sobota, 1 marca 2014

AC Liberation HD, recenzja - cz. 2/2




    Tak więc wracamy do tematu. Pojawiają się też w tej grze zupełnie inne, zaskakujące aktywności poboczne, niż w pozostałych grach serii. Na przykład kolekcjonowanie jaj aligatora, gdzie trzeba sprytnie próbować wykraść je z gniazda aby uniknąć walki z niebezpiecznym zwierzęciem (co i tak nie zawsze się udaje). Albo zbieranie pewnego gatunku grzybów i leczenie nimi zainfekowanych osób. Ta akurat pula „sidequest'ów” była w mojej ocenie dosyć kuriozalna. Otóż, żeby zaaplikować delikwentowi porcję leczniczych grzybków, należało go najpierw dotkliwie pobić, tak, aby upadł na ziemię. To ci dopiero terapia wstrząsowo-szokowa :) Można też kolekcjonować strony z pamiętnika matki Aveline, porozrzucane tu i tam po całym świecie gry aby dowiedzieć się, co skłoniło ją do opuszczenia córki, kiedy ta była jeszcze dzieckiem. Można również zbierać kieszonkowe zegarki (w sumie jest ich dziesięć). Kolejną aktywnością dostępną w grze jest też zarządzanie interesami ojca Aveline i wysyłanie statków z surowcami (np. bawełną) do różnych portów. Wydaje mi się, że ten właśnie pomysł został później rozbudowany w AC IV: Black flag. W opuszczonych świątyniach i ruinach, ze szczególnym uwzględnieniem Chicen Itza, możemy też odnaleźć starożytne figurki.


Kolejna misja, gdzieś w Bayou albo Chizen Itza.

    To jeszcze nie koniec. Mamy bowiem i możliwość szukania pewnych artefaktów, dostępnych w zależności od persony, w którą się aktualnie wcielamy. I tak Lady może zbierać drogocenne kamienie, Slave Persona wykradać przebywającym w mieście szamanom lalki voodoo a Avaline-asasyn kolekcjonować monety asasynów. Mamy też klasyczne już dla serii poszukiwanie skrzyń ze skarbami. Kolekcje dostępne dla poszczególnych wcieleń głównej bohaterki możemy zbierać aby zdobyć trofea, natomiast kufry ze złotem mają zdecydowanie bardziej pragmatyczne zastosowanie – po prostu dostarczają nam, jak zwykle, środków pieniężnych na zakupy w sklepach. No i jest jeszcze zestaw misji o nazwie Citizen E, które uaktywniają się kilkukrotnie w czasie gry. Tajemniczy głos spoza Animusa mówi wtedy Aveline, że jest okłamywana, że „oni” (w domyśle firma Abstergo i templariusze) fałszują przed osobą prowadzącą naszą heroinę cyfrową rzeczywistość Animusa. Jeśli uda nam się namierzyć (za pomocą wzroku orła) i wyeliminować wskazane indywidua, wtedy tajemniczy informator odsłania przed nami odfałszowany obraz scenki przerywnikowej, w której jakiś czas wcześniej braliśmy udział. Pokazuje nam tym samym, w jaki sposób została ona przez kogoś intencjonalnie przemontowana i jak wypaczono jej sens (a pośrednio próbowano działać na motywację i kierunki działania głównej bohaterki). W pewnym momencie dowiadujemy się, że Citizen E jest programem (wirusem?) działającym wewnątrz Animusa.

Gotcha Mr. Citizen!

    Mamy też pewne inne aktywności poboczne, jak chociażby misje Business rivals, Ship Crew oraz Free slaves (które dla mnie osobiście nie były szczególnie ciekawe – ot, „zabij” lub „znajdź” żeby pograć trochę dłużej). Są także jeszcze inne misje, dedykowane dla poszczególnych wcieleń Aveline. I tak jako kobieta-asasyn, bohaterka ma zestaw kontraktów do wypełnienia (głównie polegających na zabiciu kogoś złego lub po prostu skorumpowanego). Jako Slave persona może z kolei wypełnić kilka misji detektywistycznych (w których używa zmysłu orła aby wykrywać ślady i tropić). Jako Lady natomiast, może podjąć się aktywności, które w rezultacie mają doprowadzić do rozwikłania pewnego spisku. Jak widać całkiem tego sporo jednak ogólnie rzecz biorąc, zarówno fabularny wątek główny jak i wszystkie aktywności poboczne, niestety, są, niestety, nużące w dłuższej perspektywie... I to jest chyba właśnie meritum, jeśli chodzi o AC Liberation. Z jednej strony fajnie pobiegać Aveline, pomachać maczetą itd. ale brak tu trochę tej przyjemności z grania, która była widoczna w poprzednich odsłonach serii.


Na "gościnnych występach" w Ameryce Północnej.

    Jest też w tej grze pewna liczba niedociągnięć, które dodatkowo psują obraz rozgrywki. Wręcz śmieszny był dla mnie na przykład efekt „przeciekającego canoe”. Aveline płynie przez bagna a jej łódka wygląda, jakby było w nim pełno wody, ale dzielnie rwie naprzód. Inna kwestia to chociażby scenki, następujące przy wmieszaniu się (ang. mingle) w grupy osób, w celu wysłuchania ich rozmów i wyłuskania z tychże pewnych istotnych informacji. Nasza bohaterka stoi wtedy tylko i słucha tego paplania (które czasami potrafi trwać dosyć długo) a w żaden sposób nie można tego przerwać ani pominąć. Podobnie ma się rzecz z checkpoint'ami, rozpoczynającymi się od cinematic'ów, czyli scen przerywnikowych, po których na przykład Aveline musi zacząć bieg z przeszkodami aby kogoś dogonić lub np. wydostać się z zagrożonej wybuchem lokacji. Jeśli misja się nie powiedzie, z powodu jej śmierci lub upłynięcia dedykowanego czasu, wracamy do punktu wyjścia czyli cut-sceny, której nie da się pominąć...


Kto by się przejmował takimi drobiazgami jak dziurawe dno - alleluja i do przodu.

    Z jednej strony cieszę się, że przebrnąłem przez tą grę, chociażby po to, aby wyrobić sobie zdanie na ten temat. Z drugiej jednak stwierdzam, że jeśli w ogóle wrócę do tej pozycji to chyba dopiero za kilka lat... Z jednej strony być może czuję pewien przesyt serią Assassin’s Creed jako całością. Z drugiej jednak AC Liberation nie jest grą tak dobrą, jak miała być, jakiej oczekiwałem. Największym jej atutem pozostanie dla mnie postać głównej bohaterki. Akurat ten aspekt produkcji wyszedł developerom bardzo dobrze. Reszta gry pozostawia jednak trochę do życzenia. Choć oczywiście nie jest to pozycja zła i summa summarum godna poznania dla każdego fana serii.


Elle est très mignon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz