niedziela, 4 maja 2014

Rzecz o tym, jak pewien Ukrainiec z niezaprzeczalnym talentem po świecie się tułał (cz. 2/2)



    Cóż, majówka sprzyja zajmowaniu się tematami, na które często nie ma czasu w "normalny" dzień. Tak więc, zgodnie z zapowiedzią, zamieszczam drugą część "podrasowanego" artykułu o Igorze Baranko już dziś.     

Okładka do pierwszego tomu cyklu "Taniec czasu"

   W kolejnych latach zaczęła ukazywać się jeszcze jedna, chyba najbardziej znana, autorska seria Baranki: „La Danse du temps („Taniec czasu”), publikowana w latach 2005-2011. W jej skład wchodzą albumy: „Le baiser du serpent” („Pocałunek węża”) z 2005 r. oraz „L'arme des demons” („Broń demonów”) i „Les trois reines sans visage” („Trzy królowe bez twarzy”) z 2006 r. Można powiedzieć, że jest to europejska odmiana popularnych w Stanach – szczególnie w uniwersum Marvela – serii typu „what if?” (czyli: „co by było, gdyby?”). W tym przypadku pytanie postawione przez autora jest następujące: a co, jeśli Kolumb nie odkryłby Ameryki i zamiast tego to Indianie sami odkryliby Europę?... Ponadto zmiana paradygmatu nastąpiłaby nie poprzez rozwój techniki w społecznościach indiańskich i podróżom na statkach przez ocean, lecz raczej przy użyciu magii i przenoszeniu się w czasie z pomocą tytułowego tańca? Głównym bohaterem opowieści jest dumny indiański wojownik o imieniu Cztery Wiatry, pochodzący z plemienia Lakota. Porywa on córkę wodza plemienia Pawneesów, piękną Księżycową Chmurę, aby siłą pojąć ją za żonę. Wkrótce jednak dziewczyna ginie, a zrozpaczony tą dotkliwą stratą Cztery Wiatry wyrusza na poszukiwanie ostatnich z żyjących Paiutów, Mistrzów Czasu, chcąc, żeby ci po raz kolejny zmienili świat i przenieśli go w przeszłość, aby mógł uchronić dziewczynę od śmierci... Ale wersja rzeczywistości, do której trafia po odtańczeniu magicznego tańca czasu, jest znacznie inna od tej, którą znał. Tutaj bowiem Paiutowie spotykają się z chciwymi demonami o białej skórze, przybyłymi zza wielkiej wody...

Okładka albumu "Asteroide Hurlant". Autorem ilustracji jest Amerykanin, Travis Charest, o którym mam nadzieję też kiedyś napisać :)

    W 2006 r. Baranko wziął także udział w pracach nad albumem typu oneshot, zatytułowanym „Astéroïde Hurlant” („Wrzeszcząca Asteroida”). Tytuł stanowi oczywiście nawiązanie do wspomnianego już sztandarowego magazynu komiksowego z wydawnictwa Les Humanoïdes Associés, Métal hurlant” (dosł. „Wrzeszczący metal”). Album powstał przy okazji reaktywacji tego właśnie periodyku, po niemal trzydziestu latach jego nieobecności na rynku wydawniczym. Jest to zbiór krótkich komiksowych opowiadań science fiction, narysowanych przez różnych, głównie młodych i mało znanych twórców z wielu krajów – jednakże głównie z Europy – do scenariuszy Alejandro Jodorowsky’ego, którego chyba nie trzeba przedstawiać. Na liście rysowników pojawiają się nazwiska takie jak Riou, Vigouroux, William III, Alixe, Højgaard, Opena, Medellin, Granov, Ladronn, Meglia, Ciruelo i oczywiście Baranko.

Ilustracja która znalazła się finalnie na okładce albumu "Maksym Osa"

    Kolejną, ponownie stricte autorską pozycją w dorobku Baranki jest kozacka opowieść „Maksym Osa. U nas album ten został wydany w 2009 r. przez wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy, zaledwie rok po ukazaniu się pierwotnego, francuskiego wydania. Maksym Osa to inteligentny i oczywiście zadziorny Kozak z siedemnastowiecznego Dzikiego Pola – terenu stanowiącego w tamtym czasie ziemię niczyją na południu Ukrainy (choć faktycznie ten obszar był częścią państwa polskiego). Na Dzikich Polach Kozacy założyli małą „zbójecką republikę” i zapuszczali się z wyprawami łupieżczymi do tureckich portów. Rząd polski tolerował tego typu działania, ponieważ osłabiały one wrogą wówczas Turcję. Po powrocie z jednej z takich wypraw Osa zostaje wplątany w zawiłą intrygę. Z zaskoczeniem odkrywa, że wszyscy byli pewni, iż on sam już nie żyje (i nawet istnieje grób, w którym podobno spoczywa jego ciało)! Z wciąż świeżą raną głowy, a przez to nie do końca pewny, co jest jawą, a co snem, Osa stwierdza, że nawet jego własna narzeczona, Nastka, nie poznaje go ani nie chce z nim rozmawiać... Wkrótce potem Osa musi się samotnie zmierzyć z wieloma niepokojącymi pytaniami: Czy wilkołaki istnieją naprawdę? Gdzie jest zaginiony skarb atamana Chwosta? Jednak przede wszystkim musi dowiedzieć się, kto (lub co) kryje się w jego własnym grobie. Wersja wydarzeń jest kilkukrotnie rewidowana przez nowe fakty które odkrywa podczas dochodzenia dzielny kozak. Intryga rozwija się a jej obraz zmienia, niczym w rasowym kryminale, dodatkowo okraszonym elementami mistycznymi pochodzącymi z wierzeń ludowych. Mowa tutaj o wspomnianym już wilkołaku, czarach i czarownicach, magicznych eliksirach itd. Mnie osobiście komiks urzekła także pięknym odmalowaniem realiów siedemnastowiecznego Dzikiego Pola. Także galeria niezwykłych postaci, z których każda skrywa jakąś tajemnicę jak również interesujące przedstawienie nakładania się (i konkurowania ze sobą) wpływów religii prawosławnej z katolicką i wierzeniami ludowymi.

Okładka pierwszego tomu polskiego wydania "Egipskich księżniczek" 

Ostatnia, znacznie już nowsza seria, której Barnako jest zarówno scenarzystą, jak i rysownikiem, to „Les Princesses Égyptiennes” (“Egipskie Księżniczki”). Powstała ona w latach 2010-2011. W jej skład wchodzą aktualnie dwa albumy. Pierwszy z nich został u nas wydany we wrześniu 2013 r. (ponownie przez wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy). Akcja rozgrywa się w Egipcie, w czasach dwudziestej dynastii. Podczas gdy panowanie Ramzesa III zbliża się ku końcowi, z powodu sędziwego wieku władcy, niektóre osoby w pałacu chcą ten koniec znacznie przyśpieszyć i zrobić miejsce dla dziedzica tronu, który zasiądzie tam z ich wyboru. Tytułowe księżniczki to Kiki-Nefer i Titi-Nefer, córki odchodzącego właśnie w cień Wielkiego Faraona, które muszą stawić czoło pałacowym intrygom, przede wszystkim pozostać przy życiu i finalnie postarać się o to aby przejąć władzę. Jak to u Baranki, we wszystkich wydarzeniach mają swój doniosły udział siły nadprzyrodzone, a w szczególności niespokojne duchy zmarłych.


    Przedstawione powyżej zarysy fabuł autorskich serii ukraińskiego rysownika jednoznacznie wskazują na ulubione tematy tego artysty. Niewątpliwie należy do nich kreowanie alternatywnych wizji pradawnych społeczeństw, eksplorowanie towarzyszących tym ludom wierzeń, praktyk magicznych i zagadnień związanych z metafizyką czy ezoteryką. Z kolei styl graficzny tworzonych przez Barankę opowieści zmienia się dosyć elastycznie, zależnie od tematyki, i tym samym trudno go jednoznacznie zaklasyfikować. A jednak prace Baranki są w gruncie rzeczy dosyć charakterystyczne. Przede wszystkim, przez wiele lat autor chyba najlepiej czuł się, tworząc opowieści w czerni i bieli. Taką techniką były tworzone opowieści o Maksymie Osie, Skaggym Zatraconym czy Pitifosie. ale także i najmłodsza seria, rozgrywająca się w Egipcie. Dopiero późniejsze prace, te tworzone już dla „Les Humanoides”, zaczęły być publikowane w kolorze, nawet jeśli początkowo powstały tylko w czerni i bieli (np. „Taniec czasu”). Zdaje się, że takie po prostu były wymagania techniczne (czy też może lepiej nazwać to standardami) wydawcy aby płynnie wpasować nowe albumy do portfolio, choć jest to tylko mój domysł. Kolejną charakterystyczną cechą stylu wypracowanego przez Barankę są karykaturalne, łatwo rozpoznawane postacie, z niezwykle ekspresyjnymi twarzami, a nawet często – myślę, że nie będzie to zbyt dosadne określenie – gębami. Mam tu w szczególności na myśli wczesne serie Baranki, których treść miała zabarwienie humorystyczno-slapstick'owe a postacie przyjmowały formę karykatur. Potem bowiem w moim odczuciu styl artysty stał się bardziej subtelny i bliższy realizmowi. Mamy wreszcie pewną specyficzną kunsztowność rysunku z licznymi cyzelowanymi detalami oraz cechę ostatnią choć nie mniej ważną, piękne wnętrza i krajobrazy.


Jedna z plansz z "Eksterminatora 17" w charakterystycznej dla autora czarno-białej formie. Finalnie w albumie od Les Humanoides znalazła, niestety, wersja kolorowa. Piszę "niestety" gdyż w mojej opinii kolor miejscami wręcz ujmuje urody pracom Baranki.

    W mojej ocenie Igor Baranko ma przed sobą jeszcze wiele lat twórczej pracy, a spod jego ręki ma szanse wyjść co najmniej kilka nieszablonowych i interesujących (zarówno pod względem fabularnym, jak i graficznym) serii komiksowych. Jeśli więc tylko artysta nie znudzi się arkanami tego gatunku, to w nadchodzących latach z chęcią będę się zapoznawał z jego nowym dorobkiem i śledził ewolucję stylu graficznego. Nawet gdyby tak się nie stało, to myślę, że to, co rysownik ten stworzył do tej pory, i tak gwarantuje mu już znaczące miejsce w historii europejskiego komiksu. Jeśli natomiast chodzi o rynek amerykański, mam wrażenie, że epizodyczna obecność Baranki utonęła niestety w morzu innych nazwisk i pozostała tam niedoceniona...


Źródła:

piątek, 2 maja 2014

Rzecz o tym, jak pewien Ukrainiec z niezaprzeczalnym talentem po świecie się tułał (cz. 1/2)


    Cóż, trzeba przyznać, że jest to jeden z tych tekstów, które miały ciekawą drogę na tzw. "światło dzienne". Krystalizował się bowiem w bólach w przeciągu dosyć długiego okresu czasu. Mobilizacją do złożenia całości do kupy była (zakończona już chyba definitywnie) współpraca z magazynem KZ. Artykuł się tam nawet ukazał (numer 74 rzeczonego periodyku) po niezłym zamieszaniu wokół mojej skromnej osoby (mea culpa – choć nie tak do końca)... Jednak forma w jakiej tekst finalnie się tam znalazł – pewne nieautoryzowane zmiany po fazie korekty oraz dosyć spartański layout całości – skłoniły mnie do pewnej refleksji i zamieszczenia tutaj, na blogu, mojej „zremasterowanej” wersji, zgodnie z zasadą wierniejszej interpretacji „tego co autor miał na myśli”. W pewnym stopniu uległa też zmianie zawartość merytoryczna tekstu, głównie przyjmując postać drobnych korekty i pewnych uzupełnień. Nie wykluczone, że w podobnej formie „odkurzę” także i inne teksty pisane niegdyś dla różnych magazynów. Tymczasem jednak zapraszam do lektury bieżącego materiału.


Baranko na MFKiG w 2010 r. obok swojego rysunku stworoznego w ramach konkursu na komiksową miss festiwalu. Fot. Jarek Obważanek, wrak.pl

    Igor Baranko urodził się w Kijowie, na Ukrainie, 1 stycznia 1970 r. Jest zarówno rysownikiem, jak i scenarzystą komiksowym. Jak sam stwierdzał w wywiadach, decyzję o tym, że chce rysować komiksy, „podjął bardzo wcześnie, pod wpływem kontaktu z pracami Hugona Pratta i Grzegorza Rosińskiego”. Tworzone przez niego opowieści są zazwyczaj dosyć nieszablonowe (zarówno w warstwie narracyjnej, jak i graficznej), być może dlatego, że sam artysta przeszedł w życiu ciekawą drogę. Po ukończeniu szkoły plastycznej w Kijowie był bowiem między innymi zawodowym żołnierzem, a w pewnym momencie (po uzyskaniu zielonej karty) wyemigrował i mieszkał przez kilka lat w Stanach Zjednoczonych. Potem jednak, jak się wydaje ostatecznie, powrócił do Europy.


Okładka komiksu "Святослав i вiкiнг" (Światosław i Wiking)

    Baranko rozpoczął tworzenie komiksów, jeszcze mieszkając na Ukrainie. Dużo ciekawych informacji, zarówno samych opowieści obrazkowych jak i grafik dotyczących bezpośrednio tego okresu zawiera na przykład blog Baranki, prowadzony w latach 2008-2011. Ostatni, pojedynczy wpis pochodzi z 2012 r. aktualnie miejsce to wydaje się niestety porzucone przez autora. Nie mniej jednak jest to ciekawe źródło informacji ponieważ te wczesne prace wydawane na Ukrainie, w rodzimym języku jak np. "Святослав i вiкiнг" (Światosław i wiking) czy "ГОРОД СПЯЩЕГО БОГА" (Miasto śpiącego boga) i wiele innych krótkich form komisowych, są u nas (i na zachodzie) właściwie nieznane. Niemniej z biegiem czasu prace Baranki były drukowane nie tylko w rodzimym kraju, lecz także na łamach wielu różnych fanzinów na terenie Starego Kontynentu, w tym także i u nas, głównie w kilkuletnim okresie na przełomie XX i XXI w – niestety nigdy w formie albumowej, lecz raczej (podobnie jak i w innych krajach) w prasie komiksowej. Dwie pełnometrażowe historie, „Skaggy Zatracony” (choć moim zdaniem powinno to zostać przetłumaczone jako „zagubiony”) oraz „Pifitiada”, prezentowane były w odcinkach, jedna po drugiej, w magazynie „AQQ” w latach 1999-2001. Natomiast inny komiks Baranki („Kiedy nikt nie patrzy”) trafił też do 119. numeru magazynu „Cyrkielna”. Artysta był też kilkukrotnie gościem MFKiG, np. w 2004 i 2010 r. Pojawił się też na festiwalu Komiksowa Warszawa, kiedy to wygrał bitwę komiksową (także w 2010 r.). Jednak zważywszy na realia południowo-wschodniej Europy, ciężko mu się było przebić dalej, aby rozwinąć artystyczne skrzydła. Dlatego też w 1999 r. Baranko wykorzystał okazję, aby wyemigrować do Ameryki Północnej…

Okładka drugiego zeszytu serii Skaggy The Lost, wydawca SLG USA.

    Tam też, około roku później, udało mu się nawiązać współpracę z amerykańskim wydawnictwem – Slave Labour Graphic Publishing (SLG). W 2001 r. opublikował tam najbardziej znane opowieści stworzone jeszcze w czasach jego pobytu w Europie: „Pifitos: A Newly Found Unknown Poem of Homer” („Pifitos: Nowo odnaleziony poemat Homera”, u nas znany jako wspominana już „Pitifiada”), a także serię Skaggy the Lost” („Skaggy Zatracony”). Pierwsza z nich opowiada o przygodach tytułowego Pifitosa w pseudo-starożytnej Grecji. Jest to epicka historia o tym, jak bohater, w towarzystwie pięknej dziewczyny o imieniu Amitis, zostaje wysłany na klasyczną wyprawę, mającą z niego uczynić nowego bohatera jego kraju. Po drodze będzie się jednak musiał zmierzyć między innymi z pijanymi centaurami, kochającymi muzykę potworami i innymi dziwnymi stworzeniami. Pifitos żegluje też na bezimienną wyspę, aby zmierzyć się z boginią Hecate i ostatecznie dotrzeć do wrót Hadesu. Z kolei opowieść o Skaggym („Zatraconym”) Erikssonie to pełna humoru seria publikowana przez SLG w latach 2002-2003. W wydaniu amerykańskim została ona zebrana w czterech zeszytach (ang. Issue). Komiks opowiada o przygodach grupy nieco postrzelonych wikingów, którzy pod dowództwem tytułowego bohatera docierają w XI w. do Ameryki Środkowej, rzecz jasna w poszukiwaniu złota. Eksplorują przy tym tereny prekolumbijskie, a wkrótce też napotykają na swojej drodze Indian, którzy za sprawą magii właśnie uciekają przed najeźdźcami do świata równoległego. Nigdzie nie udało mi się znaleźć informacji, aby ta seria ukazała się drukiem w Europie jako całość, w wydaniu zeszytowym lub albumowym, a szkoda.

Okładka kontynuacji Exterminatora 17, tutaj z wydawnictwa Casterman (a nie Les Humanoides) z grafiką Enki Bilala, który był rysownikiem oryginalnej wersji opowieści.

    Jednak na naprawdę szerokie wody Igor Baranko zaczął wypływać po raz pierwszy w 2001 r. jako cover artist do amerykańskiego zeszytowego wydania serii „Przed Incalem”, będącej prequelem właściwego „Incala” - czyli serii serii stworzonej przez tandem Moebius-Jodorowsky. Baranko narysował trzy z ośmiu okładek zeszytów „przedincalowej” serii, wydawanej w USA przez Humanoids Inc., amerykański odłam słynnego szwajcarskiego wydawnictwa Les Humanoïdes Associés. I zdaje się, że był to początek bardzo dobrej i owocnej współpracy. Z tym właśnie wydawnictwem Baranko pozostaje bowiem silnie związany od przeszło dziesięciu lat... Dzięki tworzeniu okładek do serii „Przed Incalem” artysta wkrótce dostał też propozycję współpracy przy kontynuacji słynnego „Eksterminatora 17”. Opowieść Exterminateur 17 – La trilogie d'Ellis (“Eksterminator 17 – Trylogia Ellisa”) powstawała w latach 2003-2008. Pan Igor rysował tą historię według scenariusza Jean-Pierre’a Dionetta, który pracował też przy oryginalnym „Eksterminatorze”, będącym w latach 70. jednym ze sztandarowych tytułów pisma „Metal Hurlant”. W skład serii wchodzą albumy: „L'Alliance” (Alians) z 2003 r., „Retour à Ellis” („Powrót Ellisa”) z 2004 r. oraz „Des larmes de sang” („Krwawe łzy”) wydane w 2008 r. Opowiadają one o czasach, gdy Ziemia stała się zbyt mała dla zamieszkujących ją ludzi, a gdy zasobów przestało wystarczać, by wyżywić wszystkich, dzięki gwałtownemu rozwojowi techniki ludzkość uzyskała dostęp do podróży gwiezdnych, co rozpoczęło falę emigracji w przestrzeń kosmiczną w poszukiwaniu nowych możliwości. Szczerze powiedziawszy, to oryginalnością fabuła tego komiksu raczej nie grzeszy... Jednak przyznaję, że samego dzieła nie miałem okazji czytać, więc nie wiem, jak sztampowy scenariusz został finalnie przedstawiony w komiksowej formie.

Okładka pierwszego tomu cyklu "Imperator Oceanu".


    W międzyczasie, po powrocie do Europy, Baranko zaczął też tworzenie kolejnej autorskiej serii, „L’Empereur-Océan („Imperator oceanu”), która powstawała w latach 2003-2012. Jak przeczytałem w kilku wywiadach, artysta zajął się swoim prywatnym projektem z powodu wolnego tempa prac nad kontynuacją „Eksterminatora 17”, co było podobno niestety spowodowane opieszałością scenarzysty. W mojej ocenie wyszło to Barance zdecydowanie na dobre i pomogło w rozwoju. W skład omawianej serii wchodzą albumy: „Le Horde” („Horda”) z 2003 r., „Réincarnation(„Reinkarnacja”) z 2003 r. oraz „Le Tombeau” („Grobowiec”) z 2004 r. Amerykańska edycja tej serii była wydawana pod wspólnym tytułem „Jihad” i to właśnie ten album ukazał się w 2012 r. – stąd moja wcześniejsza uwaga, że seria wydawana była w przeciągu niemal dziesięciu lat. Fabuła opowieści rozgrywa się pomiędzy rokiem 1206 a 2040. W wątku z trzynastego wieku założyciel imperium mongolskiego, książę Temujin, zostaje uznany za najwyższego Chana i w końcu przyjmuje tytuł Czyngis-chana (czyli właśnie tytułowego Imperatora Oceanu). W niedługim czasie, przy wykorzystaniu broni masowego rażenia, a także zakrojonym na szeroką skalę eksterminacjom ludności cywilnej, sieje postrach i narzuca swoją hegemonię. Dzięki zdobytym wpływom wkrótce ma u swego boku armię około 150 tys. ludzi – wcale nie tak wielką, jednak z jej pomocą udaje mu się objąć swym panowaniem rozległe terytorium rozciągające się od Pacyfikudo Morza Kaspijskiego. Wątek z 2040 r. opowiada natomiast o tym, jak były pisarz science fiction, niejaki Ivan Apelsinov, staje się dyktatorem Wszechrosji i przywołuje duchy Czyngis-chana oraz jego Złotej Hordy, którzy mają mu pomóc w urzeczywistnieniu ambitnego planu uzyskania nieśmiertelności...



Drugą połową artykułu zredaguję i zamieszczę wkrótce.