niedziela, 24 grudnia 2023

40 lat minęło jak jeden dzień, czyli rzecz o różnych wydania serii 'Funky Koval'


    Impulsem do napisania tego tekstu było ogłoszenie przez wydawnictwo Kurc (około września 2022r.) planów wypuszczenia na rynek nowej, jubileuszowej edycji przygód jednego z najbardziej znanych - przynajmniej na naszym rodzimym rynku - herosów komiksowych. Takie okrągłe rocznice zawsze skłaniają, do pewnych wspominków i podsumowujących przemyśleń. Długo zwklekałem aby ten tekst dopracować i opublikować, natomiast do finalizacji artykułu skłonił mnie finalnie dokonannie długo opóźnianego zakupu wzmiankowanego albumu z wyd. Kurc - z dodatkowego, dodrukowanego nakładu.


   Jest to jedna z tych serii, które pamiętam z czasów podstawówki, do których przez kolejne lata powracałem wielokrotnie. W dzisiejszych czasach, nowemu pokoleniu czytelników, nie pamiętających już zapewne lat 80-ych, ciężko być może do końca zrozumieć czym wtedy tak na prawdę była ta seria dla polskiego czytelnika, fana SF? W komunisztycznych czasach niedostatków, kiedy wszystko co nowe, kolorowe i intrygujące jedynie "przesączało się" z zachodu poprzez zakupy za ciężkie do zdobycia dewizy (a także i przemyt), wszystko co zachodnie (a szczególnie amerykańskie) było synonimem luksusu i dobrobytu. Było tak również z wytworami kultury masowej. Filmy sensacyjne, czy fantastyczne produkowane z USA były synonimem jakości, niedoścignionymi wzorcami. I tak na prawdę, przed pojawianiem się serii o przygodach Kovala, nie było na polskim rynku tak "zachodniego" czy wręcz "zamerykanizownego" komiksu. Dodatkowo seria ta nie była miałka fabularnie jak, niestety, miało to często miejsce odnośnie produkcji amerykańskich jak i rodzimych, polskich. Niosła w sobie natomiast wybuchowy ładunek, stworzony z takich elementów jak: wartka akcja, machinacje polityczne czy liczne nawiązania do otaczającej, ówczesnego, polskiego czytelnika rzeczywistości społeczno-gospodarczej. Słynne, i wielokrotnie opisywane, były potyczki autorów z cenzurą i "przemycanie" pewnych przekazów tuż pod nosem tejże. Wiele z tych odniesień czy nawiązań będzie w dzisiejszych czasach zupełnie nieczytelne dla odbiorcy nie znającego ówczesnych realiów, jednak pozostaje pytanie: czy sama opowieść przetrwała próbę czasu? Czy po czterech dekadach przygody kosmicznego detektywa nadal są czymś ciekawym, intrygującym? 


    Ogólnie rzecz biorąc można stwierdzić, że tak, choć z dzisiejszego punktu widzenia należałoby już chyba tę serię zakwalifikować do nurtu "retrofuturyzmu". I tak jak w innych pozycjach z szerokopojętego gatunku SF także i tutaj pewne rzeczy, w kontekście tego jak będzie wyglądała przyszłość, zostały przewidzane trafniej a inne mniej. Na przykład: brak jest w tej opowieści jakichkolwiek robotów; marginalna jest tu rola komputerów i systemów zautomatyzowanych; vidofony posiadają ekrany (zaledwie) wielkości znaczka pocztowego i służą wyłącznie do prowadzenia rozmów video - "do pięt nie dorastają" więc naszym dzisiejszym smartfonom; kosmiczne myśliwce sterowane są tylko przez ludzi - tu także brak jest rozwiązań typu "smart". 


    Przez ponad cztery dekady przygody Funky'ego Kovala były wielokrotnie wznawiane na rodzimym rynku. I o tym właśnie tak na prawdę będzie tym artykuł. Chciałbym tutaj bowiem podsumować - i częściowo porównać - poszczególne wydania tej opowieści stanowiącej już od wielu lat kanon polskiego komiksu.

- Wszystko zaczęło się ponad 40 lat temu - pierwszy epizod przygód Kovala został opublikowany w drugim numerze miesięcznika Fantastyka z 1982r. (w czerni i bieli). I tak, w miesięcznych interwałach, opublikowano tam wszystkie plansze tego, co finalnie zostało zamknięte w albumie "Bez oddechu" w latach 1982-83r. 


- Epizody drugiego tomu, zatytułowanego "Sam przeciw wszystkim", pojawiły się na łamach tego samego periodyku mniej więcej dwa lata później w okresie 1985 - 86r, poczynając od czerwca 1985r.



- Potem był magazyn 'Fantastyka Komiks' gdzie w pierwszym oraz drugim numerze tego periodyku - odpowiednio w 1987 i 88r. - ukazały się dwa pierwsze tomy opowieści, po raz pierwszy w kolorze. 



- Opowieść o kosmicznym detektywie była też "eksportowana" w ramach bloku ówczesnych demoludów, np. do nieistniejącej już Czechosłowacji. Pierwszy tom (nie wiadomo mi wydaniach kolejnych albumów) został tam opublikowany w 1990r. Z historycznego punktu widzenia Koval pozostaje jednak lokalnym, polskim fenomenem mało znanym poza granicami naszego kraju.



- W 1991r. Koval powrócił, ponownie na łamach (Nowej) Fantastyki. Wtedy światło dzienne ujrzał trzeci epizod serii - "Wbrew sobie". Album był tradycyjnie publikowany w odcinkach, na czarno-białych planszach.



- Drugie polskie wydanie przygód kosmicznego detektywa pojawiło się w ramach Magazynu 'Komiks' od wydawnictwa Prószyński i S-ka (ze zmienionymi okładkami) w 1992r., odpowiednio w numerach 1/92 oraz 2/92. Trzeci album serii pojawił się natomiast w numerze 5/92.

- Kolejne wydanie przygód kosmicznego detektywa pojawiło się za sprawę wydawnictwa Egmont w 2001r. Tym razem była to edycja zbiorcza, w twardej oprawie, obejmujaca niepublikowane wcześniej materiały dodatkowe. Przykładem może być nieobecna w żadnym z albumów plansza, zatytułowana "Dryfując", na której Funky i Brenda stoją na wielkiej muszli morskiego stworzenia, dryfującej właśnie w kosmicznej przestrzeni Strefy Evara, gdzie prawa fizyki były zaburzone a w kosmosie jakoś dało się oddychać i było tam normalne ciśnienie. Uwagę zwraca też okładka tego wydania, na której widnieje "kudłata" wersja Kovala, z twarzy podobna zupełnie do nikogo...


- Na publikację kolejnego (czwartego) tomu serii przyszło czytelnikom poczekać aż do 2010r. Także "Wrogie przejęcie", bo takie ostatecznie tytuł dostała ta opowieść, miała swoją premierę, w odcinkach, na czarno-białych planszach w Nowej Fantastyce i ostatecznie była publikowana w latach 2010-2011.


- Także w 2011r., po zakończeniu publikacji epizodów "Wrogiego przejęcia" w Nowej Fantastyce, zostało wydane 4-tomowe wydanie z charakterystycznymi czarnymi okładkami, od wydawnictwa Prószyński i S-ka. Była to pierwsza edycja która całościowo zbierała wszystkie istniejące tomy serii. 


- W marcu 2011 roku albumy "Bez oddechu" i "Sam przeciw wszystkim" zostały też wprowadzone do dystrybucji elektronicznej na platformie Woblink.

- Trzy lata później, w 2014r., ukazało się kolejne zbiorcze wydanie przygód Kovala od wydawnictwa Prószyński i S-ka. To wydanie (ponownie w twardej oprawie) zawierało wyjątkowo dużo wcześniej nie publikowanych materiałów dodatkowych, jak na przykład wstępne szkice poszczególnych plansz, wywiady z twórcami, chronlogię wydań (także tych zagranicznych, które ukazały się aż do 2011r.), oraz okładki tychże różnych wydań.  Przedstawiono tam też proces powstawania plansz od strony technicznej - od rysunku, do kolorowego wydruku. Przedstawiono też zestawienie komiksowych bohaterów oraz ich realnych odpowiedników, którzy byli "bazą" do stworzenia wielu postaci obecnych na kartach komiksu. A także trzy plansze do piątego, nigdy nie opublikowanego tomu przygód kosmicznego detektywa.



-  W tym samym roku (2014) światło dzienne ujrzała też dźwiękowa adaptacja pierwszego albumu serii od studia Soundtropez, recenzowane przeze mnie tutaj

- Kolejne wydanie zostało opublikowane w ramach kolekcji "Kultowe polskie komiksy" i pojawiło się w 2016r. W kolekcji tej zostały też wydane inne kultowe a ilustrowane przez Bogusława Polcha serie: komiksowy "Wiedźmin" oraz "Ekspedycja". Przygody Funky Kovala zostały wydane jako ostatnie w serii jako "zeszyty" 15-18.



- I wreszcie odrestautowane wydanie z wydawnictwa Kurc 2022r. (na czterdziestolecie serii). Album był reklamowany hasłem "Odkryj Funky'ego Kovala na nowo". Tom zawiera wszystkie cztery albumy, w których przywrócono kilka kadrów z pierwotnej wersji. Są tam też ciekawe informacje na temat "łącznzików" - coś o czym nigdy wcześniej nie wiedziałem - tj. plansz które zostały przez Bogusława Polcha dorysowane do wydań albumowych (magazyn Fantastyka Komiks) a nie był obecne pośród epizodów drukowanych co miesiąc w magazynie Fantastyka. Są tam też oryginalne tytuły poszczególnych odcinków z rzeczonego miesięcznika, jak choćby "Kosmiczny detektyw", "Z lotu ptaka" czy "Funky ma kłopoty". Są też - chociażby w charakterze "okładek" do poszczególnych tomów szkice Polcha, których nigdy wcześniej nie widziałem. Jest też wyjaśnienie tajemnicy nazwy pewnego kosmolotu ("Snack" kontra "Snaok") nad którą sam zastanawiałem się kiedyś, lecz nie będę tutaj zamieszczał spojlerów potencjalnym czytelnikom, odsyłam do lektury tomu. Wracając do innych atrakcji jest tutaj również zamieszczony epizod przygód Funky'ego silnie nawiązujący do realiów PRL a atytułowany "Na białym szumie" oraz fragment nieukończonej, piątej części. Dodatkowo warto wspomnieć, że w omawianym wydaniu z wydawnictwa Kurcy pojawia się też opowiadanie "Ostatnia przygoda Funky'ego" a także listy i opinie czytelników oraz tekst wspomnieniowy Krzysztofa Lipki-Chudzika o którym pośrednio wspominałem na początku akapitu, bo to tam zostały zamieszczone niektóre ciekawostki co do plansz i nazw własnych pewnych obiektów. Całość aktualnego wydania objawia nam się w czerni i bieli. Jest to niewątpliwie nawiązanie do pierwotnych edycji, które pojawiały się w odcinkach w magazynach "Fantastyka" oraz "Nowa Fantastyka".


 W mojej prywatnej ocenie pierwsze dwie części cyklu pozostają "wybitne", trzecia jest "dziwna", znacząco - in minus - odstająca od poprzedzajacych ją dwóch tomów (zarówno fabularnie jak i graficznie), czwarta natomiast jest wręcz "koszmarna". Nie zmienia to jednak w żaden sposób mojej opinii, że Funky Koval pozostaje klasyką, czy też kanonem jeśli chodzi o komiks polski. Może jeszcze kiedyś Koval powróci, np. tak jak seria Kajko i Kokosz, przejęty przez młode pokolenie artystów, zreinterpretowany, przeżywając nowe przygody. Może będzie to komiks, może animacja a może film fabularny. Realizacja takiegoż była nawet planowana ok. 2010r., dzięki zaintersowaniu inwestorów z Hollywood. Przedsięwzięcie finalnie nie doszło do skutku ale to już temat na zupełnie inny artykuł...



czwartek, 21 grudnia 2023

Bernard Yslaire: Mistrz sztuki narracyjnej


    Bernard Yslaire, to francuskojęzyczny belgijski rysownik i scenarzysta komiksowy, uznawany za jedną z wybitnych postaci w świecie sztuki komiksowej, ze szczególnym uwzględnieniem rynków frankofońskich. Przez wiele źródeł - w mojej ocenie jak najbardziej słusznie - uznawany jest wręcz za jednego ze współczesnych mistrzów gatunku. Warto również wspomnieć, że 'Yslaire' to w zasadzie fonetyczny zapis jego prawdziwego nazwiska w języku francuskim, które w oryginale zapisywane jest jako 'Hislaire'. Natomiast jak powszechnie wiadomo 'H' w lingua franca jest nieme, stąd wziął się ten pół-pseudonim artysty. Jego prace znane są również i na naszym rodzimym rynku wydawniczym. Znakami rozpoznawczymi dzieł Yslaire'a są m.in.: głęboka, wielopoziomowa narracja, dość charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny styl artystyczny oraz zdolność do eksplorowania tematów społecznych, ukazywanych z niezwykłą przenikliwościa, w kontekście ludzkiej psychiki, uczuć i różnego rodzaju fatum, ciążących nad bohaterami jego opowieści. Często też losy bohaterów jego opowieści splecione są z dramatycznymi wydarzeniami historycznymi dotykających całych społeczności - jak np. Rewolucja Francuska, kładąca się długim cieniem na losach rodu Sambre'ów.

    Urodzony 27 maja 1951 roku w Brabancji, Bernard Hislaire zaczął podobno manifestować swoją pasję do rysowania już we wczesnym dzieciństwie. Pierwsze 'szlify' na polu komiksowym stawiał w fanzinie 'Rabidule' a kilka lat później, w skutek dość naturalnego procesu, trafił do Institutu Saint-Luc w Brukseli, gdzie studiował i rozwijał swoje umiejętności artystyczne i zaczął eksperymentować z różnymi stylami. Jego pierwsze, komercyjne prace komiksowe pojawiały się w słynnym belgijskim magazynie komiksowym "Tintin" w latach 70. ubiegłego wieku. Była to dekada, w której belgijski komiks przeżywał renesans (podobnie jak miało to miejsce w sąsiedniej Francji), a młody Yslaire szybko zwrócił na siebie uwagę jako zdolny twórca.

    W 1975r. artysta rozpoczął pracę dla magazynu Spirou. Na początku tworzył rysunki do serii "Carte blanche" (Biała karta) oraz "Troisieme Larron" (Trzeci złodziej). Współpracował tam między innymi ze scenarzystą Raoulem Cauvin'em oraz Brouyere'm dla których zilustrował odpowiednio opowieści 'Coursensac' oraz 'Baladin au pays des Tahethehus' (Baladyn w kraju Tahethehus'ów). W 1978r. zaczął rysować humorystyczną serię 'Bidouille et Violette' (Bidouille i Violetta), która ukazywała się, ponownie, w magazynie Spirou. W latach 1980-83 stworzył wiele humorystycznych ilustracji dla La Libre Belgique oraz Tombone Illustre, gdzie współpracował bezpośrednio z jednym z najsłynniejszych twórców komiksu frankofońskiego - Andre Franquin'em. W tym samym okresie tworzył też wiele projektów graficznych m.in. dla Belgijskiego Radia i Telewizji choć nie tylko. Aż do 1986r. swoje prace podpisywał jako Hislaire dopiero w drugiej połowie lat 80. zaczął używać swojego pseudonimu, pod którym jest znany do dziś - Yslaire. W tymże roku (1986) rozpoczął prace, we współpracy z Balac'em - jest to jeden z pseudonimów Yanna La Penetierre'a - prace nad swoją najbardziej znaną serią, sagą o rodzie Sambre'ów. Pozostaje ona opus magnum Bernarda Yslaire'a, na której skupiał się twórczo przez wiele lat. Pierwszy tom sagi p.t. 'Je te retrouverai' (Odnajdę cię) ukazał się jeszcze w 1986r. Tłem opowieści jest XIX-wieczna Francja, targana rewolucją. Autorzy poruszają w tej opowieści tematy miłości, tragedii i konfliktów społecznych. Seria zdobyła uznanie zarówno krytyków, jak i czytelników, stając się jedną z najważniejszych belgijskich serii komiksowych w historii. Kolejne tomy serii głównej rodu Sambre'ów (łącznie 8) ukazywały się przez ponad trzy dekady. Ostatni album 'Celle que mes yeux ne voient pas' ('Ten, którego moje oczy nie widzą') został wydany na rynkach frankofońskich w 2018r. Seria doczekała się też kilku podserii pobocznych pod wspólnym tytułem 'La guerre des Sambre' ('Wojny Sambrów').




    W 1997r., eksplorując nowe medium jakim był Internet i strony web, rozpoczął Yslaire prace nad kolejnym swoim klasycznym już projektem, zatytułowanym 'XXe Ciel' (Dwudzieste niebo), współtworzona z Jeanem-Claude'em Carrièrem oraz psychoanalitykiem Laurencem Erlichem. W 1999r. pierwszy album serii, bazujący na tym projekcie internetowym został opublikowany przez wydawnictwo Delcourt. Rok później kolejne, przerobione i poprawione wydanie zostało wydane przez Les Humanoides Associes, pod tytułem 'XXe ciel.com' (Dwódzieste niebo.com). Jest to opowieść przedstawiająca historię uczestniczki Powstania Warszawskiego i obejmuje okres jej długiego życia - niemal cały XX wiek. Ostatecznie projekt rozwinął się do cyklu, który został w Polsce wydany we wspólnym tomie jako 'Wiek Ewy' (choć osobiście przetłumaczyłbym to raczej jako 'Stulecie Ewy').



    Kolejnymi dziełami tego twórcy zdecydowanie godnymi uwagi jest dwuczęściowa opowieść 'Le ciel au-dessus de Bruxelles' ('Niebo nad Brukselą') oraz 'Le ciel au-dessus du Louvre' ('Niebo nad Louvrem'). Jeśli chodzi o 'Niebo nad Brukselą' to fabuła tej opowieści rozgrywa się w 2003r, na trzy dni przed wymuchem drugiej wojny w Iraku. Wtedy właśnie niejaki Jules Engell Stern poznaję kobietę, Fadyę. On jest żydem, Chazarem, a ona arabką, muzułmanką i terrorystką która za chwilę ma dokonać samobójczej misji. Yslaire zbudował tu opowieść w której niezwykła, niespodziewana miłość i sceny namiętności przeplatają się z gwałtownymi scenami nalotów na Bagdad, terroru i śmierci, transmitowanymi przez wszystkie telewizje świata. Natomiast 'Niebo nad Luwrem' to historia powstała we współpracy Yslaire'a z Jean-Claude'em Carrierem - znanego we Francji scenarzysty, pisarza oraz aktora. Album ten był kolejną, wspólną publikacją wydawnictwa Futuropolis i muzeum w Luwrze. Wcześniej w analogicznej formule ukazały się komiksy autorstwa innych autorów komiksowych znanych i cenionych na rynku fransuckim: Nicolasa De Crecy'ego, Erica  Liberge'a i Marca-Antoine'a Mathieu. 'Niebo' jest kolejnym artystycznym hołdem dla założycieli muzeum z okresu Rewolucji Francuskiej. Warto wspomnieć o tym, że w fabułę i plansze komiksowe zostały wplecione obrazy będące w posiadaniu muzeum w Luwrze, np. 'Śmierć Marta' autorstwa Dawida czy 'Niebo nad Brukselą' autorstwa Julesa. Obydwa albumy które łączy słowo występujące w tytule "Niebo" uznawane są za dyptyk, choć faktycznie fabularnie nie łączy ich zbyt wiele.





    Najnowsze dziełem Yslaire'a jest album 'Mademoiselle Baudelaire' (Panna Baudelaire). Jest to opowieść dramatycznej miłości czarnoskórej Jeanne Duval i słynnego poety Charlesa Baudelaire'a którego muzą była Duval. Kobieta ta była postacią autentyczną, która przez współczesną nazywana była "Czarną Wenus". Femme fatal - Jeanne, była przykładem silnej kobiety w XIX-wiecznym świecie mizoginizmu i rasizmu. W opowieści tej miłość, namiętność, sekrety i mistycyzm przeplatają się ze sobą. Album, tradycyjnie dla Yslaire'a wyróżnia się nie tylko bogatą fabułą, ale także charakterystycznym stylem graficznym, który doskonale oddaje atmosferę dekadenckiego Paryża. "Mademoiselle Baudelaire" to dzieło, które łączy elementy literatury, sztuki i historii, tworząc fascynujący świat pełen tajemnic i emocji.

 

   Bernard Yslaire zawsze był artystą eksperymentującym ze stylem i formą. Jego prace charakteryzują się często nielinearną narracją, ciekawie skonstruowanymi z psychologicznego punktu widzenia postaciami, zazwyczaj targanymi silnymi, często sprzecznymi uczuciami a dodatkowo uwikłanymi w gwałtowne wydarzenia, często o podłożu historycznym, jak zostało to nadmienione wcześniej. Pod względem warstwy stricte graficznej dzieła tego artysty charakteryzuja sie zawsze starannie dobraną kolorystyką, jego sztuka jest także pełna ekspresji i emocji, co sprawia, że czytelnicy często dosyć łatwo mogą utożsamiać się z bohaterami i ich losami. Prace Yslaire'a praktycznie zawsze prowokują też do refleksji nad głębokimi kwestiami społecznymi i ludzkimi relacjami. Poza pracą nad komiksami, artysta niezmiennie angażuje się w różnorodne projekty społeczne i edukacyjne. Jest zwolennikiem promocji komiksu jako formy sztuki (co świetnie wpisuje się w postrzeganie komiksu w Europie - szczególnie w Belgii i Francji) oraz wspierania młodych talentów.

Jego osiągnięcia zostały uhonorowane wieloma nagrodami, w tym Grand Prix de la Ville d'Angoulême w 1991 roku, co potwierdziło, czy też może zaakcentowało jego znaczący wkład w świat komiksu.






niedziela, 30 kwietnia 2023

Żegnaj Aaricio - prawdziwa podróż sentymentalna, czy tylko coś w stylu "what if?" ?

    Zdarzyło mi się już kilkukrotnie narzekać na tym blogu na jakość merytoryczną opowieści o perypetiach familii Aegirssonów, które pozostają takimi - miałkimi fabularnie - co najmniej od dekady. Nie zmienia to jednak faktu, że po raz kolejny - trochę z sentymentu, trochę z ciekawości - sięgnałem po dostępną od niedawna nowość, w postaci tomu odpryskowego od serii głównej (ang. spin-off), pt. "Żegnaj Aaricio". Album ten jest jednocześnie pierwszym - a więc spodziewane są kolejne - z nowego cyklu, zatytułowanego "Thorgal Saga" w ramach którego różni autorzy (zapewne głównie z rynków frankofońskich) będą przedstawiać swoje wariacje na temat przygód Thorgala Agirssona a być może także innych postaci uprzednio pojawiajacych się w komiksach o przydach Wikinga z Gwiazd oraz bliskich mu osób.


Okładka polskiego wydania omawianego albumu. Wyd. Egmont 2023r.

   Tak więc autorem pierwszego tomu, otwierajacego "Sagę" jest Robin Recht. Kolorami natomiast zajął się Gaetan Georges. Przyznam, że o tym rysowniku (tj. Rechcie) - będącym jak się okazuje jednocześnie bardzo często również scenarzystą swoich dzieł - nigdy wcześniej nie słyszałem. Pospiesznie musiałem zerknąć na niezawodny, w kontekście informacji o komiksach frankofońskich, portal bedetheque. Na tej podstawie nie jest to autor którego można by uznać za klasyka, ale jest dość znanym autorem na rynkach frankofońskich. Warto by również na początku rzec, że ten album w pewien sposób pęta ręce scenarzystom kolejnych tomów sagi o rodzinie Aegirssonów, które na pewno ujrzą światło dzienne. Mam tutaj na myśli zarówno albumy z serii macierzystej, jak i cyklu "Thorgal saga". Otóż pęta w tym sensie, że mamy tu naszkicowaną przyszłość, w której Thorgal i Aaricia dożywają oboje późnej starości. Tak więc żadne z nich nie powinno umrzeć przez wiele kolejnych odcinków opowieści o Aegirssonach. Ponadto został tu już przestawiony fakt, na którym przecież zasadza się cała fabuła tejże opowieści, że to Aaricia umrze jako pierwsza. Pozostaje oczywiście pytanie, czy wydarzenia przedstawione w tym albumie należy uznać za "kanoniczne", czy jest to raczej coś w stylu "what if?" (dosł. "a co jesli?") opowieści popularnych w uniwersach super-bohaterskich, a przedstawiających alternatyne scenariusze rowoju pewnych wydarzeń z życiorysu jakichś postaci - zazwyczaj dobrze znanych protagonistów lub antagonistów.


Wąż tradycyjnie kusi, kłamie i namawia...

    Jeśli chodzi o fabułę, to należy szczerze zaznaczyć, że prezentowane tu wydarzrnia, mają niezwykle smutną wymowę. Oto około 70-letni Thorgal, sterany życiem, dogłębnie przeżywający stratę najważniejszej osoby w jego życiu, ukuchanej żony, jest dodatkowo torturowany przez swojego odwiecznego wroga, węża Nithogga, który w momencie największej rozpaczy mami Wikinga z Gwiazd wizją ponownego ujżenia swojej ukochanej, w dobrym zdrowiu i do tego młodej. Kluczem do całej sprawy ma być artefakt który pojawił się wcześniej zaledwie w jednym tomie przygód Thorgala a jest to mianowicie pierścien Uroborosa, dzięki któremu można podróżować w czasie. I tak oto, ponownie  (który to już raz?),Thorgal nawet w ostatnich latach życia, opłakując swoją największa stratę nie może zaznać spokoju, prześladowany przez los i nadprzyrodzone lub boskie istoty, ku uciesze czytelników. 

    W opowieści odnajuemy mnóstwo znajomych jak i zupełnie nowych - niekiedy wręcz alternatywnych - bohaterów jak i wrogów Thorgala, oraz wiele artefaktów, które miały bardzo duże, czasami wręcz kluczowe znaczenie dla przygód Wikinga z Gwiazd w albumach które od dwana znamy. Są to na przykład "Łzy Tjahziego" - niezwykłe, przeroczyste jak woda perły które bogini Frigga wsunęła w zaciśniete piąstki rodzącej się, małej Aaricii. Jest też wspominany już pierścien czasu, dzięki któremu Thorgal trafia do swojej przeszłości. Jednak jak się wkrótce okazuje, jest to przeszłość alternatywna, w której co prawda spotyka około dwunastoletnią wersję samego siebie, odwiedza rodzinną wioskę, której królem nadal jest Gandalf Szalony - ojciec Aaricii. Jednak jak w starym powiedzeniu "im dalej w las, tym więcej drzew". Bowiem im bardziej Thorgal angażuje się w zastane wydarzenia - uprowadzenie kilkuletniej Aaricii, wyprawa ratunkowa itd. tym bardziej okazuje się, że nie jest to ta przeszłość którą pamieta i tak na prawdę nie ma powrotu ani do własnej młodości ani do życia z jego ukochaną księżniczką Wikingów. 70-letnia wersja Thorgala stwierdza w pewnym momencie, że ten nastoletni młokos którego spotyka w tej nowej, alternatywnej wersji przeszłości, nie jest nim samym i ten drugi, młody Thorgal, powinien żyć własnym życiem, pójść swoją własną ścieżką - z dużym prawdopodobieństwem bez pięknej Aaricii jako swojej życiowej partnerki. Finalnie cała ta przygoda okazuje się dla Thorgala, jak to częściowo zostało naświetlone wcześniej, jedną wielką płapką Węża Nithogga, w którą Thorgal wpada, używając pierścienia Uroborosa, na swoją może nie zgubę ale zdecydowanie wielką udrękę.


Kadr o którym jest mowa w poniższym akapicie, przedstawiający retrospekcje z albumu "Gwiezdne dziecko".

    Jeśli chodzi o warstwę graficzną, to już na wstępe uwagę zwarca metaliczny kolor liter logotypu. Na obrazkach na ekranie tego nie widać, ale ma ona miedziany, metaliczny kolor. Kreska Rechta dość dobrze naśladuje styl Rosińskiego, zachowując jednak swój charakter. Niektóre kadry są nawet dość zastanawiające. Mam tu na przykład na myśli obrazek na którym niecny wąż Nidhogg przedstawia dwa "przebłyski" z przeszłości Thorgala na których widzimy kilkuletniego wówczas chłopca, wraz z towarzyszącym mu krasnoludem, Tjahzim, podczas ich wyprawy w poszukiwaniu "metalu który nie istniał". W drugiej, znajdąjęcej się w tej samej ramce retrospekcji, widzimy natomiast biginię Frigg, pochylającą się nad leżącym na ziemi Thorgalem, który został śmiertelnie ugodzony przez miecz dzierżony przez jeden z ogonów węża Nidhoga, kiedy bogini przywraca mu życie, ponieważ "jego czas jeszcze nie nadszedł". Otóż mogę się mylić, ale mam wrażenie, że obydwa te fragmenty zostały po prostu skopiowane przez Rechta wprost z albumu "Gwiezdne dziecko" w któym pojawiły się te właśnie wydarzenia. W przeciwnym razie - jeśli artysta sam je przerysował, wzorujac się jedynnie na kadrach stworzonych przez Grzegorza Rosińskiego - uznać należy, że Recht odznacza się nadzwyczaj precyzyjnym warsztatem i zdolnościami odtwórczymi. Aby podsumować ten akapit dodam tylko jeszcze, iż w mojej ocenie styl Rechta jest bardziej czytelny i ciekawszy, niż obecne w serii macierzystej od kilku albumów prace Frederica Vignaux'a. Ponadto moim faworytem jeśli chodzi o oddanie ducha serii, szczegółowość  i "urodę" kadrów pozostaje niezmiennie Roman Surzenko.


Alternatywna okładka tomu z wydania francuskiego. Być może tak właśnie będzie wyglądło polskie wydanie w twardej oprawie.

    Dość niespodziewanym zbiegiem jest wydanie tego albumu w miękkiej i twardej oprawie w dużym odstepie czasowym. O ile bowiem ta pierwsza wersja ukazuje się właśnie teraz (kwiecień 2023r.), to bardziej "ekskluzywne" wydanie - z twardą  okładką - będzie dostępne dopiero za kilka miesięcy... Czy zabieg ten wynika z trudności logistycznych - np. dostępności materiałów poligraficznych - czy jest to raczej zabieg marketingowy - powiedzmy w celu zwiększenia zainteresowania/sprzedaży - tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Chwała jednak Egmontowi, że po raz kolejny - z małym poślizgiem względem rynków frankofońskich (tam bowiem opowieść "Żegnaj Aaricio" ukazała się pod koniec stycznia 2023r.) - dzięki ich umowom licencyjnym także i na półkach naszych rodzimych sklepów zagościł omawiany tutaj album.

Blizna na prawym policzku niezawodnie zdradza, kim jest ten stary mężczyzna?

    Według zapowiedzi jest to pierwszy tom serii pobocznej "Thorgal Saga". O czym będą opowiadały kolejne albumy, kto je stworzy? Tego jeszcze na tę chwilę nie wiadomo. Bieżący tom jest mi niezwykle ciężko jednoznacznie ocenić. Z jednej storny jest to trochę podróż sentymentalna, która sprawia pewną dozę przyjemności podczas czytania. Z drugiej ponownie wpisuje się to w pewną narrację, o której już kiedyś wspominałem w swoich artykułach, mianowicie taką, że saga o Aegirssonach stała się wieloodzickowym tasiemcem. Czy kupię kolejny tom "Sagi" kiedy ujrzy światło dzienne za rok lub dwa? No cóż, pewnie tak - z sentymentu i trochę z ciekawosci. Tak więc ten tekst kończę tak samo jak go rozpocząłem, trochę tak jakby użył pierścienia Uroborosa i powrócił do puntu wyjścia, jak niegdyś sam Thorgal, piękna Vlana oraz niecny Torric, w albumie "Władca gór"...


sobota, 25 lutego 2023

Problem Trzech Ciał - serial Tencent 2023

    Już na wstępie pragnę podkreślić - bo było to dla mnie sporym, pozytywnym zaskoczenie - że omawiany tutaj serial, wyproduowany przez chińskiego giganta multimedialnego - koncern Tencent - dosyć dobrze oddaje ducha oryginału, tj. książki na której się opiera. Przed obejrzeniem pierwszych odcinków (a wcześniej trailerów) wcale nie było to dla mnie jednak takie oczywiste. Po pierwsze: zazwyczaj adaptacje filmowe lub serialowe udają się w różnym stopniu. Książka i film to jendak dwa zupełnie różne media, rządzące się swoimi prawami. I tak na przykład w książce bez problemu można zamieścić wywody o zagadnieniach technologicznych, czy naukowych - co zresztą pojawia się w 'Problemie trzech ciał' wielokrotnie - jednak wydaje się, że dla widza śledzącego wydarzenia na ekranie takie opisy byłyby nurzące czy wręcz zupełnie niestrawne. W związku  z tym uważam, że mega wyzwaniem było przeniesienie na ekran książki, z nurtu hard SF, która jest pełna tzw. "technikaliów". W mojej ocenie to się jednak chińskim filmowcom udało i to całkiem dobrze.


Kolaż promujący serial. Uwagę zwraca podział na lewą i prawą stronę, różniące się znacznie kolorystyką i nawiązujące odpowiednio do wydarzeń z lat 60-ych XXw. i 2007r.

    Jednocześnie sądze, że dla osób zupełnie nie znających oryginału, serial może być dosyć ciężki w odbiorze ponieważ, podobnie jak w książce, także i tutaj dopiero po pewnym czasie - około siódmego, ósmego epizodu - wątki zaczynają się powoli składać w całość. Miałbym również dużą trudność w opowiedzeniu na pytanie czy najpierw powinno się przeczytać książke, a później obejrzeć serial (to akurat mój przypadek) czy na odwrót? W mojej ocenie obydwa media uzupełniają się i jeśli ktoś przeczytał oryginał, powinien sięgnąć po serial aby odświerzyć sobię tę opowieść w głowie, przeżyć ją jeszcze raz a nawet lepiej zrozumieć. Szczególnie ta ostatnia kwestia tj. "zrozumienie" wydają mi się kluczowe. Pamiętam, że przy pierwszym czytaniu 'Problemu trzech ciał' - poprzez ilość wątków które ten tytuł zawierał, subtelne powiązania miedzy nimi, mnogość wstawek naukowych - tekst wydawał mi się zagmatwany, miejscami nawet zupełnie niezrozumiały. Dopiero przy drugim czytaniu, kiedy już wiedziałem "o co chodzi" w pełni doceniłem maestrię tej niezwykłej konstrukji myślowej i przyprawiających o zawrót głowy, choć przecież opartych jak najbardziej na podstawach naukowych, pomysłach Liu Cixina (zachowuję tu oryginalną chińską składnię, gdzie nazwisko jest podawane jako pierwsze w kolejności a imię drugie). Więc może dobrym pomysłem, dla tych którzy jeszcze książki nie czytali, byłoby rozpoczęcie zapoznawiania się z tą historią na podstawie omawianego serialu - wg. starego porzekadła, że "obraz to więcej, niż tysiąc słów". Bardziej dobitnie można by rzec, że medium jakim jest film, jest po prostu bardzizej przystępne, łatwiej "przyswajalne" dla przeciętnego "oglądacza". Tak więc wychodząc już z tej przydługiej dygresji, w mojej ocenie warto zapoznać się i z książką (a najlepiej całą trylogią 'Wspomnienia o przeszłości Ziemi') jak i z serialem od Tencentu.


Okładka chińskiego wydania 'Problemu trzech ciał'

    W kontekście uzupełniania się na wzajem (książka vs serial) to adaptacja telewizayjna zwróciła np. moją uwagę na kilka wątków, które były obecne w książce ale wydawały mi się mało istotne, czy wręcz o nich zapomniałem. Przykładem niech będzie tutaj postać Pan Hana, jego badania oraz motywacja do służenia Trisolariańskim "Władcom". W epizodzie ósmym serialu Han pośrednio to wyjaśnia w rozmowie z reporterką Mu Xing - nota bene jest to postać która w książce nie występuje. Na podstawie tej rozmowy można wywnioskować, co skłoniło Hana do służenia obcej cywilizacji? Mowa tutaj o zachowaniu ludzkości i jej braku poszanowania dla środowiska. Pan Han stwierdza na przykład, że ludzie interesują się stanem środowiska tylko w momencie bezpośredniego zagrożenia dla swojego życia a poza tym, takie rzeczy jak zatrucie powietrza, odpady, wymieranie gatunków to dla nich totalna abstrakcja - jak sądzą, nie będąca w bezpośrednim związku przyczynowo-skutkowym z tym, co sami robią. Czyli na przykład nie widzą, a może nie chcą widzieć i zrozumieć, że naciśnięcie pedału przyspieszenia w ich aucie emituje gazy cieplarniane do atmosfery; że światła wielkich miast i światła samochodów na drogach w nocy zakłócają funkcjonowanie owadów i roślin; że przez takie zakłócenia powodowane przez człowieka w przyrodzie część owadów-zapylaczy nie spełni swojej roli, nie przeniesie materiału genetycznego roślin; i że te efekty kumulują się coraz bardziej. Takich dialogów i poważnych tematów gdzie autor, ustami bohaterów, zastanawia się nad ważkimi dla całej ludzkości tematami, jest znacznie więcej zarówno w serialu jak i w książce.

    W.g. standardów nazwijmy to "netflixowych", gdzie sezony liczą po 8-10 epizodów, z tego serialu mogóby wyjść około 3 pełne sezony, gdyż pierwsza seria "Trzech ciał" liczy sobie aż 30 (!) epizodów po 30-55 min. każdy. Dla mnie, osoby która dwukrotnie w ostatniej pięciolatce przeczytała trylogię 'Wspomnienia o przeszłości Ziemi', i jednocześnie fana SF w ogóle, ten serial stanowi jednoczesnie gratkę i wyzwanie. "Gratkę", ponieważ po raz kolejny mogę powrócic do niezwykłego, skomplikowanego i przebogatego uniwersum wyczarowanego w powieściach Liu Cixina. Serial pozwala też jeszcze dokładniej zrozumieć pewne wątki pojawiające się w książkach. Natomiast wspomnianym "wyzwaniem" jest poskładanie w głowie tych wątków w jedną całość, ponieważ serial, ze względu na wspominaną już specyfikę medium jakim jest film, kładzie nacisk na inne aspekty opowieści, a niektóre zupełnie pomija. Jako przykład pominiętyego wątku, przytoczę tutaj obrazy chińskiej rewolucji, i prześladownia naukowców, rozgrywające się na początku lat 60-ych XXw., gdzie ojciec Ye Wenjie - jednej z głównych postaci tej opowieści - który nazywał się Ye Zhetail - ponosi męczeńską śmierć, za swoje przekonania naukowe. Jest to wątek niezwykle istotny z punktu widzenia motywacji i późniejszych postępków samej Ye, jednak w serialu zostaje on ledwie wspomniany i pojawia się, szczątkowo, w kilku scenach retrospektywnych. Choć, aby być w zgodzie z prawdą, rzec należy, że ogólnie porządek chronologiczny pozostaje w serialu zachowany. Tak więc przede wszystkim młoda wersja Ye Wenjie trafia do tajnej stacji radarowej Czerwony Brzeg w latach 60-ych XXw. aby dokonać czynów - wysłania elektromagnetycznych przekazów do cywilizacji poaziemskiej - które zaważą na losie całej ludzkości znacznie później. Tak więc zarówno działania Ye jak i ich skutki które około 40 lat później są stopniowo odkrywane przez Wang'a Miao i jego towarzyszy - mniej więcej w 2007r. - są nadal główną osią całej fabuły.


Jeden z bilbordów promocyjnych serial, przestawiający postaci głównych bohaterów

    Uwagę zwraca też sama realizacja techniczna serialu. Z jednej strony jest dość minimalistyczna, tzn. dużo tu dialogów i opowieść - szczególnie na początku - nie epatuje feerią efektów specjalnych. A jednak rzeczone efekty oczywiście się tam pojawiają a w kolejnych odcinkach jest ich nawet coraz więcej. Pod koniec sezonu, tj. w kilku ostatnich epizodach, pojawiają się już zdjęcia trickowe - szczególnie te związane z operacją "Cytra" i zniszczeniej statku Judgment Day oraz reprezentację graficzną cywilizacji na Trisolaris - których nie powstydziłaby się niejedna wysokobudżetowa produkcja, rodem z Hollywood. Ciekawym tematem jest też realizacja - czy może bardziej pasowało by tu słowo 'organizacja' -  poszczególnych odcinków. Otóż początkowo czołówka pojawia się zawsze po preludium w postaci kilku scen zawiazujących akcję w danym epizodzie. Potem jednak, tak od 10-ego epizodu, czołówka pojawia się już "po bożemu", tj. na początku. Warto też zauważyć, że sama "sekwencja początkowa" i jej zawartość ulega zmianie, ewoluuje. Po kilku epizodach dostajemy bowiem w jej ramach zupełnie inne ujęcia i podkład muzyczny. Zazwyczaj są to kadry, które przy pierwszym "kontakcie" nic nie mówią widzowi, jednak po obejrzeniu kilku następnych epizodów okazuje się, że dotyczą kolejnej porcji kluczowych dla opowieści wydarzeń. Także napisy końcowe są zrealizowane inaczej niż w amerykańskich czy europejskich produkcjach. "Płyną" sobie mianowicie wąską kolumną z prawej strony ekranu (ok. 20% szerokości) a na pozostałej cześci rozgrywają się niekiedy - szczególnie w pierwszych epizodach - dodatkowe ujęcia, często uzupełnijające fabułę z aktualnego lub wcześniejszych odcinków. Czasem jest to też "pokaz zdjęć" w których bohaterowie uczestniczą w dodatkowych scenach lub pokazywani są w jakichś ujęciach kluczowych, obecnych w obejrzanych już epizodach.

    Warto wspomnieć też o ścieżce dźwiękowej która towarzysze serialowi i na długo zostaje w pamięci. Szczególnie utwory takie jak 'The Day of Unknown' Xurean'a Chen, 'A Matter of Time' w wykonaniu Alexandry Lilly oraz 'Eternal Loneliness' Zhou Shen - temat przewodni serialu - robią ogromne wrażenie. Album awierający całą ścieżkę dźwiękową jest dostępny np. na Spotify - zdecydowanie polecam - nawet jesli ktoś nie chce oglądać aktualnie omawianej adaptacji. Rzadko spotyka się, aby scieżka do jakiegoś serialu zawierała tak wybitną kompilację utworów.


Okładka ścieżki dźwiękowej z pierwszego sezonu serialu

    Czy warto więc poświęcić czas na tę chińską produkcję? Zdecydowanie tak, a także przeczytać orginał, tj. trylogię książek z cyklu 'Wspomnienie o przeszłości Ziemi'. Chińska fantastyka, przynajmniej w wykonaniu Liu Cixina, jest diametralnie inna od tego, do czego przyzwyczaiła nas literatura i kino (oraz seriale) amerykańskie. To nie są awantury w kosmosie, przygodowa pulpa, kolejna superbohaterska rozróba w celu uratowaniu kogoś lub czegoś - najczęściej świata lub w ogóle całego Wszechświata. Aby być sprawideliwym, także w kinematografii amerykańskiej czy europejskiej zdarzają się dzieła wybitne. Przykładem niech będą choćby 'Interstellar', czy '2001: Odyseja Kosmiczna' - żeby wymienić tylko te, które w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl. Podobnie jest i z literaturą - jako przykład weźmy choćby cykl o Fundacji Isaaca Asimova, czy książki naszego rodzimego mistrza, Stanisława Lema. Jednakże powieści Liu zapieraja dech wizją przedstawionego świata, ilością wątków, niesamowitami pomysłami technicznymi i głębią przesłania. Pojawiają się tu rzecz jasna wątki które znamy z wielu innych dzieł - tematyka przyszłości gatunku ludzkiego, ekologii czy kontaktu z obcją cywilizacją ale pokazane tak, jak jeszcze nikt inny tego nie zrobił. I dodatkowo mamy to wszystko zbudowane na podstawie głębokiej wiedzy autora o fizyce czy astronomii - Liu Cixin jest z wykształcenia inżynierem. Ten serial, i książki, to zdecydowanie przedstawiciele nurtu hard SF - a nie np. space opery - i to w najlepszym możliwym wydaniu.

Jeden z plakatów promujących serial


    Serial jest aktualnie dostępne na platofrmie WeTV, należącej do koncernu Tencent. Jednak w dzisiejszych czasach dzięki użyciu VPN lokacja widza poza Azją - lub Stanami Zjednoczonymi, gdzie seria też jest obecna - i opłacenie dostępu, nawet bezpośrednio w chińskich Yenach, nie stanowi problemu. Tak więc kto tylko będzie zainteresowany dotarciem do tego serialu, zdecydowanie jest w stanie to zrobić. W.g. informacji w Interncie prowadzone były i są nadal alternatywne prace nad innymi adaptacjami - np. nomen omen przez wspominany wcześniej Netflix - a jedna nawet została anulowana. Powstała też seria animowana osadzona w uniwersum Trzech ciał od platformy BiliBili (przyznam, że nie oglądałem). Jednakże po przeczytaniu książki i uzupełnieniu obrazu opowieści treścią omawianego tutaj chińskiego serialu w ogóle nie czuję potrzeby zapoznawania się z jeszcze innymi adaptacjami, nawet jeśli finalnie zostaną (lub już zostały) opublikowane. Przyznam natomiast, że z wielką niecierpliwością czekam na kolejne sezony serialu od Tencentu, tj. ekranizacje drugiej i trzeciej cześci trylogii 'Wspomnienia o przeszłości Ziemi', czyli książek o tytułach 'Ciemny las' i 'Koniec śmierci'.

Okładki do angielskojęzycznego wydania trylogii 'Wspomnienie o przeszłości Ziemi'