Salambo,
wydanie zbiorcze - recenzja
Rzadko mam chęć
recenzować coś co aktualnie czytam, w tym jednak przypadku jak
najbardziej chcę to zrobić. Album który będzie tutaj omawiany, jest bowiem komiksem w dużym
stopniu wyjątkowy. Przyznaję, pewnym zaskoczeniem dla mnie było w
ogóle pojawienie się zbiorczego wydania "Salambo" w zapowiedziach wydawniczych
Egmontu. Przede wszystkim ze względu na to, że wydawnictwo w ostatnich latach wyraźnie
steruje w innym kierunku – głównie wydawania serii pochodzących
ze stajni DC i Marvela, stroniąc nieco od pozycji z rynków
frankofońskich.
O Philippe Druillecie (w
tym i "Salambo") pisałem ponad 12 lat temu dla magazynu KZ
(dokładnie rzecz biorąc tekst ukazał się w dwudziestym trzecim
numerze tego periodyku). W artykule, redagowanym wspólnie z doktorem
Jerzym Szyłakiem, punktowałem między innymi, że Druillet
pozostawał wtedy w Polsce twórcą niemal nieznanym, mimo kanonicznej wręcz pozycji jego
twórczości w kontekście komiksu francuskiego i nie tylko. Od czasu ukazania się mojego
tekstu w 2003r. na łamach KZ właściwie niewiele się zmieniło w
tej materii jeśli chodzi o nasz kraj. Album "Salambo" jest więc
pewnego rodzaju przełomem na tym polu. I
dobrze, bo Philippe Druillet jest uznawany na zachodzie za klasyka,
obok takich nazwisk jak chociażby
Jean
(Moebius)
Giraud
i
Jean-Pierr
Dionnet do
spółki z którymi Druillet zakładał w 1975r. legendarny już
dzisiaj magazyn z opowieściami graficznymi kierowanymi do dorosłego
czytelnika -
Metal
Hurlant.
Na łamach tegoż periodyku (a także kilku innych jak na przykład
Pilote czy Rock and Folk) w drugiej połowie lat 70. i pierwszej połowie 80. XXw. francuski rysownik
często publikował swoje krótsze i dłuższe (zazwyczaj składające się z epizodów) prace. Należały do nich chociażby
"La Nuit" (Noc) – utwór powstały po śmierci jego żony, która
odeszła z powodu przegranej walki z nowotworem, "Nosferatu" –
opowieść o wampirach, czy przygody zdeprawowanego i amoralnego
antybohatera, Vuzz'a. W tym samym okresie powstawały też kolejne epizody opowieści, które w końcu złożyły się na pełny, trzytomowy cykl o "Salambo", Mathonie i Kartaginie.
Matho, aka. Lone Sloane na swoim latającym transporterze, zmierza w kierunku Kartaginy. |
Tak naprawdę, przechodząc
do samej opowieści zawartej w omawianym tutaj albumie, to warto zacząć od jej genezy, i osób jej autorów. Właściwie to nazwiska Gustava Flauberta mogłoby na okładce nie być... Uważam, że
jest to tylko elegancki ukłon francuskiego rysownika natomiast sam komiks owszem,
nawiązuje do powieści Flauberta jednak nie jest to właściwie
adaptacja sensu stricto. Równie dobrze mogłoby być na okładce omawianego tutaj albumu napisane, że powstał on „na motywach powieści Gustawa Flauberta” bez podawania
jego osoby jako współautora tego komiksu. Tym
bardziej, że Flaubert tak naprawdę dawno umarł, zanim Druillet w
ogóle przyszedł na świat (powieść Flauberta została bowiem wydana w 1862r.). Z
drugiej strony ten komiks (jeśli miałby faktycznie zostać uznany za adaptację), to
jest adaptacją niezwykłą, można by rzec "hybrydową" bo przenoszącą wydarzenia z powieści
rozgrywające się w starożytności, w czasach wojen punickich, do
realiów SF. Ciekawym zabiegiem autora jest też
obsadzenie w roli głównego protagonisty, znanego w powieści pod imieniem "Matho", postaci z jego wcześniejszych
komiksów. Mam tu na myśli powstałą przed Salambo, serię komiksową Druilleta o przygodach awanturnika o demonicznych, czerwonych oczach bez tęczówek i źrenic, grasującego na kosmicznych szlakach. Kosmiczny podróżnik, znany pod
imieniem Lone Sloane staje się przywódcą rebeliantów, toczących
walkę z Kartaginą. Tak
więc artysta wykorzystał powieść Flauberta tylko jako bazę,
wprowadzając do niej swojego bohatera, który ląduje w
futurystycznej wersji Kartaginy swoim statkiem kosmicznym.
Jedna z wersji postaci Salambo obecnych na kartach komiksów. Uwagę zwraca charakterystyczna dla Druilleta pełna ornamentów kompozycja kadru, który zajmuje w albumie aż dwie strony! |
W jednym z wywiadów
Druillet stwierdził, że komiks "Salambo"
był przez niego planowany na pięć tomów (aby zawrzeć w sobie całą
fabułę z powieści Flauberta). Ostatecznie jednak komiksowa
opowieść zamknęła się w trzech albumach zatytułowanych kolejno:
"Salambo" wydane w albumie w 1977r, "Carthage"
(Kartagina) 1986r, oraz "Matho"
1988r. Na planszach stworzonych przez Druilleta nie jest zawarta cała historia obecna w oryginale, czyli powieści - pierwsze dwa albumy obejmują zaledwie wydarzenia rozgrywające się na 40 pierwszych stronach dzieła Flauberta (stąd zapewne pierwotny plan, który miał obejmować pięć tomów komiksowej adaptacji). Wydanie zbiorcze, które trafia do rąk polskiego czytelnika, obejmujące wszystkie trzy istniejące tomy. Jest też okraszone
materiałami dodatkowymi w postaci grafik, nawiązujących do
opowieści okładek magazynów poświęconych "Salambo" oraz
okładek rożnych albumowych wydań tej opowieści. Album zawiera też (dosyć zdawkowe) wzmianki o
adaptacji Salambo w postaci gry komputerowej i spektaklu
multimedialnym będącego bezpośrednią adaptacją tego komiksu. Zarówno nad wspomniana grą komputerową, która powstawała pod
tytułem "Salammbo:
Battle for Carthage"
(Salammbo: Bitwa o Karatginę) w studiu developerskim Cryo
Interactive, jak i spektaklem, miał artystyczną pieczę sam autor,
choć w opisie zawartym w omawianym wydaniu zbiorczym nie jest to
jasno napisane.
Odnośnie
fabuły którą współdzielą zarówno powieść Flauberta jak i
komiks Druilleta to jest to napisana z rozmachem barwna i egzotyczna
opowieść o starożytnej Kartaginie,
istniejącym w rzeczywistości północnoafrykańskim mieście-stanie,
które rzuciło wyzwanie dominacji Rzymu podczas wojen punickich, w
III stuleciu p.n.e. (a dokładnie w latach 240-237 p.n.e.). Opowieść Flauberta była luźno oparta na
fragmentach prac rzymskiego historyka, Polybiusa.
W swojej książce pisarz przedstawił dzieje fikcyjnej dziewczyny
imieniem Salambo, córki kartagińskiego generała Hamicara
i
jej dramatycznej miłości do Matho,
przywódcy rebelianckich najemników, który ze swoimi wojskami
oblegał Kartaginę. Ta oś fabularna, została właściwie bez zmian
przeniesiona do komiksowej adaptacji Druilleta. Jednak
fabuła jest zdecydowanie tylko tłem dla warstwy wizualnej opowieści
graficznej francuskiego rysownika. Widać, że ciągłość narracji
jest dla autora rzeczą zdecydowania podrzędną, podporządkowaną
sekwencji kolejnych obrazów. Kadry są ze sobą połączone głównie ze
względu na „wpasowanie” w kompozycję planszy. Główną część
warstwy narracyjnej, spajającą akcję w poszczególnych kadrach
stanowią (niekiedy aż nadto rozbudowane) opisy słowne, które
bywają nużące w swojej narracyjnej monotonii. Mało tu też
dialogów w dymkach, artysta operuje raczej obrazem i skumulowanymi, towarzyszącymi im blokami tekstu. Jeśli chodzi o czytanie tego komiksu, to wygląda to jak "brnięcie" przez pompatyczne i niekiedy wręcz bełkotliwe opisy, dodatkowo (i niepotrzebnie) komentujące to, co właśnie rozgrywa się na rysunkach. Jeśli chodzi natomiast o warstwę graficzną, to można rzec, że się ją "pochłania". To właśnie ona stanowi o sile tego komiksu. Zdecydowanie nie jest to dzieło typowe dla tego gatunku, jest to natomiast powiedziałbym "artystyczna wizja, zamknięta w komiksowych kadrach".
Jedna z grafik wzbogacających album. |
Większość
z komiksowych prac Druilleta balansowała na granicy pomiędzy
opowieścią fabularną a skomplikowaną kompozycją graficzną. Nie inaczej jest i w przypadku omawianego albumu. Bogate, wręcz nadmiarowe zdobienia, nawiązujące do ekspresjonizmu i secesji (dwóch prądów artystycznych z przełomu XIX i XX wieku). Do tego mnóstwo małych misternych detali. Kadry są przez to niesamowicie wręcz "gęste". Oglądając je, niezmiennie pojawia zdziwienie i pewnego rodzaju podziw - jak długo musiała powstawać taka pojedyncza plansza i czy artysta tworzył na większym formacie, czy może pod lupą, żeby umieścić tam te wszystkie smaczki? Widać też, że
poszczególne albumy (a nawet epizody które zawierają) różnią się od siebie w warstwie graficznej. Bardzo widoczne jest to, że styl artysty ewoluował przez kolejne lata w których tworzone były epizody "Salambo", że Druilet
eksperymentował z różnymi technikami graficznymi. Ciekawe są jego eksperymenty zarówno odnośnie zmiany stylu, jak i mieszania różnych technik, jak na przykład kolarze rysunków z fotografiami nagiej kobiety, będącej kolejnym "wcieleniem" głównej bohaterki. Nigdy nie udało mi się ustalić, czy są to zdjęcia zmarłej żony Druilleta? Są też eksperymenty z „neonową”grafiką komputerową z połowy lat 80. W tamtym czasie użycie komputera do obróbki graficznej obrazu było pewnym novum, dziś to jedynie ciekawostka. To zapewne przypadek, ale liczne zmiany stosowanych przez rysownika środków wyrazu, mieszanie różnych technik, zmiany stylu (zarówno graficznego jak i stylu narracji) przywodzą mi osobiście na myśl inny wielki tytuł - "Garaż hermetyczny" Moebiusa...
Jeden z monumentalnych kadrów, ukazujących Kartaginę, z mnóstwem detali - bogato zdobionymi budowlami i mikroskopijnymi ludzkimi postaciami u stóp wielkich budynków i rzeźb. |
Mimo licznych zmian obecnych w warstwie wizualnej, Druillet wypracował
bardzo charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny styl, w którym pojawiają się pewne stałe, łatwo rozpoznawalne elementy. Właściwie nie
sposób pomylić jego prac z dziełami jakiegoś innego rysownika.
Bohaterowie obecni w komiksach Druilleta mają zazwyczaj pociągłe twarze z nisko
umieszczonymi ustami, z którymi kontrastują wysoko umieszczone
wąskie oczy bez źrenic i tęczówek. Do tego misterne, pełne
rozmachu a równocześnie pełne drobnych detali „rozbuchane”
kadry, które niekiedy „rozlewają się” aż na dwie strony.
Wizje miast „mrówkowców”, niezwykła monumentalna architektura,
wyszukane kompozycje geometryczne i zdobienia, to właśnie są niezwykle silne wyznaczniki stylu tego artysty. Podobnie jest
z warstwą fabularną konstruowanych przez niego opowieści.
Bohaterowie powoływani do życia przez Druilleta są zazwyczaj źli
i okrutni i przemierzają mroczne i nieprzyjazne światy. Tak jest i
w przypadku opowieści o Salambo. Poczynania jego bohaterów (w tym i
Mathona aka. Lone Sloane) są zazwyczaj determinowane przeznaczeniem,
a właściwie jakimś rodzajem fatum które nad nimi zawisa (w tym
przypadku mamy do czynienia zarówno z fatum, w postaci okrutnego
boga, Molocha, jak i femme fatale czyli pięknej, tytułowej
bohaterki). Protagoniści Druilleta są niemal zawsze tylko
marionetkami sterowanymi przez zwierzchnie, zazwyczaj nadprzyrodzone
siły. Postaci te, wbrew swej woli, dążą do przeznaczenia, którego
finałem jest zazwyczaj okrutna śmierć...
"Oto Hamilkar Barkas, który dzięki znanej tylko sobie magii rozkazywał stworzeniom morza, ziemi i nieba" - cytat z albumu "Matho". |
Opowieść o Salambo to
perełka w warstwie prezentacji. Aż dziw bierze, że przez tyle lat
komiksy Druilleta nie były u nas wydawane. Choć może wiążą
się z tym inne, zakulisowe sprawy co do których nie mam świadomości
– na przykład problemy licencyjne. Ważne, że album ten ujrzał u
nas w końcu światło dzienne. Osobiście po cichu trzymam kciuki,
że Egmont pójdzie za ciosem i za jakiś czas wyda kolejne komiksy
Druilleta jak choćby „Sześć podróży Lone Sloane”, „Nosferatu”
lub przygody Vuzz’a. Osobiście bardzo brakuje mi takich właśnie,
artystycznych komiksów dla dorosłego czytelnika na naszym rodzimym rynku. Werdykt – obok "Cromwela Stone'a" autorstwa Andreasa Martensa, "Garażu Hermetycznego" Moebiusa czy "Opowieści
Sheherezady" Sergio Toppiego, również "Salambo" Druilleta jest kolejnym (a
tak naprawdę jednym z niewielu) komiksem, do którego wrócę na
pewno jeszcze nie raz, choćby i po to tylko, aby nasycić wzrok
zapierającymi dech ilustracjami francuskiego mistrza. Album jest niezwykły w warstwie graficznej i to jest jego mocną stroną. Jednak narracja i fabuła są trudne do przebrnięcia, ciężkie, siermiężne i zostają daleko w tyle za sferą wizualną, co nie przeszkadza "Salambo" być opowieścią wyjątkową.
Tytuł oryginału: „Salammbô – L’Intégrale”
Scenariusz: Philippe Druillet na podstawie powieści Gustave’a Flauberta
Ilustracje: Philippe Druillet
Przekład z języka francuskiego: Maria Mosiewicz
Wydawca wersji oryginalnej: Glénat
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Data premiery wersji oryginalnej (w tej edycji): 24 listopada 2010 r.
Data premiery wersji polskiej: 16 marca 2016 r.
Oprawa: twarda
Format: 22,5 x 29,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron: 200
Cena z okładki: 99,99 zł
A tak Salambo została sportretowana we wspomnianej w tej recencji grze komputerowej. |