poniedziałek, 25 listopada 2019

Thorgal - 37 - Pustelnik ze Skellingaru

   Już na wstępie przyznam, że obawiałem się tego albumu... Po poprzednim epizodzie serii, tomie zatytułowanym "Aniel", zarzekałem się nawet przez pewien czas, że nie kupię już kolejnego tomu Thorgala, i że właśnie "Aniel" to jest (kolejny raz) TEN moment na którym seria powinna się zakończyć (wcześniej miałem podobne zdanie przy albumach "Klatka" oraz "Ofiara").

"Nasza" okładka albumu, z polskiego wydania od Egmontu.

   Duże opory, w kontekście zakupu albumu, budziła we mnie przede wszystkim osoba scenarzysty. Scenariusze Yanna Le Pennetiera do wcześniejszych albumów serii pobocznych świata Thorgala (a także i "Aniela" za który to album był już odpowiedzialny), były bowiem albo niespójne, "wydziwaczone" lub po prostu, ujmując rzecz zwięźle i kolokwialnie - słabe... Mimo jakiejś tam "marki" którą posiada jego nazwisko na rynkach frankofońskich w kontekście scenariuszy komiksowych i znacznego dorobku wciąż uważam, że Le Pennetier nie do końca "odnalazł się" (lub "sprawdził" - bardziej pasujące określenie wybierzcie sobie sami) w roli scenarzysty uniwersum Thorgala. Moje opory przed zakupem bieżącego epizodu przygód Wikinga z Gwiazd powodowała również i obawa skierowana pod adresem Frederica Vignaux, mającego nadać nowy "sznyt" oprawie graficznej serii właśnie w "Pustelniku". Bądźmy szczerzy, to jest kolejna rewolucja, przewrót dla tej serii. Drugi, ostatni z "ojców założycieli" bezpowrotnie (zapewne) opuszcza swoje dziecko. Mówię tu rzecz jasna o Grzegorzu Rosińskim. Najbardziej ze wszystkiego zastanawiałem się jak wiele ze stylu Rosińskiego pozostanie w nowym albumie? Czy w ogóle nadal "Thorgal będzie Thorgalem" - mowa tu zarówno o warstwie graficznej jak i fabularnej, a także czy postaci, w ujęciu nowego grafika będą w ogóle przypominać siebie? Poza tym, ponownie w kontekście oporów przed zakupem, kończąc już tę dygresję, należy stwierdzić, że sama seria o Wikingu z Gwiazd jako taka cierpi w już od wielu lat (wg. mojej prywatnej oceny poczynając bodaj od albumu "Arachnea") na syndrom "zmęczenia materiału". Tak więc czynników "do przemyślenia" przed otwarciem portfela i wyłożeniu funduszy na kolejny tomik do komiksowej, domowej biblioteczki miałem, jak myślę, że widać po powyższym akapicie, całkiem sporo. Finalnie jednak zdecydowałem się na zakup a oto jaką historię (i oprawę) znalazłem na kartach "Pustelnika ze Skellingaru".


    Należy, zacząć od tego, że, choć nie jest dokładnie powiedziane wprost, akcja "Pustelnika" rozgrywa się w pewnym odstępie (może nawet kilkuletnim) po wydarzeniach z albumu "Aniel". Można to jednak wywnioskować pośrednio, szczególnie na podstawie sportretowania jednej z postaci. Znów wpadnę tutaj w małą dygresję ale warto pamiętać o fakcie, że seria o przygodach Thorgala jest w pewien sposób unikatowa, ponieważ jej bohaterowie powoli się starzeją a dzieci (Louve, Jolan, Aniel) dorastają. I o ile kilka poprzednich albumów rozgrywało się w krótkim odstępie czasu, o tyle w przypadku "Pustelnika" następuje w serii kolejny przeskok czasowy który przedstawiony, czy właściwie, jak napisałem wyżej, zasugerowany jest w dosyć dyskretny sposób właśnie w postaci nowej reprezentacji Louve (gdyż Jolan pojawia się zaledwie w kilku kadrach tej opowieści, będąc tym razem postacią zupełnie marginalną). Natomiast odnośnie samej Louve, to wyraźnie widać, że z dziewczynki zaczyna się ona przemieniać w nastolatkę, dorośleje. Tak więc na tej podstawie czytelnik dostaje jasny przekaz, że po odejściu Aniela wraz z matką, Kriss de Valnor, rodzina Aegirsson'ów przez jakiś czas żyła we względnym spokoju. Jednak, co jest, ponownie niejawnym, punktem wyjścia dla fabuły tego albumu, pewne aspekty przeszłość Thorgala nie pozwalały mu o sobie zapomnieć i w głębi duszy dręczyło go sumienie... Dlaczego? A dlatego, że w jego życiu był pewien niechlubny rozdział, kiedy to, co prawda pozbawiony pamięci, u boku łaknącej złota, bezwzględnej wówczas Kriss de Valnor stał się Shaiganem Bezlitosnym oraz był sprawcą nieszczęść i śmierci bardzo wielu ludzi. Ta sprawa gwałtowanie wraca do jego świadomości w momencie ataku na jego życie, przeprowadzonego przez młodą dziewczynę, Kildę. Przez niefortunny wypadek, po postrzale przez Thorgala podczas pogoni za Kildą (po rzeczonej próbie zabójstwa), dziewczyna umiera pozostawiając naszego bohatera ze świeżo odnowionymi ranami w postaci wyrzutów sumienia odnośnie rzeczonych zbrodni, których dopuścił się niegdyś jako Shaigan. Kilda obciąża go także pewną misją, dzięki której nasz bohater może odkupić swoje winy. Thorgal wyrusza więc wkrótce na samotną wyprawę aby uwolnić lud Kildy spod jarzma Ivarra Lodowatego i odkryć tajemnicę kultu wokół którego koncentrowali się ludzie z plemienia zabitej dziewczyny. Centralną postacią tegoż kultu jest tajemnicza postać tytułowego Pustelnika z wyspy Skellingar, na której tenże zamieszkuje i która stanowi sanktuarium dla jego wiernych. Przy okazji Thorgal będzie się musiał wreszcie rozliczyć z niechlubnym epizodem swojej przeszłości i, tu mały spojler, podczas narkotycznej wizji stanąć oko w oko ze sobą-Shaiganem.


Alternatywny wariant okładki, dostępny na rynkach francuskojęzycznych.


   Z jednej strony dobrym pomysłem scenariuszowym jest dla mnie powrót do tematu Shaigana. Ta "zadra" w duszy, wyrzuty sumienia na tle tego co bohater czynił utraciwszy pamięć, kiedy był bezwzględnym łupieżcą u boku krwiożerczej Kriss de Valnor, na pewno musiały dręczyć przez lata człowieka, dla którego najważniejszymi wartościami w życiu były wolność i dobro. Z drugiej jednak seria po raz kolejny w jakiś sposób zatacza koło, powracając do wątków z przeszłości i nie mogąc "rozkręcić się" w nowym kierunku. Shaigan bezlitosny, Thorgal jako ulubieniec pewnej bogini która ma do niego słabość, walka o sprawiedliwość i wolność. To wszystko już gdzieś (tj. w poprzednich tomach serii) widzieliśmy. W zasadzie podobał mi się dyskretny motyw boskiej interwencji w którym wzmiankowana wyżej bogini (ach te kobiety, nieważne czy śmiertelne czy nie, ciągle mające słabość do czarnowłosego bohatera) pomogła Thorgalowi. Albo niejasny w pierwszej chwili, ale w sumie sensownie później wytłumaczony sposób poruszenia przez naszego protagonistę wielotonowego, pozłacanego kamienia. Jednak po przeczytaniu całości i pewnej analitycznej refleksji stwierdzam, że ten album jest w sumie poprawny ale nie wybitny. I tak niestety może być z przyszłymi epizodami tej serii, i wizją uniwersum Thorgala jaką będzie nam prezentował Yann La Pennetiere. Generalnie, powtórzę to, ale samego albumu "Pustelnik ze Skellingaru" nie czyta się źle, to całkiem udany epizod ale generalnie uważam, że seria o Wikingu z Gwiazd staje się jakaś taka miałka, sztampowa a kolejne epizody coraz bardziej przypominają odcinanie kuponów. Szkoda gdyż dla mnie, i myślę, że także wielu innych osób, Thorgal pozostaje serią kultową, wybitną ale od wielu epizodów już taka nie jest.

    Ponownie wynurzając się z dygresji i powracając do obowiązków recenzenckich należy odnotować, że końcówka bieżącego epizodu stanowi jawny punkt wyjścia do kolejnego albumu którego tematem przewodnim, wedle sugestii Yanna, będzie podwójna tożsamość. Mowa tutaj o drugim "ja" córki Thorgala - Louve (przypomnijmy sobie bowiem, że z poprzednich jej przygód wiemy, iż w jej umyśle przyczajone jest jej mroczne wcielenie - dzika Louve) ale także, co jest moim domysłem, temat podwójnej tożsamości może także dotyczyć Jasminy, księżniczki z Bag Dadhu, która od jakiegoś czasu, przemieniona w małą, sympatyczną małpkę, jest nieodłączną towarzyszką Louve. Może właśnie ten, kolejny album, stanie się zastrzykiem energii dla serii, może Yann w końcu wczuje się w rolę scenarzysty i pięknie rozwinie nam uniwersum Thorgala - oby tak było.

Podobno kolejna (prawdziwa?) alternatywna okładka. Choć nie wiem co to za olbrzym w tle, bo w fabule epizodu zdecydowanie się on nie pojawia.


   Dość dużo zostało już przeze mnie napisane w poprzednich akapitach o warstwie fabularnej  i warsztacie prezentowanym przez Yanna Le Pennetiera. Lecz zmiany w bieżącym albumie dotyczą też (i to dosyć mocno) warstwy wizualnej - porozmawiajmy więc o starym styl Rosińskiego oraz o nowym, wniesionym do kadrów tej serii przez Frederica Vignaux. Podczas wszystkich zawirowań wokół scenariuszy kolejnych epizodów serii - początkowo scenarzystą był mistrz van Hamme, potem Yves Sente, epizodycznie (acz szkoda) Xavier Dorisson i wreszcie (aktualnie) Yann, to odnośnie warstwy graficznej panowała niezachwiania niezmienność w postaci cięgle "stojącego na warcie" Grzegorza Rosińskiego. Co prawda jego styl przez lata ewoluował, zmieniał się aby w kilku ostatnich tomach przybrać wręcz formę obrazów malowanych w kadrach, jednak osoba artysty pozostawała ta sama. Odnośnie serii pobocznych, które był nowe i autonomiczne, łatwiej (mi osobiście) było zaakceptować innych artystów dzierżących stery "narracji graficznej". To nawet pasowało - nowe serie, nieco inne graficzne ujęcie tematu niż w serii-matce, inni protagoniści (Kriss, Louve, Jolan). Jednak zmiana artysty odpowiadającego za portretowanie wydarzeń głównej serii to niewątpliwie rewolucja, choć w zasadzie od dłuższego czasu spodziewana i zapowiadana. Powodem głównym pozostaje stan zdrowia Grzegorza Rosińskiego, który, podobno, ze względu na wiek nie ma już tyle sił by kontynuować prace nad kolejnymi albumami. Ostatnim więc bastionem "starego porządku" pozostają okładki do kolejnych tomów tworzone przez Rosińskiego, choć i tu widać już było w przeszłości "wyłomy" w postaci okładek tworzonych przez Romana Surżenkę (np. tom "Dłoń boga Tyra" do serii Louve).

    Przechodząc jednak do warstwy graficznej bieżącego albumu i stylu samego Vignaux: muszę przyznać, że styl tego artysty był dla mnie dużym zaskoczeniem, choć uczucia które tworzyły kontemplacji kolejnych kadrów były dosyć mieszane. Z jednej strony jest to styl dynamiczny, szczegółowy, składająca się z dużej liczby drobnych, "niespokojnych" kresek, dobrze oddających ruch - wzburzone fale, wiejący wiatr. Także projekty lokacji i artefaktów a także pojazdów nie zostawiają dużo do życzenia. Ośmielę się nawet powiedzieć, że w porównaniu do części malarskich kadrów autorstwa Grzegorza Rosińskiego z poprzednich albumów, które to kadry często więcej sugerowały, niż przedstawiały w detalach, styl Vignaux wydaje mi się pewnym powrotem do korzeni serii, do stylu graficznego, którym posługiwał się Rosiński w latach 80-ych i 90-ych. Choć nie jest to oczywiście kalka stylu starego mistrza, raczej pewne interpretacja z silnym naciskiem na własną, indywidualną technikę Frederica Vignaux. W sumie można powiedzieć, że "Thorgal pozostaje Thorgalem". Postać protagonisty rysowane przez nowego artystę jest dość podobna w swej aparycji do tego, jak bohater był portretowany przez Grzegorza Rosińskiego. Jednak odnośnie postaci żeńskich, mam tu w szczególności na myśli Aaricię, sprawa ma się trochę inaczej. Trudno jednoznacznie orzec, czy przypadkiem w jakichś tajemniczych okolicznościach, być może za sprawą jakiejś boskiej interwencji, nie przeszła przypadkiem poważnej operacji plastycznej? Przyznaję, powyższa uwaga jest w pewnym stopniu uszczypliwa ale oddając sprawiedliwość nowemu autorowi warstwy graficznej, nie wypadła ona źle, wręcz przeciwnie, właściwie, z pewnymi wyjątkowi prezentuje się całkiem dobrze i, być może, nowy artysta, z biegiem czasu, bardziej "wpasuje" swoje rzemiosło do uniwersum Wikinga z Gwiazd.

I jeszcze jeden, ponownie "podobno" prawdziwy alternatywny, francuski wariant okładki, choć i Thorgal i Pustelnik jacyś tacy niepodobni do siebie...

   Jak zostało powiedziane na początku, "z pewną taką nieśmiałością" (czy ktoś jeszcze pamięta reklamę, do której nawiązuje ten cytat?) podszedłem do nowego Thorgala. Przed zakupem nie szukałem nawet żadnych streszczeń fabuły, recenzji ani też opinii w Internecie. Przyznam, że jest mi ciężko jednoznacznie ocenić ten epizod przygód Wikinga z Gwiazd. Z jednej strony czuję w tej nowej przygodzie pewne sugestie co do potencjalnego kierunku w jakim może rozwinąć się seria. Widać tu zarys, kierunek w którym Yann Le Pennetier zamierza prowadzić swojego protagonistę. Jednak z drugiej strony, dużo jest w scenariuszu do "Pustelnika" zachowawczości i powracania do ogranych motywów. Nie ma spodziewanego powiewu świeżości a seria już od dawna może być określana niechlubnym mianem "tasiemca". Finalnie, po przeczytaniu i kilkudniowym przemyśleniu fabuły i konstrukcji (zarówno fabularnej jak i graficznej) tego albumu, stwierdzam, że nie czuję się rozczarowany. W sumie z pewną dozą przyjemności przeczytałem kolejny epizod serii jednak towarzyszyło temu poczucie, że "to już nie to co kiedyś". Ktoś mógłby rzec, że to sentyment, "wspomnień czar" utrwalony w pamięci z czasów podstawówki kiedy z wypiekami czytałem (na lekcji pod ławką) "Gwiezdne dziecko" czy "Łuczników". Ale nie: kontrolnie otworzyłem kilka starych albumów, przeczytałem i refleksja pozostawała ta sama: "stare przygody Thorgala są po prostu ciekawsze". Nie zmienia to faktu, że po przeczytaniu "Pustelnika" jestem przekonany, że znów się "złamię", i zakupię następny trzydziesty ósmy już tom przygód Thorgala Aegierrsonna i jego bliskich, żeby jednak przekonać się co nowego słychać u hołubionych przez lata postaci (zapewne nowy tom pojawi się już za rok tj. jesienią 2020r.).

Autor:
Yann le Pennetier, Frédéric Vignaux
Wydawnictwo: Egmont - komiksy
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 48
Format: 21.5x29.0 cm
Numer ISBN: 9788328197169
Kod paskowy (EAN): 9788328197169