środa, 22 września 2021

Korriganie - wydanie zbiorcze

O serii Korriganie pisałem już kiedyś, mniej więcej piętnaście lat temu. Było to przy okazji skromnego artykułu o jednym z jej autorów, Emanuelleu Civiello (https://www.kzet.pl/2006_01/z_civiello.htm). Seria była wtedy w trakcie powstawania, a dokładnie liczyła tylko dwa tomy (trzeci był podówczas rysowany przez Civiello). A w bieżącym roku, za sprawą Studia Lain, także każdy inni polscy czytelnicy mają w końcu szansę zapoznać się z tą serią. Przyznam, że również i ja, wiedziony pewną taką "sentymentalną tęsknotą" niezwłocznie sięgnąłem po tę produkcję tuż po jej pojawieniu się na rynku wydawniczym. Czytałem bowiem całą serię ale doprawdy dawno, bo ponad dziesięć lat temu, w jęz. francuskim. I przyznam wprost, że jakoś tak kiedyś ta historia podobała mi się znacznie bardziej niż dziś...

Opowieść rozpoczyna się pewnego posępnego, deszczowego popołudnia, niedługo przed zmierzchem, kiedy zagubiony wóz jedzie skrajem klifu, w Irlandii, niedaleko Ulster. Jest rok 1100 i pierwszy listopada. Podróżująca wozem rodzina (dziadek, dwoje rodziców oraz ich 6-cio czy 7-mio letnia córka, Luaine) niespodziewanie trafia na zasadzkę zastawioną przez uzbrojone potworki ze świata wierzeń i magii, które dostały się za sprawą otwartego przez ich magów portalu do świata ludzi, aby uporwadzić kilku przedstawicieli tegoż gatunku z niejasnego, przynajmniej na początku, powodu. Wóz spada w przepaść strącony ze szklaku zepchniętym przez atakujące stwory głazem. Niemal natychmiast życie traci ojciec dziewczynki, a jej dziadek i matka zostają porwani i przez bramę między wymiarami i przeniesieni do świata magii. Samej Luaine udaje się uratować, dzięki nieoczekiwanej pomocy dwóch leciwych Korriganów Eolasa i Emerem, którzy jak się okazuje także akurat trafili do świata ludzi i ukryli się wraz z dziewczynką w zaroślach, ratując ją w tenże sposób. Wkrótce cała trójka podąża śladem porywaczy i ich ofiar do drugiego świata i tak zaczyna się wyprawa, w wyniku której finalnie zostanie pokonane wielkie zło w postaci demonicznego Balora uciskającego tytułowych Korriganów.

Podsumowując tę część sama opowieść jest może nawet ciekawa, ale nie nazwałbym jej "porywającą". Jest też dosyć sztampowa - nieoczekiwane przejście do krainy magii, walka uciśnionych z tyranem o wyzwolenie ojczystej krainy, czy wreszcie zebranie (w tej opowieści dość kuriozalnej) drużyny bohaterów z przypadku. Historia posiada też pewne dziwne i nieco rażące braki scenariuszowe - tak na przykład bohaterowie (Emer, Eolas i Luaine) wyruszają na "wielką wyprawę" praktycznie bez przygotowania, a nawet bez plecaków, tuż po dyskusji z władczynią Korriganów...Pojawiają się tu też pewne absurdy, jak na przykład to, że bohaterowie trafiają do siedziby wróżki-czarodziejki którą dosyć banalnie, z pomocą ostrego sztyletu i podłego szantażu, że ujawnią jej dawny romans z tyranem antagonistą Balorem, dosyć gładko i szybko nakłaniają do oddania bezcennego eliksiru niewidzialonści... Mało tego, ona (wróżka) akurat ma go pod ręką, nigdzie się nie zawieruszył i nie trzeba było go szukać... Poza tym wszystkim zaszantażowana wróżka-czarodziejka jakby nic, tylko trochę odgrażając się bohaterom, pozwala im odejść i ruszyć w dalsza drogę, bez żadnych negatywnych dla nich konsekwencji.

Dosyć wyraźne są również w tej opowieści zapożyczenia scenariuszowe z Władcy Pierścieni: ucieczka przed jeźdźcem na szkieletowym koniu tuż na początku wyprawy (wygląda to prawie jak ucieczka Hobbitów i pierwsze spotkanie z Nazgulem). Podobnie scena w której Królowa Korriganów prowadzi poddanych do kopalni, aby się tam skryć a wrogi czarownik przywołuje pradawnego potwora z otchłani. Jest to według mnie, być może nie zamierzona, kalka przeprawy Drużyny Pierścienia przez Morię, podziemne miasto Krasnoludów i walki z bestią, Balrogiem. Moje zastrzeżenia budzi też kreacja postaci przez scenarzystę. Oto na przykład główna bohaterka, Luaine, około 7-letnia dziewczynka, która staje się świadkiem śmierci swego ojca stratowenego pod kołami wozu oraz porwania swojej matki i dziadka jak gdyby nic, tzn. bez większych emocji, wkracza do obcego, magicznego świata i wyrusza na heroiczną wyprawę u boku dwóch statryczałych nieco Korriganów. Mało tego, jest zaskakująco (i nagle) niezwykle rezolutna, potrafi analizować i strategicznie planować kolejne posunięcia. Nawet jeśli w ten sposób manifestują się jakoś jej "geny czarownicy" które jak dowiadujemy się później dziewczynka posiada, to jej postać, zachowanie, są jakieś takie mało wiarygodne i przekonujące. Także jej wspomniani już, podstarali towarzyszy Korriganie, Eolas i Emer są dość średnim materiałem na bohaterów. Brak im przymiotów wojowników, charyzmy, sprytu czy innych specjalnych pomocnych w rozprawie z panem ciemności przymoiotów. Ot, dwóch korrigańskich dziadków z dobrymi chęciami ale bez specjalnych umiejętności wyrusza wraz z małą dziewczynką aby stawić czoło wszechmogącemu złu.

Także sama ich wyprawa, tj. jej przebieg, nie jest sczególnie porywający. Po prostu brną mozolnie do celu spotykając a to wpossmnianą już czarodziejkę, którą szantażują, a to jej wojowniczą córkę - będącej owocem wspomnianego już mezaliansu z Panem Zła. A to znów trójka bohaterów jest goniona przez wysłanników złego (tych na kościanych wierzchowcach) a to płyną razem z piratami przez morze do potencjalnych sojuszników - ludu Danannów z planem błagania o pomoc. Wszystko to bez jakichś szczególnych "plot twist'ów" fałszywych sojuszników ale z jedną dziwną zdradą - matki Luaine, która postanawia poswiecić jej życie dla Balora, w którym jakoby się zakochała (a przynajmniej tak sugerowała)... I tak, aż do finalnej walki z Wielkim Złym, oswobodzenia ludku poczciwych Korriganów i powrotu Luaine z matką (jednak nie była taka zła) i dziadkiem, do realnego świata, to jest Irlandii. Poddsumowując całą tę opowieść przeczytałem szybko i bez większych emocji, przejeżdżając przez nią jak przez przysłowiowe masło. A to dlatego, że jak (mam nadzieję) wykazałem w poprzednich akapitach, dużo, aż za dużo, w tej opowieści pulpy, kliszy i sztampy. Ogólnie nie jest to wszystko złe i da się czytać jednak z nie dającym się uciszyć uczuciem czającym się cały czas gdzieś z tyłu głowy: "ja już ten czy tamtem element gdzieś widziałem - i to nawet wielokrotnie"...

Przechodząc jednak od wątku fabulartnego do warstwy wizualnej, to komiks ten, szczególnie na początku, czyta się dosyć wolno. Civiello ma bowiem specyficzny talent do tworzenia kadrów, które często trzeba analizować pod kątem tego, co przedstawiają. Jego styl graficzny wprowadza też w pewnym sensie "szarpaną narrację" - na sąsiednich stronach zdarza się np. przeskok miejsca w którym rozgrywa się akcja ale czytelnik dopiero po chwili orientuje się, że to już jest inny wątek niż ten sprzed chwili... Trzeba przyznać, że artysta ten doprawdy wspaniale potrafi budować nastrój w swoich rysunkach, jednak nie zawsze. Styl Civiello oscyluje, niestety, (i to nawet na sąsiadujęcych ze sobą kadrach) pomiędzy mistrzostwem a tandetą. Z jednej strony mamy niesamowicie nastrojowe planery, prezentujace się niemal jak landszafty które mogłyby wisieć w muzeum, a zaraz koło nich pojawiają się rysunki (kadry) niestaranne, wręcz niechlujne. Civiello ma też dziwny problem z rysownaniem postaci. Czasami ta sama persona na jednej stronie może wyglądać ciekawie, rysunek jest dopracowny, szczegółowy, a za chwilę, w kolejnych kadrach, dana postać może wyglądać jak karykatura samej siebie. Więcej nawet - niekiedy ciężko stwierdzić, że to ta sama bohaterka (lub bohater) nawet na sąsiednich kadrach...

Na kilka słów zasługuje jeszcze jakość techniczna albumu i tutaj mam jedynie słowa uznania dla wydawnictwa Lain (i drukarni). Twarda oprawa, dobrej jakości nadzwyczaj gruby, kredowy papier, dobre odwzorowanie kolorów. A pondato "bajer" w postaci częsciowego lakierowania okładki (widoczny na zdjęciu powyżej) robią na prawdę dobre wrażenie, trzymania w ręku ekskluzywnego artefaktu. Pytanie tylko, czy ta konkretna opowieść na to "zasłuyżyła"? Zabrakło mi też trochę w tym wydaniu okładek do poszczególnych tomów wewnątrz albumu. Zamiast nich są tylko jakieś małe obrazki, fragmenty kadrów na białych stronicach co wygląda nieco kuriozalnie. Ale być może to nie wina Lain, tylko tak zostało przygotowane pierwotne, tj. zapewne francuskie, wydanie zbiorcze, na którym bazowali? Trudno to stwierdzić. Choć z drugiej strony, kontynuując jeszcze temat okładek do kolejnych tomów, to i tak nie był one jakieś specjalne. Tak na prawdę im dalej (kolejne tomy) tym było gorzej, tj. bardziej kiczowato.

Podsumowując: niewątpliwi autrom udało się w jakimś stopniu zbudować ciekawy klimat opowieśći - mroczny i magiczny świat celtyckich wierzeń i legend ALE... Pojawiają się tu w dosyć sporej ilości mankamenty i to zarówno w warstwie merytorycznej jak i graficznej co czyni z kwadrologii o Korriganach, w mojej prywatnej ocenie rzecz jasna, raczej "przeciętniaka" niż dzieło wybitne. Generalnie jeśli ktoś nie zna twórczości duetu Mosdi/Civiello i dodatkowo lubi klimaty dark fantasy lub celtycką magię, możliwe że dobrze będzie się bawił przy tej lekturze. Osobiście mam też nadzieję, że wydawnictwo Lain pójdzie za ciosem i być może w tym lub przyszłym roku wyda autorską serię Emanuela Civiello, która mnie osobiście bardziej przypadła do gustu. Mowa tu o "Ziarnie szaleństwa". Czy tak się stanie? Cóż, czas pokaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz