiadań, w których autor przedstawia, banalną zdawałoby się, rzeczywistość życia sąsiedzkiego i społecznego. Tak na prawdę, niejako w krzywym zwierciadle, piętnuje absurdy, lęki i śmieszności codziennej ludzkiej egzystencji. Z drugiej strony wszystkie te opowieści przyjmują formę onirycznych wizji, w których to co możliwe stapia się w jedną całość z tym co zupełnie fantastyczne. Ogólnie rzecz biorąc mamy tu do czynienia z posuniętym do granic absurdu piętnowaniem pewnych mieszczańsko-kołtuńskich stereotypów o sąsiadach zakłócającym innym ciszę nocną, czy też (z drugiej strony) stukającymi miotłą w sufit w celu napomnienia niesfornych współlokatorów z bloku. Mamy też krytykę trybu życia mieszczaństwa, życia polegającego na pogoni za konsumpcją. Autor w jednym z epizodów przedstawia wręcz mieszczuchów z klasy średniej jako ludzkie zombie, które nie mogą się obejść bez prądu i bez ukochanej telewizji - bowiem kiedy te, wydawałoby się należące im się zawsze rzeczy znikają, mieszczuchy-zobmie nie wiedzą co ze sobą zrobić, gdzie się podziać i dopiero wtedy opuszczają swoje betonowe jaskinie, przełamując rutynę towarzyszącą im każdego dnia (praca, dom, telewizja). Opowieści zawarte w tym albumie nie tworzą jednej, spójnej całości, są raczej etiudami, których wspólnym mianownikiem jest krytyka przytoczonych wyżej przywar społecznych i ludzkich. Poziom absurdalnego (choć niezwykle celnego w swej krytyce) humoru przywodzi mi osobiście na myśl tzw. „pythoneskę” czyli humor obecny w twórczości brytyjskich komików z grupy Monty Pythona. W epizodycznych opowieściach Cazy widać też nawiązania, zaczerpnięcia i fascynacje francuską poezją muzyką lat 70. XXw., a nawet Biblią (motyw Arki) czy twórczością francuskich autorów SF (J.P. Andrevon, R. Laloux, J. Le Fell).

Cisza nocna to rzecz święta!

   Uwagę zwraca też strona graficzna albumu. Układy poszczególnych plansz, wychodzenie akcji poza kadry, przemieszanie akcji z narracją. Poszczególne opowieści różnią się między sobą, lecz nie na tyle, żeby na pierwszy rzut okiem nie można było stwierdzić, że są to prace tego samego artysty. Zarówno pod względem stylu graficznego, rozmieszczenia kadrów jak i sposobu prowadzenia narracji poszczególne epizody są bowiem  do siebie w jakimś stopniu podobne. Wspomniana narracja zazwyczaj w głównej mierze sprowadza się do pierwszoosobowych, opisowych monologów snutych przez głównego bohatera opowieści. Specyficzna, łatwo rozpoznawalna jest też kreska Cazy i „fakturowanie” za pomocą kresek i kropek (podobne nieco do stylu Moebiusa - ale tylko miejscami). Do tego dochodzi pewna specyficzna dla tego grafika paleta kolorystyczna, czasami ciemna i posępna, a czasami pastelowa, wręcz bajkowa (czy może bardziej pasowałoby tu określenie "cukierkowa"). Dobrze widać ten kontrast np. porównując początek i koniec epizodu „Planeta trwogi”. Jest też kilka opowieści które zdecydowanie wyróżniają się na tle reszty kompozycją kadrów (i całych plansz), a także po prostu techniką tworzenia. Są to przede wszystkim epizody: „Metropolitan opera”, wspomniana już „Planeta trwogi”, „Czarna Willa” oraz „Żywe trupy”.

Jedna z plansz epizodu "Planeta trwogi".

    Jeśli chodzi o stronę stricte techniczną tomu (tj. omawianego tu polskiego wydania) to bardzo cieszy twarda okładka, świetna jakość papieru i druku. Ten album nie jest jakimś wyjątkiem po prostu dzisiejsze standardy poligraficzne są doprawdy wyśmienite. „Scenki z życia osiedla” to lektura raczej dla dorosłego czytelnika. I nie chodzi tu o epatowani (gdzieniegdzie) nagością, czy pojawiającymi się stworami niczym z horrorów. Rzecz jest raczej w odpowiednim odbiorze, interpretacji i docenieniu kunsztu autora na polu nie tyle graficznym, co narracyjnym, satyrycznym. Caza okazuje się bowiem bardzo dobrym obserwatora zastanej mieszczańskiej rzeczywistości. Pozostaje mieć nadzieję, że album „Scenki z życia osiedla” nie będzie przypadkiem odosobnionym i wkrótce doczekamy się kolejnych albumów (chętnie zbiorczych) autorstwa Cazy jak chociażby "L'áge d'ombre" (Era cienia) czy "Le Monde d'Arkadi" (Świat Arkadiego), czego i sobie i pozostałym czytelnikom serdecznie życzę.

Potwór z bagien...przepraszam, ze zsypu!


Scenarzysta: Philippe Caza Cazamayou
Ilustrator: Philippe Caza Cazamayou
Kolory: Philippe Caza Cazamayou, Scarlet Smulkowski
Format wydania: 240x320
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron 176

Wydawnictwo: Kurc, 2017