środa, 26 marca 2014

Recenzja albumu „Świat Thorgala”

Recenzja albumu „Świat Thorgala”

    Kiedy pierwszy raz usłyszałem o wydaniu tej publikacji na rynek frankofoński, pod koniec 2012r. (została ona wypuszczona przez wydawnictwo Le Lombard przy okazji premier trzeciego tomu serii Kriss de Valnor i drugiego serii Louve) stwierdziłem, że to jednak szkoda, iż nasz rodzimy, polski rynek wydawniczy jest chyba zbyt mały i, jak zwykle, taki album nie ujrzy światła dziennego w naszym kraju... Jak dowodzi niniejsza recenzja, myliłem się jednak. Otóż jakiś czas temu, ku mojemu sporemu zaskoczeniu ale także i zadowoleniu, Egmont Polska ogłosił bowiem obecność tej dodatkowej pozycji z uniwersum Thorgala w swoich planach wydawniczych.

Kriss de Valnor T3 -  Czyn godny królowej, album specjalny, Louve T2 - Dłoń boga Tyra.

    Więc co to właściwie jest? Otóż główną treść omawianego albumu stanowi zbiór wywiadów z twórcami, z których wyłania się obraz tego, w jaki sposób narodził się pomysł na rozbudowanie świata „gwiezdnego dziecka”, jak wyglądały prace koncepcyjne itd? Najważniejszą chyba informacją z tych jakie się tam znalazły jest wg. mnie to, że inicjatorem całego przedsięwzięcia był Grzegorz Rosiński. Co również jest bardzo istotne, okazuje się, że przez długi czas artysta był w tym zamyśle osamotniony, wiele bowiem osób z jego otoczenia było sceptycznie nastawionych do tematu. Właściwie tylko dzięki uporowi pana Grzegorza i (w późniejszym okresie) zebraniu doborowego team'u twórców, projekt finalnie ujrzał światło dzienne, powołane zostały do życia nowe serie itd. Ten album to także pewnego rodzaju relacja dotycząca tego, w jako sposób dochodziło do kolejnych ustaleń, popychających prace nad rozbudową światów  Thorgala naprzód. Mamy tu też opis jak w myśl zasady „od ogółu do szczegółu” planowano najpierw co i kiedy ma powstać, angażowano kolejnych rysowników i scenarzystów, jak to wszystko wyglądało "od kuchni"? O poszczególnych rzeczach mówią zresztą sami twórcy w obszernych wywiadach, które podzielone są per-seria. Za owe rozmowy z autorami Światów Thorgala odpowiedzialny jest Patrick Gaumer. Jest to dziennikarz i publicysta, specjalizujący się w komiksie. Nie jest to zresztą osoba przypadkowa. Stworzył on bowiem monografię Grzegorza Rosińskiego, wydaną rok później niż omawiany tutaj album, w grudniu 2013r. Był więc w pewnym stopniu uwikłany w uniwersum Thorgala tak czy siak i to w bardzo znaczącym stopniu. Co ciekawe ostatnio dowiedziałem się, że także i wzmiankowana monografia ma szansę zostać wydana na polskim rynku pod koniec 2014r. – czekam niecierpliwie!

Okładka "Świata Thorgala" w pełnej krasie.

    Wracając jednak do głównego wątku tego artykułu, to „Świat Thorgala” jest niewątpliwie albumem dla zaawansowanego w znajomości wikińsko-gwiezdnego uniwersum czytelnika. Jak częściowo zostało to już ujęte w poprzednich akapitach, w ciekawy sposób przybliża on kulisy zawiązania współpracy aktualnego team'u twórców, zarówno rysowników i scenarzystów, lecz nie tylko. Choć postać Piotra Rosińskiego przewija się na kartach albumu zaledwie kilkukrotnie nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest to równoprawny i niezwykle ważny członek zespołu wnoszący równie wiele do projektu co jego ojciec a także nowi rysownicy i scenarzyści (a także niezawodna kolorystka serii, Graza). Publikacja zawiera też mnóstwo ciekawostek, zarówno w samych wywiadach z twórcami jak i smaczków graficznych. Bardzo zaciekawił mnie na przykład opis procesu powstawania okładek do poszczególnych tomów serii pobocznych. Kilka różnych wariantów proponowanych i uzgadnianych między Giulio de Vitą czy Romanem Surżenką a Rosińskim - kolejne szkice, wersje próbne, poprawki. Wszystkie te informacje są unikalne, niedostępne zazwyczaj dla czytelnika. Przyjemnie jest poznać stronę warsztatową całego przedsięwzięcia a ten album nam to umożliwia. Bardzo podoba mi się też zdjęcie Grzegorza w pracowni, z narzędziami malarskim w ręku i kilkoma tematycznymi obrazami w tle, m.in. ilustracją z okładki pierwszego tomu serii o Kriss de Valnor a także landszaft z omdlałą Aaricią, unoszoną w powietrzu przez dwa orły. Stwierdzam, że chętnie udałbym się na wystawę prac autorstwa Grzegorza Rosińskiego.

Jedna z próbnych plansz stworzonych przez Romana Surżenkę, na potrzeby procesu rekrutacyjnego.

    Podobały mi się też próbne plansze Romana Surżenki, którymi „kwalifikował się” do współpracy przy uniwersum Thorgala. Zgadzam się z komentarzami Rosińskiego dotyczącymi tejże kwestii, w których pan Grzegorz mówi, że na początku, mimo bardzo dobrej techniki i stylu, prace Rosjanina różniły się jednak znacząco klimatem od tego, do czego czytelnik mógł przywyknąć zapoznający się z przygodami Thorgala. Jednak widać, że Surżenko dobrze odrobił zadane lekcje i w albumach serii Louve i o młodości Thorgala jego styl "nabrał pewności” w trafnym odmalowywaniu zarówno postaci jak i miejsc przynależnych temu uniwersum. Z jednej strony widać, że rosyjski rysownik obrał świadomie jako bazę styl Rosińskiego z połowy lat 80. i jego technikę z tego okresu, co zresztą bardzo mi osobiście odpowiada. Z drugiej jednak nie próbuje on kopiować 1:1 stylu starego mistrza, pozostając w pewnym stopniu wiernym swoim własnym dokonaniom co, jak wynika z wywiadów zamieszczonych w albumie, był sugestią samego Grzegorza Rosińskiego. Podobnie jest także ze stylem graficznym drugiego z nowych rysowników - Włocha Giulio de Vity, jednak w tym przypadku widać znacznie bardziej indywidualność i odmienność w porównaniu z tym jak tworzy (i tworzył) Grzegorz Rosiński.

Jedna z roboczych wersji okładki do albumu "Czyn godny królowej"  autorstwa Giulio de Vity.

    Ciekawą kwestią, o której nie słyszałem jakoś wcześniej, są też informacje o spisaniu „thorgalowego kodeksu” czyli zestawu reguł zarówno scenariuszowych jak i odnośnie samej warstwy graficznej tj. konstrukcji plansz, kolorystyki itd. Zdecydowanie miało to sens aby utrzymać spójność fabularną jak i plastyczną uniwersum współtworzonego aktualnie przez kilku nowych w tym temacie twórców. Szkoda tylko, że w praktyce tak stuprocentowo to nie działa. Zdarzają się bowiem na przykład pewne błędy na różnych polach. Najbardziej znaczące są w mojej ocenie te z warstwy merytorycznej. Mam tu na myśli chociażby wpadkę z najnowszego tomu z cyklu o młodości Thorgala, „Oko Odyna”, gdzie młodzieniec przy spotkaniu z trzema Nornami wykrzykuje, że jest synem gwiazd... A przecież Xargos, jego dziadek, zatarł w pamięci chłopca te wspomnienia (opowieść „Talizman” z albumu „Gwiezdne dziecko”).

Grafika Grzegorza Rosińskiego nawiązująca do opowiadania "Talizman" (nie jest ona jednak zawarta w omawianym albumie "Świat Thorgala").

   Wracając jednak do omawianej publikacji, to ciekawymi elementami są też krótkie opowieści uzupełniające fabuły znanych już czytelnikowi albumów – np. scena miłosna z udziałem Kriss de Valnor i Shaigana Bezlitosnego w wyniku której zostaje poczęty Aniel, chłopiec tak przecież ważny dla późniejszych wydarzeń sagi. Jest także historia z Kaylą, matką Aaricii i bransoletką z zębów małych smoków, który to artefakt odgrywa później niebanalną rolę podczas przygód Louve. Osobiście bardzo spodobała mi się ta ostatnia opowieść, która, z chronologicznego punktu widzenia, rozgrywa się tuż przed historią „Góra Odyna” z albumu „Aaricia”. Po pierwsze scenarzysta, Yann Le Pennetier, nadał imię matce dziewczynki. Pomimo tego, że została już ona wcześniej „ochrzczona” przez Amelie Sarn w książce „Dziecko z gwiazd” (nazwana tam została Borghildą) to imię wymyślone przez Yanna i jego wersja historii matki Aaricii, jakoś bardziej do mnie przemawia i przekonuje. Może dlatego, że dzięki tej dwu-planszowej opowieści Kayla stała się kimś więcej niż tylko pół-anonimową matką Aaricii, która umarła w tajemniczych okolicznościach. Yann zrobił z niej bowiem czarownicę (a może raczej czarodziejkę), która posiadała m.in. umiejętność panowania nad smokami! Swoją drogę ciekawe także, czy pewne zdolności jej wnuczki, Louve, zostały odziedziczone właśnie po babce, to właśnie zdaje się nam sugerować Yann.


Louve w ujęciu Romana Surżenki.

    W albumie, w mojej ocenie, mogła się znaleźć jeszcze jedna rzecz, która by go wzbogaciła i uatrakcyjniła. Zacznijmy od tego, że dwie szare strony, z których ostatnia to wewnętrzna strona tylnej okładki, zostały bardzo dobrze zagospodarowane na zamieszczenie istniejącego zestawu okładek wszystkich tomów sagi. To niby takie oczywiste ale kto, nawet będąc w posiadaniu wszystkich albumów, rozkładał je, żeby pooglądać całą kolekcję, żeby uświadomić sobie jak dużo już tak naprawdę tego powstało? Podobnie można było by zaaranżować także dwie pierwsze szare strony, te widoczne tuż po otwarciu albumu. Mogła by się tam znaleźć słynna już info-grafika ze strony Le Lombard, przedstawiająca chronologię wydawania kolejnych tomów serii w przeciągu następnych czterech lat.

Seria matka i serie poboczne. Wszystkie one mają się "spotkać" w 2017r.

    Można sobie czasem ponarzekać na fabułę niektórych, także tych nowszych albumów serii, jak na przykład ja, pisząc recenzje tomów „Kah-Aniel” i „Sojusze” dla magazynu KZ pod koniec 2013r. Pewne rzeczy mogą się podobać bardziej, mniej lub wcale lecz, przy okazji lektury "Świata Thorgala", człowiek uświadamia sobie, że przygody wikinga z gwiazd to jednak nadal jeden z największych i najbardziej rozpoznawalnych „brandów” komiksowych w Europie. A także i to, że ta sława jest zasłużona, nie wzięła się znikąd, że była wypracowywana przez lata. Zarówno przez błyskotliwego Jeana van Hamme, niezmordowanego Grzegorza Rosińskiego a także zastęp nowych postaci (pośród nich czołową jest niewątpliwie Yves Sente), których drogę do świata Thorgala opisuje przecież w wywiadach ten album. Publikacja ta jest taką „wisienką na torcie”, gratką kolekcjonerską w bardzo przyjemny sposób wzbogacającą całość serii. Cieszę się, że album ten został u nas wydany. W krajach frankofońskich ukazywanie się tego typu publikacji dodatkowych, zawierających wywiady, niepublikowane wcześniej plansze czy w pełni (lub częściowo) dopracowane grafiki (lub szkice koncepcyjne) nie jest wcale takim kuriozum i rzadkością. Tamtejszy rynek jest bowiem znacznie większy i bardziej chłonny. U nas natomiast takie wydawnictwo jest swego rodzaju ewenementem. Świadczy to tylko jednoznacznie o tym, że albumy ze świata Thorgala są jednak w Polsce bardzo popularne, że seria ma naprawdę duże grono odbiorców nad Wisłą z czego zdecydowanie należy się cieszyć i chyba także życzyć zespołowi twórców dalszych owocnych prac nad rozwojem thorgalowego świata.

Tytuł oryginalny: Thorgal: Aux origines des Mondes
Wydawca oryginalny: Le Lombard
Rok wydania oryginału: 2012
Wyd. polskie: Egmont 3/2014
Liczba stron: 48
Format: 215x290 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 978-83-237-6190-7
Wydanie: I
Cena z okładki: 39,99 zł


sobota, 1 marca 2014

AC Liberation HD, recenzja - cz. 2/2




    Tak więc wracamy do tematu. Pojawiają się też w tej grze zupełnie inne, zaskakujące aktywności poboczne, niż w pozostałych grach serii. Na przykład kolekcjonowanie jaj aligatora, gdzie trzeba sprytnie próbować wykraść je z gniazda aby uniknąć walki z niebezpiecznym zwierzęciem (co i tak nie zawsze się udaje). Albo zbieranie pewnego gatunku grzybów i leczenie nimi zainfekowanych osób. Ta akurat pula „sidequest'ów” była w mojej ocenie dosyć kuriozalna. Otóż, żeby zaaplikować delikwentowi porcję leczniczych grzybków, należało go najpierw dotkliwie pobić, tak, aby upadł na ziemię. To ci dopiero terapia wstrząsowo-szokowa :) Można też kolekcjonować strony z pamiętnika matki Aveline, porozrzucane tu i tam po całym świecie gry aby dowiedzieć się, co skłoniło ją do opuszczenia córki, kiedy ta była jeszcze dzieckiem. Można również zbierać kieszonkowe zegarki (w sumie jest ich dziesięć). Kolejną aktywnością dostępną w grze jest też zarządzanie interesami ojca Aveline i wysyłanie statków z surowcami (np. bawełną) do różnych portów. Wydaje mi się, że ten właśnie pomysł został później rozbudowany w AC IV: Black flag. W opuszczonych świątyniach i ruinach, ze szczególnym uwzględnieniem Chicen Itza, możemy też odnaleźć starożytne figurki.


Kolejna misja, gdzieś w Bayou albo Chizen Itza.

    To jeszcze nie koniec. Mamy bowiem i możliwość szukania pewnych artefaktów, dostępnych w zależności od persony, w którą się aktualnie wcielamy. I tak Lady może zbierać drogocenne kamienie, Slave Persona wykradać przebywającym w mieście szamanom lalki voodoo a Avaline-asasyn kolekcjonować monety asasynów. Mamy też klasyczne już dla serii poszukiwanie skrzyń ze skarbami. Kolekcje dostępne dla poszczególnych wcieleń głównej bohaterki możemy zbierać aby zdobyć trofea, natomiast kufry ze złotem mają zdecydowanie bardziej pragmatyczne zastosowanie – po prostu dostarczają nam, jak zwykle, środków pieniężnych na zakupy w sklepach. No i jest jeszcze zestaw misji o nazwie Citizen E, które uaktywniają się kilkukrotnie w czasie gry. Tajemniczy głos spoza Animusa mówi wtedy Aveline, że jest okłamywana, że „oni” (w domyśle firma Abstergo i templariusze) fałszują przed osobą prowadzącą naszą heroinę cyfrową rzeczywistość Animusa. Jeśli uda nam się namierzyć (za pomocą wzroku orła) i wyeliminować wskazane indywidua, wtedy tajemniczy informator odsłania przed nami odfałszowany obraz scenki przerywnikowej, w której jakiś czas wcześniej braliśmy udział. Pokazuje nam tym samym, w jaki sposób została ona przez kogoś intencjonalnie przemontowana i jak wypaczono jej sens (a pośrednio próbowano działać na motywację i kierunki działania głównej bohaterki). W pewnym momencie dowiadujemy się, że Citizen E jest programem (wirusem?) działającym wewnątrz Animusa.

Gotcha Mr. Citizen!

    Mamy też pewne inne aktywności poboczne, jak chociażby misje Business rivals, Ship Crew oraz Free slaves (które dla mnie osobiście nie były szczególnie ciekawe – ot, „zabij” lub „znajdź” żeby pograć trochę dłużej). Są także jeszcze inne misje, dedykowane dla poszczególnych wcieleń Aveline. I tak jako kobieta-asasyn, bohaterka ma zestaw kontraktów do wypełnienia (głównie polegających na zabiciu kogoś złego lub po prostu skorumpowanego). Jako Slave persona może z kolei wypełnić kilka misji detektywistycznych (w których używa zmysłu orła aby wykrywać ślady i tropić). Jako Lady natomiast, może podjąć się aktywności, które w rezultacie mają doprowadzić do rozwikłania pewnego spisku. Jak widać całkiem tego sporo jednak ogólnie rzecz biorąc, zarówno fabularny wątek główny jak i wszystkie aktywności poboczne, niestety, są, niestety, nużące w dłuższej perspektywie... I to jest chyba właśnie meritum, jeśli chodzi o AC Liberation. Z jednej strony fajnie pobiegać Aveline, pomachać maczetą itd. ale brak tu trochę tej przyjemności z grania, która była widoczna w poprzednich odsłonach serii.


Na "gościnnych występach" w Ameryce Północnej.

    Jest też w tej grze pewna liczba niedociągnięć, które dodatkowo psują obraz rozgrywki. Wręcz śmieszny był dla mnie na przykład efekt „przeciekającego canoe”. Aveline płynie przez bagna a jej łódka wygląda, jakby było w nim pełno wody, ale dzielnie rwie naprzód. Inna kwestia to chociażby scenki, następujące przy wmieszaniu się (ang. mingle) w grupy osób, w celu wysłuchania ich rozmów i wyłuskania z tychże pewnych istotnych informacji. Nasza bohaterka stoi wtedy tylko i słucha tego paplania (które czasami potrafi trwać dosyć długo) a w żaden sposób nie można tego przerwać ani pominąć. Podobnie ma się rzecz z checkpoint'ami, rozpoczynającymi się od cinematic'ów, czyli scen przerywnikowych, po których na przykład Aveline musi zacząć bieg z przeszkodami aby kogoś dogonić lub np. wydostać się z zagrożonej wybuchem lokacji. Jeśli misja się nie powiedzie, z powodu jej śmierci lub upłynięcia dedykowanego czasu, wracamy do punktu wyjścia czyli cut-sceny, której nie da się pominąć...


Kto by się przejmował takimi drobiazgami jak dziurawe dno - alleluja i do przodu.

    Z jednej strony cieszę się, że przebrnąłem przez tą grę, chociażby po to, aby wyrobić sobie zdanie na ten temat. Z drugiej jednak stwierdzam, że jeśli w ogóle wrócę do tej pozycji to chyba dopiero za kilka lat... Z jednej strony być może czuję pewien przesyt serią Assassin’s Creed jako całością. Z drugiej jednak AC Liberation nie jest grą tak dobrą, jak miała być, jakiej oczekiwałem. Największym jej atutem pozostanie dla mnie postać głównej bohaterki. Akurat ten aspekt produkcji wyszedł developerom bardzo dobrze. Reszta gry pozostawia jednak trochę do życzenia. Choć oczywiście nie jest to pozycja zła i summa summarum godna poznania dla każdego fana serii.


Elle est très mignon.