sobota, 27 listopada 2021

Thorgal T39 - Neokora (raczej garść przemyśleń, niż recenzja)

Można by rzec, że moja tzw. "kobieca intuicja" nie zawiodła. Nieco ponad rok temu (a dokładnie 20.11.2020r.) opublikowałem na tym blogu tekst, dotyczący porzuconych wątków w serii Thorgal, które, w mojej ocenie, mogłyby jeszcze kiedyś powrócić. A kilka dni temu do moich rąk trafił kolejny, trzydziesty dziewiąty już tom serii, zatytułowany "Neokora". Przyznam, że sporym zaskoczeniem była dla mnie jego zapowiedź kilka miesięcy wcześniej. Okazało się bowiem, że jeden z najciekawszych, w mojej opinii, wątków, o których pisałem we wspomnianym artykule z 2020r., faktycznie powróci!

Choć tytuł albumu tego nie sugeruje, jest w tym kontekście nawet dość mylący (o czym nieco więcej za chwilę), to wyżej wspomnianym "wątkiem", jest statek kosmiczny, którym przybyli z gwiazd rodzice Thorgala Aegirssona, a także rudowłosa "czarodziajka", Slivia, oraz inni przedstawiciele rasy Atlantów. Rzekłbym, że, w odróżnieniu od tytułu, okładka albumu była w znacznym stopniu wskazówką co do tego, czego będzie dotyczył ten epizod sagi o Thorgalu? Kiedy ją ujrzałem, od razu było dla mnie jasne, że, prawdopodobnie, wydarzenia zaniosą nas i bohaterów komiksu właśnie "tam", tj. do uszkodzonego gwiazdolotu, uwięzionego na wieki pośród lodów dalekiej północy, na "wyspie lodówych mórz", ojczyźnie ludu Slugów. Za plecami kroczącego w kierunku czytelnika Thorgala, widocznego na okładce, wyraźnie widać świetlisty trójząb, niezawodnie rozpoznwalany dla czytelników serii jako znak "ludzi z gwiazd". Widać tam także "migające światełka" na ścianie, co jednoznacznie sugeruje wnętrze jakiejś stechnicyzowanej budowli, lub właśnie statku gwiezdnego. Co więcej ta struktura (budowla lub statek) jest aktywna - posiada zasilanie. I właśnie ten ostatni aspekt był najbardziej intrygujący. Dla czytelnika znającego wydarzenia z pierwszych albumów sagi ("Zdradzona czarodziejka" i "Wyspa lodowych mórz") nie jest przecież tajemnicą, że statek kosmiczny ludzi z rasy Thorgala od lat spoczywał unieruchomiony, bez źródła zasialania. Można by rzec, że "leżał w lodowym grobie". Więc od razu pojawiło się w mojej głowie pytanie: jeśli to faktycznie on, ten statek gwiezdny, to jak udało się go Thorgalowi (lub komuś innemu) aktywować?

Drugą dużą zagadkę stanowił także sam tytuł albumu. "Neokora" kojarzy mi się bowiem jednoznacznie z "korą nową", lub, bardziej naukowo i po łacinie, z neocortexem, zwanym też isocortexem. Czyli de facto z najmłodszą, z punktu widzenia ewolucji, częścią mózgu ludzkiego (oraz innych ssaków) zaangażowaną w odbieranie i przetwarzanie wrażeń zmysłowych, planowanie oraz za procesy poznawcze. Przyznam, że po ujawnieniu tytułu albumu spodziewałem się tu trochę wątku "danikenowskiego", tj. ingerencji kosmitów w ewolucję prymitywnych ludów zamieszkujących Ziemię, przyspieszenie tego procesu poprzez aktywny wpływ na rozwuj obszaru neocortexu w mózgu człowieka. Jednak tytułowa "Neokora" okazała się czymś zupełnie innym, mianowicie AI gwiazdolotu Atlantów, i tutaj Yann Le Penetierre nie popełnił żadnego plagiatu.

Znów w kontekście okładki, to zastanawiająca jest też kwestia widocznej na niej sygnatury oraz inicjałów (co nie miało miejsca nigdy wcześniej w historii serii). Uważny czytelnik dostrzeże bowiem, że widnieje tam dobrze znany fanom serii "autograf" Grzegorza Rosińskiego a tuż pod nim, niepozorne inicjały F.V. - a więc na pewno referencja odnosząca się do Frederica Vignaux'a. Jako autor ilustracji w stopce albumu jest jednak wymieniony tylko Mistrz Rosiński. Z czym więc mamy tu do czynienia? Rosiński namalował okładkę samodzielnie? A może Vignaux jakoś w tym uczestniczył, np. proponując projekt na którym bazował Rosiński a być może położył przysłowiową "wisienkę na torcie" retuszując okładkę (co wydaje mi się najmniej prawdopodobne ze wszystkich przedstawionych tu wariantów). A być może jest to po prostu kurtuazyjny ukłon w stronę nowego rysownika, że zdecydowano się "nieśmiało" umieścić jego inicjały na planszy stworoznej przez p. Grzegorza. Jest też jednak inna możliwa opcja: mianowicie taka, że jest to zapowiedź tego, iż ta lub kolejna, tj. czterdziesta okładka będą ostatnimi rysowanymi przez Rosińskiego... Myślę, że zagadka może wyjaśnić się już za rok, przy okazji wydania kolejnego, jubileuszowego (tj. 40-go) epizodu sagi.

W omawianym albumie powraca też i inny, niezwykle istotny dla serii wątek, którego pojawienie się także "prorokowałem" w moim artykule sprzed roku, omawiającym porzucone wątki sagi o Thorgalu. Mowa tutaj o postaciach Kriss de Valnor i jej syna, Aniela. Jak zapewne część z czytelników pamięta, na końcu tomu "Aniel" odchodzą oni w przysłowiową "siną dal". Otóż okazuje się, że Kriss nadal jest agresywną, żądną bogactw wojowniczką, próbującą torować sobie drogę przez świat mieczem i łukiem (tą drugą bronią nawet bardziej, wszak to jej ulubiony oręż). Wiem, że taka jej sylwetka i postawa życiowa była też przedstawiana w porzednich epizodach serii, ALE... No właśnie, w mojej opinii jest to jednak trochę rozczarowujace, ponieważ ta bohaterka tak wiele przeszła w poprzednich tomach serii. Z bezwględnej agresywnej najemniczki, stała się (trochę w międzyczasie) kochającą swe dziecko dojrzałą matką; pojednała się z Aaricią, której przez lata głęboko nienawidziła (zresztą z wzajemnością); no i umarła, a potem zmartwychstała, odesłana na Ziemię po sądzie Walkirii. Ale okazuje się, że to nic nie pomogło, co faktycznie w dużej mierze było widoczne jeszcze w cyklu Aniela i Czerwonej Magii. Kriss, po powrocie z zaświatów, nadal walczyła o bogactwa i władzę. I tak jest nadal tj. w bieżącym albumie. Kriss de Valnor pozostaje niezmiennie tą samą, wyrachowaną, zimną suką, która już chyba nigdy nie będzie potrafiła pozbyć się swej agresywnej i zaborczej natury.

Unikalną cechą serii o dziejach rodziny Aegirssonów jest to, że jej bohaterowie zmieniają się w czasie. W aktualnym albumie zmiany widać szczególnie, ponownie zresztą - tak jak w albumie "Selkie" - po postaciach Jolana i jego siostry, Louwe. Jeśli więc chodzi o dziewczynę, to z podlotka stała się już właściwie młodą kobietą, ambitną i energiczną, w której widać potencjał do pójścia własną drogą i przeżywania niezależnych przygód, nawet w długotrwałym oderwaniu od ukochanej rodziny. Jej brat staje się natomiast powoli dojrzałym mężczyzną. W aktualnym albumie w rozmowie ze swym ojcem, Thorgalem, Jolan bardzo poważnie rozważa założenie rodziny, wspominając jak wiele już przeżył, zdobywając cenne doświadczenie życiowe. Chłopak wspomina między innymi o zaznaniu dążenia do władzy, zwycięstwach w bitwach, doznaniu na własnej skórze niewolnictwa, zerwanych przyjaźniach czy zawiedzionych nadziejach. Meritum wypowiedzi Jolana stanowi jednak zdanie: "Przede wszystkim uświadomiłem sobie wagę węzi rodzinnych i głębokiego uczucia, które łączy dwoje ludzi i ich potomostwo". Uważam, że świetnie wpisuje się to w zamysł i ducha całej serii, której unikalna koncepcja, przez lata propagowana głównie za sprawą Grzegorza Rosińskiego, zasadza się właśnie na rodzinie, jako centrum życia głównych bohaterów, spoiwie łączącym ich ze sobą, niezależnie od okoliczności. Wzajemne, głębokie więzi między rodzicami i dziećmi w familii Aegirssonów pozwoliły im przetrwać i przezwyciężyć wiele kolejnych kryzysów. Wspomnę tu o dwóch, w mojej ocenie najważniejszych i brzemiennych w skutki, głównie w postaci cierpienia wielu z członków rodziny. Mam tu na myśli wątek Shaigana Bezlitosnego, czyli Thorgala który stracił, za sprawą kolejnej boskiej interwencji, pamięć tego kim był i związał się na długi czas z drapieżną Kriss de Valnor. Drugim wątkiem, można by rzec "symetrycznym", bo polegającym na zdradzie której z kolei dopuściła się Aaricia, był jej związek z pyszałkowatym wojem, Lundgenem. W tym kontekście uważam, że scenarzysta, dobrze zaplanował ten wątek - tj. ekspozycję więzi rodzinnych, jako spoiwa całej familii Aegirssonów, pokazując jednocześnie kolejny etap w ewolucji poszczególnych bohaterów, tym razem ze szczególnym naciskiem na postać Jolana.

Aby moje dywagacje nie były jednostronny, muszę też napisać o tym, co bardzo nie podobło mi się w tym albumie. Tak więc, niestety, pojawiają się tu także pewne bardzo rażące błędy merytoryczne. Jeden z nich nazwałbym wręcz "kardynalnym". Thorgal nie urodził się bowiem, jak przedstawia nam to w bieżącym albumie scenarzysta, na pokładzie gwiazdolotu uwięzionego na wyspie lodowych mórz, jak przedstawia nam to scenarzysta w bieżącym tomie. Wystarczy sięgnąć po album "Gwiezdne dziecko" aby przekonać się, że stało się to na pokładzie innego, morskiego statku, podczas podróży rodziców Thorgala, w poszuiwaniu surowców, potrzebnych Atlantom. To doprawdy bardzo źle świadczy o Yannie Le Pennetier i jego nieprzykładaniu się do szczegółów scenariusza! I kolejna rzecz: czy w albumie "Wyspa lodowych mórz", kiedy Thorgal po raz pierwszy wkracza na pokład uwięzionego w lodach północy gwiazdolotu, Slivia nie wiedziała, że on jest "z tych" którzy mogą otworzyć sterownię, z kasty Dzainów? Nawet jeśli, to na pewno była w stanie to wykoncypować, a jeśli tego nie zrobiła, i nie nakłoniła Thorgala przy pierwszej wizycie do otwarcia sterowni strzeżonej (wedle pomysłu Yanna) "niezniszczalnymi drzwiami z orichalku", to znaczy, że jest to "zapchajdziura" scenariuszowa wymyślona przez aktualnego scenarzystę i że takiej sterowni po prostu wcześniej tam nie było... I to jest kolejna bardzo duża niespójność niezmiernie wręcz psująca obraz tego albumu, jako całości. W dużej mierze zastanawiająca jest także postać kobiety Atlantów, którą najpierw Jolan widzi jako jako omam, czy też wizję, a następnie obaj z Thorgalem odkrywają jej szklany sarkofag pośród innych, ustawionych we wnętrzu statku kosmicznego Atlantów. To jeszcze nie byłoby nic takiego ALE... Pozostałe sarkofagi zawierały ciała tych z załogi statku kosmicznego, którzy już dawno zmarli. Mało tego, pamiętajmy, że statek miał przez wiele lat problemy z zasilaniem. Czy zatem zasadne jest założenie, że kosmici zahibernowali jedną żywą dziewczynę (oczywiście tylko przypadkiem piękną, młodą i idealnie nadającą się na partnerkę dla Jolana), pośród trupów innych członków załogi? Po raz kolejny wydaje mi się to dosyć naiwnym zmyśleniem Yana Le Pennetier, wprowadzonym z braku innych pomysłów scenariuszowych. Czy scenarzysta ten na prawdę nie mógł tego wszystkiego "rozegrać", przedstawić lepiej? Czy nikt nie konsultował z nim niespójności scenariuszowych? Są to zdecydowanie elementy, które niezmiernie psują odbiór całości, a szkoda.

Album "Neokora" jest pewnego rodzaju podróżą sentymentalną do początków sagi o Thorgalu Aegirssonie, jednak podróżą słodko-gorzką. Z jednej strony, jako długoletni czytelnik i fan serii, bardzo chciałem aby tajemnica unieruchomionego na lodowej wyspie gwiazdolotu powróciła. I, żeby oddać sprawiedliwość, część z oczekiwanych wątków, i wiążących się z nimi emocji dostałem. Ponowne wejście bohaterów do opuszczonego, uszkodzonego statku kosmicznego; wielka sala "audytorium" z wciąż rozłożnym posłaniem, na którym czekała na Thorgala porwana przez Slivię Aaricia; "komnata" sarkofagów i tron Zdradzonej czarodziejki, na którym Slivia zasiadała, panując nad swym ponurym "królestwem" trupów i wspomnień. To wszystko są elementy niezwykle ważne, wręcz "ikoniczne" dla tej serii. Jednak wspomniane błędy scenariuszowe bardzo psują cały efekt. Może nie mają takiej "wagi" by zrujnować całość tego epizodu, ale kładą się doprawdy długim cieniem na całości przedstawionej w tym albumie historii.

Jeśli chodzi o warstwę wizualną, na której w tym tekście skupiałem się zaledwie marginalnie, to, po raz kolejny, stwierdzam - podobnie jak to miało miejscy przy recenzji poprzedniegu albumu, "Selkie" - że kreska Vignaux'a jest "zagmatwana" te kompozycje są w pewien sposób "brudne" i minimalistyczne. W jego kadrach nie ma się czym zachwycić, pokazują tylko to co muszą, nic więcej. Już o tym pisałem rok temu przy okazji recenzowaniu poprzedniego epizodu serii, a dziś to powtórzę, parafrazując nieco. Zdecydowanie ciekawsze były dla mnie bowiem plansze Romana Surżenki, tworzone przez Rosjanina na potrzeby seri pobocznych ("Louve", "Młodzieńcze lata"). Jego czysta kreska, tak bardzo nawiązaywała, wręcz naśladowała prace Rosińskiego z lat 80-ych. Rzecz jasne powrót samego Rosińskiego do tamtej techniki byłby, w moim prywatnym odczuciu, najwspanialszą rzeczą dla serii ale jak wiemy jest to nierealne. Kończąc tę dygresję powtórze pytanie które już kiedyś zadałem (we wspominanym wcześniej tekście z 2020r. o zaginionych wątkach): dlaczego do prac nad serią główną, zamiast Frederica Vignaux'a nie zaangażowano Romana Surżenki? Wtedy ostatnie tomy zawierałyby "znacznie więcej Thorgala w Thorgalu"...

Album "Neokora" kończy się klasycznie, tj. cliff hangerem. Możemy dziś zakładać z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa, że kolejny, tj. czterdziesty album serii, będzie kontynuował wątki rozpoczęte w aktualnym epizodzie. Osobiście obstawiam, że: dowiemy się więcej o przeszłości Thorgala, jego rodzicacach - Heynee i Warthie - a także Atlantach jako takich. Spodziewam się również, że odhibernaowana blondynka z gwiezdnej rasy stanie się towarzyszką Jolana Thorgalssona, choć kiedyś miała to być rudowłosa Lehla. Dowiemy się też zapewne co tak na prawdę knuje Aniel, zniewalający swoimi mocami Wikingów z wioski Thorgala (oraz innych), zmuszając ich do budowania dziwnej fortecy. Przede wszystkim zaś, prawdopodobnie dowiemy się również tego, w jaki sposób Aniel chce wykorzystać "moce", a tak na prawdę technologię, ludzi z gwiazd? Warto też pamietać, że kolejny tom będzie jubileuszowy (40-y w serii) więc pragnę wierzyć, że scenarzysta i rysownik na prawdę się przyłożą i zaserwują nam udaną historię, bez dziur i lapsusów scenariuszowych. Niestety, aby się o tym przekonać musimy poczekać, prawdopodobnie, kolejny okrągły rok - aż do jesieni 2022r. Mimo całego mego narzekania, błędów scenariuszowych, mojego osobistego niezadowolenia z warstwy wizualnej serii, do czytania przygód Thorgala cyklicznie powracam i kupuję kolejne odsłony tej serii... Mimo wszystko pozostaje ona bowiem, w moim odczuciu, jedną z najlepszych w historii (a jednocześnie jedną z najdłuższych) europejskich sag komiksowych.