czwartek, 7 kwietnia 2016

Salambo, wydanie zbiorcze - recenzja

    Rzadko mam chęć recenzować coś co aktualnie czytam, w tym jednak przypadku jak najbardziej chcę to zrobić. Album który będzie tutaj omawiany, jest bowiem komiksem w dużym stopniu wyjątkowy. Przyznaję, pewnym zaskoczeniem dla mnie było w ogóle pojawienie się zbiorczego wydania "Salambo" w zapowiedziach wydawniczych Egmontu. Przede wszystkim ze względu na to, że wydawnictwo w ostatnich latach wyraźnie steruje w innym kierunku – głównie wydawania serii pochodzących ze stajni DC i Marvela, stroniąc nieco od pozycji z rynków frankofońskich.



    O Philippe Druillecie (w tym i "Salambo") pisałem ponad 12 lat temu dla magazynu KZ (dokładnie rzecz biorąc tekst ukazał się w dwudziestym trzecim numerze tego periodyku). W artykule, redagowanym wspólnie z doktorem Jerzym Szyłakiem, punktowałem między innymi, że Druillet pozostawał wtedy w Polsce twórcą niemal nieznanym, mimo kanonicznej wręcz pozycji jego twórczości w kontekście komiksu francuskiego i nie tylko. Od czasu ukazania się mojego tekstu w 2003r. na łamach KZ właściwie niewiele się zmieniło w tej materii jeśli chodzi o nasz kraj. Album "Salambo" jest więc pewnego rodzaju przełomem na tym polu. I dobrze, bo Philippe Druillet jest uznawany na zachodzie za klasyka, obok takich nazwisk jak chociażby Jean (Moebius) Giraud i Jean-Pierr Dionnet do spółki z którymi Druillet zakładał w 1975r. legendarny już dzisiaj magazyn z opowieściami graficznymi kierowanymi do dorosłego czytelnika - Metal Hurlant. Na łamach tegoż periodyku (a także kilku innych jak na przykład Pilote czy Rock and Folk) w drugiej połowie lat 70. i pierwszej połowie 80. XXw. francuski rysownik często publikował swoje krótsze i dłuższe (zazwyczaj składające się z epizodów) prace. Należały do nich chociażby "La Nuit" (Noc) – utwór powstały po śmierci jego żony, która odeszła z powodu przegranej walki z nowotworem, "Nosferatu" – opowieść o wampirach, czy przygody zdeprawowanego i amoralnego antybohatera, Vuzz'a. W tym samym okresie powstawały też  kolejne epizody opowieści, które w końcu złożyły się na pełny, trzytomowy cykl o "Salambo", Mathonie i Kartaginie.

Matho, aka. Lone Sloane na swoim latającym transporterze, zmierza w kierunku Kartaginy.

    Tak naprawdę, przechodząc do samej opowieści zawartej w omawianym tutaj albumie, to warto zacząć od jej genezy, i osób jej autorów. Właściwie to nazwiska Gustava Flauberta mogłoby na okładce nie być... Uważam, że jest to tylko elegancki ukłon francuskiego rysownika natomiast sam komiks owszem, nawiązuje do powieści Flauberta jednak nie jest to właściwie adaptacja sensu stricto. Równie dobrze mogłoby być na okładce omawianego tutaj albumu napisane, że powstał on „na motywach powieści Gustawa Flauberta” bez podawania jego osoby jako współautora tego komiksu. Tym bardziej, że Flaubert tak naprawdę dawno umarł, zanim Druillet w ogóle przyszedł na świat (powieść Flauberta została bowiem wydana w 1862r.). Z drugiej strony ten komiks (jeśli miałby faktycznie zostać uznany za adaptację), to jest adaptacją niezwykłą, można by rzec "hybrydową" bo przenoszącą wydarzenia z powieści rozgrywające się w starożytności, w czasach wojen punickich, do realiów SF. Ciekawym zabiegiem autora jest też obsadzenie w roli głównego protagonisty, znanego w powieści pod imieniem "Matho", postaci z jego wcześniejszych komiksów. Mam tu na myśli powstałą przed Salambo, serię komiksową Druilleta o przygodach awanturnika o demonicznych, czerwonych oczach bez tęczówek i źrenic, grasującego na kosmicznych szlakach. Kosmiczny podróżnik, znany pod imieniem Lone Sloane staje się przywódcą rebeliantów, toczących walkę z Kartaginą. Tak więc artysta wykorzystał powieść Flauberta tylko jako bazę, wprowadzając do niej swojego bohatera, który ląduje w futurystycznej wersji Kartaginy swoim statkiem kosmicznym.

Jedna z wersji postaci Salambo obecnych na kartach komiksów. Uwagę zwraca charakterystyczna dla Druilleta pełna ornamentów kompozycja kadru, który zajmuje w albumie aż dwie strony!


    W jednym z wywiadów Druillet stwierdził, że komiks "Salambo" był przez niego planowany na pięć tomów (aby zawrzeć w sobie całą fabułę z powieści Flauberta). Ostatecznie jednak komiksowa opowieść zamknęła się w trzech albumach zatytułowanych kolejno: "Salambo" wydane w albumie w 1977r, "Carthage" (Kartagina) 1986r, oraz "Matho" 1988r. Na planszach stworzonych przez Druilleta nie jest zawarta cała historia obecna w oryginale, czyli powieści - pierwsze dwa albumy obejmują zaledwie wydarzenia rozgrywające się na 40 pierwszych stronach dzieła Flauberta (stąd zapewne pierwotny plan, który miał obejmować pięć tomów komiksowej adaptacji). Wydanie zbiorcze, które trafia do rąk polskiego czytelnika,  obejmujące wszystkie trzy istniejące tomy. Jest też okraszone materiałami dodatkowymi w postaci grafik, nawiązujących do opowieści okładek magazynów poświęconych "Salambo" oraz okładek rożnych albumowych wydań tej opowieści. Album zawiera też (dosyć zdawkowe) wzmianki o adaptacji Salambo w postaci gry komputerowej i spektaklu multimedialnym będącego bezpośrednią adaptacją tego komiksu. Zarówno nad wspomniana grą komputerową, która powstawała pod tytułem "Salammbo: Battle for Carthage" (Salammbo: Bitwa o Karatginę) w studiu developerskim Cryo Interactive, jak i spektaklem, miał artystyczną pieczę sam autor, choć w opisie zawartym w omawianym wydaniu zbiorczym nie jest to jasno napisane.

Kolejna scena niczym z demonicznego koszmaru a'la Druillet. Ta stylistyka prawdopodobnie doskonale sprawdziłaby się np. do zilustrowania opowieści o Chtulhu, H.P. Lovercrafta. Zresztą, sam Druillet jawnie przyznawał się w licznych wywiadach, do fascynacji twórczością amerykańskiego mistrza opowieści grozy. 

    Odnośnie fabuły którą współdzielą zarówno powieść Flauberta jak i komiks Druilleta to jest to napisana z rozmachem barwna i egzotyczna opowieść o starożytnej Kartaginie, istniejącym w rzeczywistości północnoafrykańskim mieście-stanie, które rzuciło wyzwanie dominacji Rzymu podczas wojen punickich, w III stuleciu p.n.e. (a dokładnie w latach 240-237 p.n.e.). Opowieść Flauberta była luźno oparta na fragmentach prac rzymskiego historyka, Polybiusa. W swojej książce pisarz przedstawił dzieje fikcyjnej dziewczyny imieniem Salambo, córki kartagińskiego generała Hamicara i jej dramatycznej miłości do Matho, przywódcy rebelianckich najemników, który ze swoimi wojskami oblegał Kartaginę. Ta oś fabularna, została właściwie bez zmian przeniesiona do komiksowej adaptacji Druilleta. Jednak fabuła jest zdecydowanie tylko tłem dla warstwy wizualnej opowieści graficznej francuskiego rysownika. Widać, że ciągłość narracji jest dla autora rzeczą zdecydowania podrzędną, podporządkowaną sekwencji kolejnych obrazów. Kadry są ze sobą połączone głównie ze względu na „wpasowanie” w kompozycję planszy. Główną część warstwy narracyjnej, spajającą akcję w poszczególnych kadrach stanowią (niekiedy aż nadto rozbudowane) opisy słowne, które bywają nużące w swojej narracyjnej monotonii. Mało tu też dialogów w dymkach, artysta operuje raczej obrazem i skumulowanymi, towarzyszącymi im blokami tekstu. Jeśli chodzi o czytanie tego komiksu, to wygląda to jak "brnięcie" przez pompatyczne i niekiedy wręcz bełkotliwe opisy, dodatkowo (i niepotrzebnie) komentujące to, co właśnie rozgrywa się na rysunkach. Jeśli chodzi natomiast o warstwę graficzną, to można rzec, że się ją "pochłania". To właśnie ona stanowi o sile tego komiksu. Zdecydowanie nie jest to dzieło typowe dla tego gatunku, jest to natomiast powiedziałbym "artystyczna wizja, zamknięta w komiksowych kadrach".

Jedna z grafik wzbogacających album.

    Większość z komiksowych prac Druilleta balansowała na granicy pomiędzy opowieścią fabularną a skomplikowaną kompozycją graficzną. Nie inaczej jest i w przypadku omawianego albumu. Bogate, wręcz nadmiarowe zdobienia, nawiązujące do ekspresjonizmu i secesji (dwóch prądów artystycznych z przełomu XIX i XX wieku). Do tego mnóstwo małych misternych detali. Kadry są przez to niesamowicie wręcz "gęste". Oglądając je, niezmiennie pojawia zdziwienie i pewnego rodzaju podziw - jak długo musiała powstawać taka pojedyncza plansza i czy artysta tworzył na większym formacie, czy może pod lupą, żeby umieścić tam te wszystkie smaczki? Widać też, że poszczególne albumy (a nawet epizody które zawierają) różnią się od siebie w warstwie graficznej. Bardzo widoczne jest to, że styl artysty ewoluował przez kolejne lata w których tworzone były epizody "Salambo", że Druilet eksperymentował z różnymi technikami graficznymi. Ciekawe są jego eksperymenty zarówno odnośnie zmiany stylu, jak i mieszania różnych technik, jak na przykład kolarze rysunków z fotografiami nagiej kobiety, będącej kolejnym "wcieleniem" głównej bohaterki. Nigdy nie udało mi się ustalić, czy są to zdjęcia zmarłej żony Druilleta? Są też eksperymenty z „neonową”grafiką komputerową z połowy lat 80. W tamtym czasie użycie komputera do obróbki graficznej obrazu było pewnym novum, dziś to jedynie ciekawostka. To zapewne przypadek, ale liczne zmiany stosowanych przez rysownika środków wyrazu, mieszanie różnych technik, zmiany stylu (zarówno graficznego jak i stylu narracji) przywodzą mi osobiście na myśl inny wielki tytuł - "Garaż hermetyczny" Moebiusa...


Jeden z monumentalnych kadrów, ukazujących Kartaginę, z mnóstwem detali  - bogato zdobionymi budowlami i  mikroskopijnymi ludzkimi postaciami u stóp wielkich budynków i rzeźb.

    Mimo licznych zmian obecnych w warstwie wizualnej, Druillet wypracował bardzo charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny styl, w którym pojawiają się pewne stałe, łatwo rozpoznawalne elementy. Właściwie nie sposób pomylić jego prac z dziełami jakiegoś innego rysownika. Bohaterowie obecni w komiksach Druilleta mają zazwyczaj pociągłe twarze z nisko umieszczonymi ustami, z którymi kontrastują wysoko umieszczone wąskie oczy bez źrenic i tęczówek. Do tego misterne, pełne rozmachu a równocześnie pełne drobnych detali „rozbuchane” kadry, które niekiedy „rozlewają się” aż na dwie strony. Wizje miast „mrówkowców”, niezwykła monumentalna architektura, wyszukane kompozycje geometryczne i zdobienia, to właśnie są niezwykle silne wyznaczniki stylu tego artysty. Podobnie jest z warstwą fabularną konstruowanych przez niego opowieści. Bohaterowie powoływani do życia przez Druilleta są zazwyczaj źli i okrutni i przemierzają mroczne i nieprzyjazne światy. Tak jest i w przypadku opowieści o Salambo. Poczynania jego bohaterów (w tym i Mathona aka. Lone Sloane) są zazwyczaj determinowane przeznaczeniem, a właściwie jakimś rodzajem fatum które nad nimi zawisa (w tym przypadku mamy do czynienia zarówno z fatum, w postaci okrutnego boga, Molocha, jak i femme fatale czyli pięknej, tytułowej bohaterki). Protagoniści Druilleta są niemal zawsze tylko marionetkami sterowanymi przez zwierzchnie, zazwyczaj nadprzyrodzone siły. Postaci te, wbrew swej woli, dążą do przeznaczenia, którego finałem jest zazwyczaj okrutna śmierć...

"Oto Hamilkar Barkas, który dzięki znanej tylko sobie magii rozkazywał stworzeniom morza, ziemi i nieba" - cytat z albumu "Matho".

    Opowieść o Salambo to perełka w warstwie prezentacji. Aż dziw bierze, że przez tyle lat komiksy Druilleta nie były u nas wydawane. Choć może wiążą się z tym inne, zakulisowe sprawy co do których nie mam świadomości – na przykład problemy licencyjne. Ważne, że album ten ujrzał u nas w końcu światło dzienne. Osobiście po cichu trzymam kciuki, że Egmont pójdzie za ciosem i za jakiś czas wyda kolejne komiksy Druilleta jak choćby „Sześć podróży Lone Sloane”, „Nosferatu” lub przygody Vuzz’a. Osobiście bardzo brakuje mi takich właśnie, artystycznych komiksów dla dorosłego czytelnika na naszym rodzimym rynku. Werdykt – obok "Cromwela Stone'a" autorstwa Andreasa Martensa, "Garażu Hermetycznego" Moebiusa czy "Opowieści Sheherezady" Sergio Toppiego, również "Salambo" Druilleta jest kolejnym (a tak naprawdę jednym z niewielu) komiksem, do którego wrócę na pewno jeszcze nie raz, choćby i po to tylko, aby nasycić wzrok zapierającymi dech ilustracjami francuskiego mistrza. Album jest niezwykły w warstwie graficznej i to jest jego mocną stroną. Jednak narracja i fabuła są trudne do przebrnięcia, ciężkie, siermiężne i zostają daleko w tyle za sferą wizualną, co nie przeszkadza "Salambo" być opowieścią wyjątkową.


Tytuł oryginału: „Salammbô – L’Intégrale”
Scenariusz: Philippe Druillet na podstawie powieści Gustave’a Flauberta
Ilustracje: Philippe Druillet
Przekład z języka francuskiego: Maria Mosiewicz
Wydawca wersji oryginalnej: Glénat
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Data premiery wersji oryginalnej (w tej edycji): 24 listopada 2010 r.
Data premiery wersji polskiej: 16 marca 2016 r.
Oprawa: twarda
Format: 22,5 x 29,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron: 200
Cena z okładki: 99,99 zł

A tak Salambo została sportretowana we wspomnianej w tej recencji grze komputerowej.