niedziela, 18 października 2015

Grzegorz Rosiński. Monografia.

Grzegorz Rosiński. Monografia.

    Publikacja ta ukazała się pierwotnie we Francji, w grudniu 2013r., odnosząc całkiem spory sukces wydawniczy. Wg. słów Piotra Rosińskiego (syna Grzegorza), w niektórych francuskich księgarniach stała się wręcz bestsellerem i była wystawiana w najbardziej eksponowanych miejscach tamtejszych sklepów. Natomiast Polska jest drugim z kolei krajem, gdzie to wydawnictwo (choć z prawie dwuletnim poślizgiem względem edycji oryginalnej) ma swoją premierę.


Okładka polskiego wydania Monografii - Egmont 2015.


    Przyznaję, że „Monografia” była jedną z tych pozycji wydawniczych na które od dawna czekałem. Niestety, moja znajomość języka francuskiego nie jest na tyle dobra, aby swobodnie zapoznać się z wydaniem oryginalnym, więc po wspomnianej francuskiej premierze zastanawiałem się, czy taka pozycja wydawnicza ma w ogóle szansę pojawienia się i u nas? Jak widać, dzięki wydawnictwu Egmont, stało się to możliwe. Premiera tejże książki (czy raczej księgi – jak należałoby ją nazwać ze względu na gabaryty) stała się też jednym z powodów do wybrania się przeze mnie na MFKiG 2015 do Łodzi (w sobotę 03.10). Dzięki temu przedpremierowo nabyłem tę publikację (dodatkowo w niższej, festiwalowej cenie). Była to też sposobność do spotkania się z twórcami „Monografii” na poświęconej tejże premierze dedykowanej prezentacji, zdecydowanie było warto! Przede wszystkim była tam obecna dwójka autorów publikacji (Piotra Rosińskiego i Patricka Gaumera) oraz oczywiście głównego jej bohatera (Grzegorza Rosińskiego), który, jak sam stwierdził, bezpośredniego udziału w powstaniu tej księgi nie miał. Nie można też zapomnieć o osobie również obecnego na prezentacji Wojciecha Birka, który był tłumaczem „Monografii” na język polski a w dniu festiwalu pełnił rolę prowadzącego całe spotkanie, poświęcone tej publikacji.

Jedna ze stron "Monografii". Poświęcona głównie pracom koncepcyjnym dotyczącym ósmego tomu serii Thorgal - Alinoe.

    Myślę, że śmiało można powiedzieć, iż Grzegorz Rosiński jest najbardziej znanym (zarówno w Polsce jak i na świecie) polskim, czy właściwie pochodzącym z Polski, artystą komiksowym. Pomimo tego, że czuje się nieswojo kiedy ktoś mówi do niego per „mistrzu” (co było widać np. na wspomnianym spotkaniu na MFKiG) jak i nigdy nie starał się zostać legendą (po prostu pracował, robiąc swoje) i tak ostatecznie się nią stał, i to jeszcze za życia. Zawdzięcza to swojemu bogatemu dorobkowi artystycznemu i ciągłej, nieprzerwanie trwającej aż do dziś aktywności zawodowej, która miała swój początek ponad pół wieku temu! Nie powinien zatem dziwić fakt, że przez te lata nazbierało się bardzo dużo ilustracji, komiksów i książek, które od strony graficznej opracowywał tenże artysta. 

    Podobnie było z życiem prywatnym. Dzieje rodziny Rosińskich, głównie przez zawirowania historyczne (jak realia PRL czy ucieczka przed stanem wojennym) były dosyć burzliwe. I tak historia tej familii (a w szczególności jej głowy – czyli Grzegorza), wespół z dokonaniami artystycznymi tegoż, dostarczyły sumarycznie bardzo dużej ilości materiału bazowego, na powstanie niniejszej publikacji. Można by rzec, że „MonoGRafia” (jak określa tą książkę autor, Patrick Gaumer, zręcznie wykorzystując fakt, że w tym właśnie słowie występują inicjały Rosińskiego) jest pewnego rodzaju podróżą sentymentalną. Warto jednak podkreślić, że, jak mówi o sobie sam bohater tej niezwykłej książki, nie jest ona podsumowaniem jakiegoś zamkniętego rozdziału, kropką nad przysłowiowym „i” na zakończenie kariery. Stanowi raczej usystematyzowane podsumowanie dotychczasowych dokonań, natomiast Rosiński jako artysta nadal pracuje i tworzy, nigdy nie osiadając na laurach. Rozwój, jak sam przyznaje, jest jednym z niezmiennych motorów jego działania.

Jeden z listów Rosińskiego do Jeana van Hamme, z autoportretem zmartwionego Grzegorza, który pod koniec lat 70. nosił przez chwilę wąsy a'la Wałęsa. Listy, wysyłane pocztą były nieefektywnym, ale jedynym sposobem na współpracę obydwu artystów oddzielonych od siebie "żelazną kurtyną". List został oczywiście zaczerpnięty z "Monografii",


    Jeśli chodzi o zawartość i objętość publikacji, to trzeba przyznać, że czytania (i oglądania) jest sporo – mnie osobiście zajęło to ponad tydzień a poświęcałem na to jakąś godzinę każdego wieczoru. Księga jest dosyć obszerna i nieporęczna (285x285mm i waży też całkiem sporo) ale to nie przeszkadza. Najważniejsza jest bowiem treść a ta dla mnie, z punktu widzenia miłośnika serii o przygodach wikinga z gwiazd (Thorgala Aegirssona) i twórczości Rosińskiego w ogóle, jest bardziej niż ciekawa. Tak więc „Monografia” obejmuje niemal cały okres dotychczasowego prywatnego i twórczego życia Grzegorza Rosińskiego. Począwszy od narodzin autora w Stalowej Woli, dzieciństwa spędzonego głównie w powojennym, zrujnowanym Wrocławiu, przechodzi następnie do późniejszych etapów - przeprowadzce do Warszawy, studiach na ASP, małżeństwie i późniejszym pojawieniu się dzieci państwa Rosińskich. Dalej publikacja skupia się na wątku emigracji do Belgii i znalezieniu przez Rosińskich „swojego miejsca” w Szwajcarii a także dalszych etapach podróży i kariery... Na wydarzenia z życia prywatnego nakładają się rzecz jasna kolejne etapy pracy twórczej Grzegorza, od zafascynowania rysunkami w okresie dzieciństwa, epizodzie z gazetą harcerską „Korespondentem wszędobylskim”, koniecznością porzucenia „dekadenckiego”, kojarzącego się ze „zgniłym zachodem” medium komiksu w czasach szkoły średniej, pracy dla wydawnictwa Sport i Turystyka, po ukończeniu ASP. I dalej - powrotu do komiksu za sprawą serii „Kapitan Żbik”, epizodu „denikenowskiego”, prac w redakcji „Relaxu”, nawiązania współpracy z belgijskim TinTin'em, narodzinach serii Thorgal, Yans (i wielu innych), i tak dalej – aż do dnia dzisiejszego...

Seria Thorgal wielokrotnie gościła na okładkach belgijskiego magazynu komiksowego TinTin.


    Po przeczytaniu całości nasuwają się trzy główne wnioski: Rosiński (nawet pomimo siedemdziesięciu lat na karku) jest artystą, który jest nieustannie aktywny zawodowo, ciągle szuka nowych technik i środków wyrazu, nigdy nie poddaje się stagnacji. Jest także pełen pokory, nie lubi by nazywano go "mistrzem" i nie postrzega siebie w taki sposób, a także, że jest osobą niezwykle rodzinną. W 2004r. był w „Duży formacie” (dodatku do „Gazety wyborczej”) wywiad z panem Grzegorzem, zatytułowany „Thorgal to ja”. Jak wiadomo, przygody wikinga z gwiazd są serią w której więzi familijne są jednym z kluczowych aspektów, a główny bohater jest prawy, zawsze czynnie poszukuje sprawiedliwości i stara się dbać o rodzinę. Taki też niezawodnie jest sam Rosiński... Nie mogło więc być inaczej - na łamach „Monografii” wiele miejsca poświęcono także jego rodzinie, z którą zawsze był bardzo związany uczuciowo. Najwięcej wzmianek jest chyba o ukochanej żonie Grzegorza, Kazimierze (Kasi) Rosińskiej, lecz także o jego dzieciach (i wnukach). Jest też wiele informacji o bliskich mu ludziach - całej rzeszy polskich, szwajcarskich, belgijskich oraz francuskich przyjaciół, z którymi połączyła go sztuka komiksu. I tak są wśród nich: Carlos Blanchart, dzięki któremu prace Rosińskiego w ogóle trafiły do belgijskich wydawców; Jean van Hamme, wyśmienity scenarzysta i wieloletni współpracownik (a także przyjaciel) Grzegorza, którego w zasadzie nie trzeba nawet przedstawiać. Monografia zawiera także rozmowy, które Patrick Gaumer przeprowadził z późniejszymi wydawcami i scenarzystami Rosińskiego: Andre-Paulem Duchateau, Mythikiem, Jeanem Dufaux, Ivsem Sente czy Yannem Pennetierem. Są też i wywiady z innymi grafikami z którymi blisko współpracował (bądź nadal współpracuje) główny bohater „Monografii” jak chociażby małżeństwo Zbigniewa i Grażyny Kasprzaków, Giuliem de Vitą i Romanem Surżenką.


Obraz przygotowany na okładkę magazynu Tintin, w którym miał się ukazać pierwszy odcinek serii Hans (u nas Yans). Obraz nie pochodzi z omawianej "Monografii", jednak bardzo mi się podoba między innymi ze względu na ekspresyjną kolorystykę. Rysowanie serii jak wiemy przejął po albumie "Prawo Ardelii" przyjaciel Rosińskiego - Zbigniew (Kas) Kasprzak.

    Jednym z niewielu mankamentów publikacji w moim odczuciu jest to, że na żółtych stronach, zawierających rozmowy które przeprowadził Patrick Gaumer z wymienionymi w poprzednim akapicie artystami i przyjaciółmi Rosińskiego, zabrakło fotografii osoby, z którą przeprowadzany był dany wywiad (ale może to tylko takie moje „widzimisię”). Drugim (choć także niezbyt wielkim) mankamentem jest dla mnie osobiście ostatni rozdział tej publikacji, poświęcony filmowym i malarskim fascynacjom Grzegorza (szczególnie polskim malarstwem z XIX w). Pewnie bierze się to stąd, że interesują mnie komiksy stworzone przez bohatera „Monografii”, nie odczuwam jednak zainteresowania malarstwem z omawianego okresu. Z drugiej jednak strony ciekawie było dowiedzieć się jakich innych artystów uważa sam Rosiński za swoje wzorce, natchnienie, co go ciekawi, inspiruje? Myślę też, że była to dobra okazja na pewnego rodzaju promocję polskiego dziedzictwa narodowego, które dla nas jest oczywiste (nazwiska takie jak Matejko czy Kossak) jednak na zachodzie nie jest już zapewne tak znane...

Kolejna strona z "Monografii" ukazująca prace nad "Zemstą hrabiego Skarbka". Seria ta rozpoczęła nowy okres w twórczości Grzegorza, gdzie zaczął on tworzyć swoje komiksy przy użyciu technik malarskich. Poszczególne kadry są tworzone jako prawdziwe obrazy na płótnie a potem składane w plansze tak jak jest to widoczne na zdjęciu.


    Wracając jednak do samej „Monografii” to, jak mówił Piotr Rosiński w Łodzi, największą trudność stanowiło dla autorów przyjęcie jakiegoś klucza, wg. którego miały by być porządkowane poszczególne rozdziały tej publikacji: czy przedstawiać wydarzenia z życia autora w porządku stricte chronologicznym, a może raczej skupić się na poszczególnych wątkach twórczości (jak np. czasy studenckie, wątek Thorgala, wątek Relaxu itd.)? Trudność zagadnienia polegała głównie na tym, że pewne okresy po prostu zachodziły na siebie czasowo, zazębiały się bądź były nieciągłe. Jak stwierdził Piotr, do publikacji było dobieranych wiele rysunków i ilustracji, które nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego, bo na przykład zostały odrzucony przez wydawców. Grzegorza natomiast stwierdza na kartach „Monografii”, że często osoby odpowiedzialne w wydawnictwach za daną publikację wybierały z przygotowanego zestawu grafik takie, które w jego opinii były mniej udane niż inne a te „gorsze” trafiały finalnie gdzieś na dno szuflady artysty... Tego typu „nieudane” grafiki, wraz z wieloma, również nie publikowanymi wcześniej różnego rodzaju projektami czy szkicami koncepcyjnymi są nie lada gratką dla czytelnika i dają możliwość ujrzenia tych wszystkich rzeczy stworzonych przez Rosińskiego, których czytelnik nie mógłby inaczej poznać.

Szkice wstępne i rzeźby stworzone przez Rosińskiego na potrzeby prac koncepcyjnych do albumów serii "Skarga utraconych ziem" i "Thorgal".


    Chciałbym się też na chwilę skupić na samym spotkaniu z MFKiG którego wątek pojawił się już kilkakrotnie w poprzednich akapitach, poświęconego promocji omawianej publikacji. Dla mnie osobiście bardzo ciekawym doświadczeniem było spotkanie wszystkich wymienionych wcześniej osób związanych z tą księgą (panowie Rosińscy, Patrick Gaumer i Wojciech Birek). Patrick okazał się na przykład przemiłym człowiek i dowcipnym, elokwentnym gadułą. Niestety nie mówił po polsku w związku z czym Piotr Rosiński, oprócz opowiadania o samej monografii, pełnił rolę tłumacza (swoją drogą Piotr jest niezwykle podobny do ojca jeśli chodzi o aparycję). Wracając do samego spotkania to na pytanie z sali, na ile aktualnie języków jest przetłumaczona publikacja, Grzegorz Rosiński odpowiedział, że na dwa (francuski i polski – co już wiemy) i to mu wystarczy, bo, jak stwierdził skromnie, „tylko tam mnie głównie znają”. Na sali byli jednak obecni wydawcy z różnych krajów, m.in. z Niemiec, których zauważył i zaprosił do rozmów po spotkaniu, Piotr Rosiński. Myślę, że jest tylko kwestią czasu, aż publikacja doczeka się kolejnych tłumaczeń na inne europejskie języki. Autorzy żartowali także, że mają materiałów na (co najmniej) kolejną taką monografię, więc kto wie, być może kiedyś doczekamy się jej kontynuacji. Warto też wspomnieć, że nieco później, o godzinie 15.30 po autografy do Rosińskich i Gaumera ustawiła się wielka kolejka – chyba najdłuższa na całym festiwalu.

Spotkanie promujące "Monografię" na MFKiG 2015 (03.10.2015 Łódź). Od l. Wojciech Birek, Grzegorz Rosiński, Piotr Rosiński, Patrick Gaumer. Na ekranie wyświetlane są szkice koncepcyjne do pierwszego albumu serii Yans - Ostatnia wyspa.


    Pojawienie się "Monografii" pokazuje też w pewnym stopniu, że rynek komiksowy, zarówno ten franko-belgijski jak i polski, dojrzewają, zmieniają się. Jak stwierdził w Łodzi Patrick Gaumer, można powiedzieć, że „żyjemy w złotej dla komiksu epoce”. Jeszcze 10-15 lat temu nawet we Francji (gdzie rocznie ukazuje się około 5000 albumów komiksowych!) trudno było by wydać tego rodzaju publikację, zainteresować nią wydawców a pewnie i czytelników, w dzisiejszych czasach stało się to jednak realne. Myślę, że analogicznie ma się sprawa z rynkiem polskim. Publikacja ukazała się u nas w „serii” „Artyści komiksu”. Piszę słowo „seria” w cudzysłowie, gdyż jest to póki co jeden album. Możliwe jednak, że Egmont będzie też wydawał, za jakiś czas, monografie innych znanych komiksowych twórców, czego i sobie i innym polskim czytelnikom serdecznie życzę.

A tutaj ciekawostka, błękitna, oryginalna okładka do komiksu "Szninkiel" narysowana przez Grzegorza w 1987r. Została ona autorowi skradziona (o czym jest mowa w "Monografii", lecz publikacja tej konkretnej ilustracji nie zawiera) i odzyskana przez jego syna, Piotra Rosińskiego, wiele lat później. Z powodu zaginięcia oryginału, Rosiński musiał narysować okładkę jeszcze raz i tak powstała znana wszystkim czytelnikom czerwona jej wersja.  


    Podsumowując, „Monografia” jest niewątpliwie skarbnicą wiedzy o samym Grzegorzu Rosińskim, będącym jej głównym bohaterem, jak i klasycznych już dziś seriach komiksowych, którym ten artysta nadał oprawę graficzną. Księga zawiera wiele bardzo ciekawych i niekiedy zaskakujących informacji o życiu i twórczości polskiego rysownika. Bardzo zaciekawił mnie np. rozdział o emigracji z Polski, o okresie mieszkania u van Hamme'a, czy o tym, że wydawcy (czyli belgijskiej oficynie Le Lombard) nakłady poniesione na serię Thorgal zaczęły się zwracać dopiero w okolicach ósmego albumu! Także o tym, że epizody „Gwiezdnego dziecka” były pierwotnie wydawane w dodatkach SF do magazynu Tintin, a później dopiero „gotowy” materiał został zebrany w formę albumu. Zaskoczeniem była dla mnie także informacja o tym, że album „Władca gór” (15 odcinek serii Thorgal) był na zachodzie bardzo krytykowany przez recenzentów... Takich ciekawostek jest w Monografii znacznie więcej, najlepiej po prostu kupić i przeczytać, zdecydowanie polecam!


Autor: Patrick Gaumer, Piotr Rosiński
Seria wydawnicza: Artyści komiksu
Rysunki: Grzegorz Rosiński
Oprawa: twarda
Liczba stron: 400
Data wydania: 2015-10-07
Format w mm: 285x285
ISBN: 978-83-281-0268-2
EAN: 9788328102682
Tłumacz: Wojciech Birek



sobota, 23 maja 2015

    Dzisiaj wpis będący spontaniczną notatką, powstałą z potrzeby przełożenia "na papier" porcji przemyśleń, dotyczących pewnej realizowanej właśnie ekranizacji bardzo znanej francuskiej serii komiksowej. Nie chcę, żeby mój wpis był po prostu kolejną kopią innych doniesień na ten temat, a raczej pragnę tu przedstawić wspomniany wyżej zestaw własnych refleksji dotyczących omawianego niżej zagadnienia.

Valerian i Laurelina w ujęciu Jean-Claude'a Mezieres'a.

    Nie ulega wątpliwości, że komiksowa seria o przygodach nierozłącznej pary czasoprzestrzennych agentów, Valeriana i Laureliny, to jedna z najsłynniejszych frankofońskich sag komiksowych. Aż dziw bierze, że tak długo nikt nie podjął próby przeniesienia jej na wielki ekran. Co prawda kilka lat temu powstała seria animowana a'la anime, bazująca w jakimś stopniu na komiksowym pierwowzorze, jednak tą produkcję uważam za tak denną, że pozwolę sobie nie kontynuować tematu... Za aktualną ekranizację zabrał się natomiast sam Luc Besson, chyba najbardziej znany współczesny, francuski reżyser filmowy. W jego dorobku znajdują się m.in. tak słynne obrazy jak 'Nikita', 'Leon zawodowiec', 'Wielki błękit' czy zeszłoroczna produkcja ze Scarlet Johansson w roli głównej - 'Lucy'. Besson ma także doświadczenie przy tworzeniu filmów SF, czy, żeby być bardziej dokładnym, space opery. Mam tu oczywiście na myśli zrealizowany w 1997r. 'Piąty element', który stał się swego czasu wielkim przebojem i myślę, że śmiało rzec iż do dziś ma status dzieła kultowego. Osobiście po ekranizacji przygód Valeriana spodziewam się podobnej stylizacji i klimatu filmu tym bardziej, że obydwa tytuły mają ze sobą więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać...

'Piąty element' z Milą Jovovich i Brucem Willis'em stojącymi na 'parapecie'? Nie, chyba jednak nie :)
    Otóż, Besson przymierzał się do realizacji Piątego 'Elementu' już około 1991r. Nawiązał wtedy współpracę z rysownikiem serii o przygodach Valeriana i Laureliny, Jean-Claudem Mézières'em, który zaczął tworzyć szkice koncepcyjne na potrzeby planowanej produkcji filmowej. Kiedy jednak projekt Bessona utknął w martwym punkcie, a sam reżyser porzucił go na kilka lat, aby zająć się nowym filmem (którym okazał się być 'Leon Zawodowiec') Mézières powrócił do rysowania Valeriana. I tak światło dzienne ujrzał album 'Les cercles du pouvoir' (Kręgi mocy). W tym właśnie odcinku przygód pary kosmicznych podróżników, pojawiła się wizja futurystycznego miasta oraz postać niejakiego S'traksa, jeżdżącego powietrzną taksówką. Oba te elementy niezaprzeczalnie przywodzą na myśl to, co widzowie ujrzeli kilka lat później we wspomnianym filmie Bessona.

Luc Besson, zdjęcie w miarę aktualne o ile mi wiadomo.

    Ta nieco przydługa dygresja miała na celu pokazać, że Luc Besson nie jest osobą przypadkową, jeśli chodzi o adaptację przygód pary czasoprzestrzennych podróżników. Nie ukrywam jednak, że mimo pewnego podekscytowania, mam również sporo obaw co do tego projektu. Z jednej strony myślę, że Besson może dobrze 'czuć temat' i zrobić na prawdę dobrą adaptację. Z drugiej strony jednak, to co do tej pory ujawniono to przede wszystkim fakt, że adaptacja powstanie, po drugie 'reveal poster' o którym więcej za chwilę, oraz, a może przede wszystkim, przedstawiono parę aktorów, mających się wcielić w postaci głównych bohaterów filmowej adaptacji.

Cara Develinge - najbardziej 'laurelinowe' zdjęcie jakie udało mi się znaleźć w otchłaniach Internetu.

    No i właśnie, dokładnie ten punkt budzi aktualnie moje największe wątpliwości. Laurelina to w komiksach uosobienie uroczej, zaradnej, rudowłosej i filigranowej młodej kobiety. Natomiast aktorka która ma się w tą postać wcielić, Cara Develinge, ma w mojej ocenie zbyt agresywny wygląd. Nadaje się ona raczej do odtwarzania postaci jakiejś tajemniczej i zabójczej femme fatale, kobiety agresywnej, gwałtownej a nie uroczej, uśmiechniętej Laureliny... Z kolei komiksowy Valerian to facet z krwi i kości, inteligentny, może trochę zarozumiały, dosyć wysoki i nieźle zbudowany, można by powiedzieć "archetypowy bohater". Natomiast Dane DeHaan, aktor który ma zagrać tą postać, nie jest zupełnie podobny do bohatera komiksu (zarówno jeśli chodzi o fizjonomię jak i posturę). Dodatkowo wygląda po prostu jak jakiś wymoczek, przysłowiowy "leszcz barowy". Być może aktorem jako takim jest dobrym, natomiast w roli kosmicznego agenta ja osobiście zupełnie go nie widzę... Oczywiście, że na potrzeby filmu aktorzy zostaną do pewnego stopnia wystylizowani. Dziewczyna będzie miała zafarbowane na rudo włosy, oboje zostaną ubrani w skafandry kosmiczne a jednak wciąż jestem bardzo sceptycznie nastawiony do wybranych przez reżysera odtwórców głównych ról...

Dane DeHaan - ten aktor wygląda jak chłopak z liceum - za młodo do roli filmowego Valeriana.

    Jakoś nie widzę też tych dwojga jako sprawnie współpracującego, nierozłącznego duetu agentów czasoprzestrzennych. Oby nie było klapy, lecz cóż - nie mam na to wpływu, pozostaje mi czekać cierpliwie na nowe szczegóły dotyczące projektu. Mogę jednak spekulować, kto według mnie lepiej sprawdziłby się jako filmowi bohaterowie. Cóż, szczerze powiedziawszy, nie mam jakichś szczególnych preferencji jeśli chodzi o postać głównego bohatera, poza uwagami wiążącymi się z tym, co napisałem nieco wyżej: że powinien to być facet, który będzie wyglądał bardziej zawadiacko i męsko niż Dane DeHaan. Natomiast mam kilka osobistych typów co do możliwych odtwórczyń roli Laureliny, aktorek o zdecydowanie delikatniejszej i bardziej pasującej do tej postaci urodzie. I tak mogły by to być: Jacqueline Emersen czy Rachel Hurd-Wood a idealną Laureliną byłaby w mojej ocenie Rose Leslie wystylizowana tak jak na zdjęciu poniżej!

Jacqueline Emmersen.

Rachel Hurd-Wood.
Last but definitely not least - Rose Leslie!!!!

    Jeśli chodzi o scenariusz, to wybór albumu 'L'Empire des mille planètes(Cesarstwo tysiąca planet) jako bazy scenariuszowej, w mojej ocenie wydaje się być trafiony (zastanawia mnie jedynie dlaczego Besson chce to przełożyć na "Miasto tysiąca planet"?). Mamy tu bowiem dosyć rozbudowany, szybko rozwijający się scenariusz, z wartką akcją i kilkoma niespodziewanymi jej zwrotami. Jednym z głównych, jest epizod w postaci zakupu na Syrcie przez Laurelinę starego ziemskiego zegarka, który to gadżet staje się głównym czynnikiem, popychających bohaterów w olbrzymie kłopoty! Nie chcę jednak umieszczać tu spojlerów, natomiast gorąco polecam zapoznanie się z samym komiksem. Do tego mamy tam wątek walki o wolność i obalania tyranii, tajemniczej sekty długowiecznych Wiedzących, mających główną bazę na asteroidzie Slomp i, rzecz jasna, wątek skoków w czasie i przestrzeni, choć nie są one w tym odcinku osią całej fabuły.

Okładka jednego z francuskich wydań 'Cesarstwa tysiąca planet'.

    I jeszcze kilka słów odnośnie ujawnionego posteru do filmu. Właściwie nie pokazuje on zbyt wiele, stanowi w mojej ocenie rodzaj teaser'a, co jednak nie znaczy, że jest zupełnie nieciekawy. Otóż, jeśli przyjrzymy się dokładnie przerwom w literach to okaże się, że jest to "smuga kondensacyjna" po przelocie statku czasoprzestrzennego Valeriana, który jako niewielki obiekt jest widoczny z prawej strony napisu. Powiększenie tego obszaru pozwala stwierdzić, że prawdopodobnie twórcy nie będą kombinować z "ulepszaniem" wyglądu pojazdu naszych bohaterów i będzie on wyglądał niemal identycznie jak w oryginale, czyli na kartach komiksów. Kwestią niewiadomą pozostaje też aktualnie jakiekolwiek zaangażowanie autorów serii (Pierre'a Christine'a i J-C.Mezieres'a) w produkcję filmową (co w mojej ocenie zwiększyłoby prawdopodobieństwo zbieżności adaptacji z oryginałem) lecz myślę, że za jakiś czas dowiemy się także i tego.

Fragment ujawnionego plakatu powstającej ekranizacji z przelatującym statkiem Valeriana - to ten mały obiekcik z prawej strony napisu.

A tutaj jeszcze ojcowie przygód Valeriana i Laureliny. Od lewej scenarzysta - Pierre Christin i rysownik Jean-Claude Mezieres.



niedziela, 19 kwietnia 2015

Po niemal półrocznej przerwie kolejny tekst właśnie ujrzał światło dzienne! Droga z 'szuflady' (a tak na prawdę dysku komputera) na blog jest czasem długa (głównie przez brak czasu a może i trochę motywacji) lecz myślę, że co pewien czas coś będzie się 'krystalizowało', żeby finalnie wylądować tutaj, blog nie umrze...

Travis Charest we własnej, uśmiechniętej osobie.
    Rzadko zdarza mi się pisać o autorach spoza Europy. Dodatkowo komiksowy dorobek bohatera dzisiejszego artykułu nie jest zbyt bogaty i dużą jego część stanowią okładki oraz grafiki typu pin-up. A jednak okazja (czy raczej osoba) jest w pewnym stopniu wyjątkowa, bowiem prace Travisa Charesta zwróciły kiedyś moją uwagę i, przyznaję, zrobiły naprawdę niezłe wrażenie. Grafiki tego artysty przykuły moją uwagę poziomem szczegółowości, kunsztownością i poziomem 'stechnizowania'. Bardzo lubię kiedy rysunki są dopracowane, czy wręcz pieczołowicie cyzelowane i takie właśnie są prace Charesta!

Okładka  albumów serii 'Wildcats', jednej z ważniejszych w dorobku artysty.

    Zacznijmy jednak od notki biograficznej. Otóż Travis Charest urodził się 02.02.1969 r. w Leduc, w prowincji Alberta w Kanadzie. Aktualnie jednak (prawdopodobnie ze względu na współpracę z amerykańskimi wydawcami) rezyduje w USA, a dokładnie w San Mateo, w stanie Kalifornia. Myślę, że przeciętnemu polskiemu czytelnikowi niewiele mówi to nazwisko a jednak w USA Charest jest grafikiem dosyć znanym. Pracuje głównie (jak to już zostało częściowo powiedziane wcześniej) jako ilustrator i cover artist. Tworzył dla tuzów komiksowego rynku amerykańskiego jak choćby Marvel, Wildstorm/DC czy Darkhorse/Image. Jest grafiki pojawiały się na okładkach takich serii jak np.: 'Darkstars', 'Wild C.A.T.s', 'Star Wars' czy 'X-men: The golden age' (choć to tylko drobny wycinek portfolio artysty). Jednak na tych seriach nie będę się skupiał, gdyż komiksowy rynek amerykański zdecydowanie nie jest moją domeną.

Zdjęcia papierowego wydania 'kosmicznej dziewczyny'. Uwagę zwraca nietypowy format.
    Twórcą stricte-komiksowym jest Charest można powiedzieć trochę 'z doskoku'. Jego autorską serią jest chyba tylko 'Spacegirl'. Opowieść ta była początkowo publikowana w postaci darmowych 'pasków' na grupie MSN artysty w Internecie. Finalnie historia została wydana na papierze w małym nakładzie jako HC (Hard Cover) w 2008r, przez małą oficynę Big Wow Art. Zawierał 56 pierwszych odcinków tej opowieści graficznej. Nadal, co jakiś czas, Travis publikuje kolejne krótkie epizody z udziałem swojej komiksowej heroiny. Pod względem fabularnym seria nie jest właściwie niczym szczególnym, ot takie tam heroic SF, jednak dobitnie prezentuje dokładny, niezwykle szczegółowy i realistyczny styl tworzenia Charesta. Do jego własnej twórczości należy też Sketchbook, wydany w 2013r. w nakładzie ok. 1500 sztuk. Zawierał on grafiki i szkice artysty.

Okładka polskiego wydania 'Broni Metabarona', Egmont 2009r. Grafika jest oczywiście autorstwa Travisa Charesta.

    Głównym powodem mojego zainteresowania postacią tego artysty stał się jednak tzw. 'Projekt Dreamshifters' – epizod europejski w twórczości Charesta. Współpraca została zainicjowana przy pomocy Humanoides Publishing (czyli amerykańskiego odłamu słynnego wydawnictwa Les Humanoïdes Associés) jako pośrednika. Dzięki temu Travis został zaangażowany jako ilustrator do projektu Alejandro Jodorowsky'ego, dotyczącego sagi o rodzie Metabaronów. Album ten ujrzał u nas światło dzienne we wrześniu 2009r. (we Francji ok. rok wcześniej). Dla temu angażowi Kanadyjczyk przeniósł się nawet na jakiś czas do Paryża. Niestety, finalnie Charest narysował jedynie 29 z 48 plansz albumu a szkoda. Na podstawie szczątkowych informacji wyszukanych w Internecie, projekt upadł w tej formie (z Travisem jako rysownikiem) ze względu na powolny postęp prac... Nie udało mi się jednak jednoznacznie ustalić, czy wina leżała po stronie scenarzysty czy grafika a może warunków współpracy jako takich? W każdym razie resztę plansz narysował Zoran Janjetov, współpracujący wcześniej z Jodo przy 'odpryskach' serii 'Incal' ('Technokapłani', 'Przed Incalem'). Pod względem scenariuszowym album to kolejne przygody Bezimiennego, ostatniego żyjącego wojownika z rodu Castaków, który musi poznać tajemnice wszechświata i wykonać cztery niezwykle ważne misje. Finał każdej z nich ma mu oddać do rąk kolejną cudowną broń (taka sztampa a'la Jodorowsky)...

Polecam powiększenie! To jest właśnie to, co przykuło moją uwagę do twórczości Charesta - więcej albumów na takim poziomie graficznym!

    Jednak rzecz która nas najbardziej interesuje w tym miejscu to warstwa graficzna. Otóż wyraźnie widać, jak znacząco odbiegają od siebie dwie części albumu stworzone przez dwóch różnych autorów (Charesta i Janjetova). Cóż, powiedzmy wprost, chciałbym, aby całość albumu została zilustrowana prze Kanadyjskiego artystę! Charest świetnie wpasował się w klimat opowieści. W mojej ocenie strony przez niego narysowane są wybitne pod wieloma względami. Mam tu na myśli zarówno kadrowanie, niezwykle dynamiczne i pomysłowe, bez stałego układu plansz (co także bardzo mi się podoba) jak i postaci (ze szczególnym uwzględnieniem ekspresji mimik twarzy). Mówię tu także o niezwykle szczegółowych i pięknych projektach technicznych (bronie, pojazdy). Całości dopełnia jeszcze jedna rzeczy, która niezwykle przykuwa uwagę. Chodzi mi mianowicie o operowanie przez artystę kolorem, jako środkiem wyrazu. Niezwykle nasycone, miejscami jaskrawe (a miejscami brudne) barwy, znakomicie podkreślają i budują ciężki, brutalny i krwawy nastrój opowieści. W tym albumie po prostu fabuła zeszła na drugi plan (mogłaby być właściwie dowolnie banalna i sztampowa). Jednak dzięki oprawie graficznej Charesta historię chłonie się głównie wizualnie i dochodzę do wniosku, że właśnie to jest clue całej sprawy, powód dla którego zdecydowałem się napisać ten tekst. W samej rzeczy miał się on stać pochwałą kunsztu kanadyjskiego artysty! Co ciekawe, jak pisze sam autor na swoim blogu, część oryginalnych plansz z 'Broni Metabarona' została zagubiona (a może skradziona) z paryskiego oddziału wydawnictwa Les Humanoides i Charest nadal ich poszukuje jako swojej własności...

Jeszcze jedna z plansz 'Broni Metabarona'.
    Osobiście chciałbym, że Charest nawiązał jeszcze kiedyś współpracę z europejskimi wydawcami i zaangażował się w rysowanie innej opowieści graficznej ze 'starego kontynentu'. Jeśli tak się nie stanie to mam nadzieję, że będzie kontynuował prace nad własnymi projektami (np. kontynuacją 'Spacegirl') najlepiej w tym pięknym, super-technicznym, szczegółowym stylu, w jakim zaprezentował się przy okazji ilustrowaniu przygód Metabarona. To naprawdę nie jest takie oczywiste i powszechnie spotykane, że komiksowe plansze są tak niezwykle precyzyjnie i kunsztownie skonstruowane. Dlatego właśnie Travis Charest zasługuje na tego typu tekst i pochwałę swojej twórczości.

Bezimienny - ostatni z Metabaronów w ujęciu Travisa Charesta!



Źródła: