wtorek, 28 września 2021

Serial Fundacja - dlaczego jestem na (wielkie) NIE

"Fundacja" to jeden z najbardziej znanych cykli SF w historii, klasyka i kanon gatunku. Opowieść o upadku Imperium Galaktycznego przewidzianym przez genailnego matematyka, Hariego Seldona, i wymyśloną przez niego psyhohistorię - dziedzinę analizy matematycznej potrafiącą, na podstawie statystyki, przewidzieć co się będzie działo z wielkimi skupiskami ludzkimi, ekstrapolować kierunki rozwoju wydarzeń na wiele lat do przodu. Jest to też historia niejakiego R. Daneela Olivawa, tajemniczej postaci pojawiającej się wiele razy w dziejach ludzkości pod różnymi imionami, jednak zawsze wpływającej znacząco na przebiego wydarzeń historycznych. Są tam też i inni wielcy bohaterowia, jak np. Hober Mallow, Salvor Hardin, Golan Trevize czy człowiek zwany Mułem (i doprawdy jeszcze wielu, wielu innych). Wszyscy walczący na swój sposób z chaosem rozpadającego się Imperium Galaktycznego, czasem w dobrej a czasem złej wierze. Zdecydowanie jest to seria powieści która jest sztandarowym wręcz przykładem zaprzeczającym opinii, że Science Fiction to tylko awanturnicze przygody w kosmosie. Seria "Fundacja" to cykl, którego tytuł jednym tchem wymieniana się obok cyklu "Diuna" Franka Herberta, czy (znacznie nowszego co prawda od tychże tytułów) cyklu "Wspomnienie o przeszłości Ziemi" Cixina Liu. Osobiście kilkukrotnie już zdarzyło mi się czytać sam cykl o Fundacji, jak również jej cykle poboczne. Mówię tutaj o prequelach opisujących preludium Fundacji, serii "Imperium Galaktyczne" czy cyklu "Roboty".

Dlatego więc z wielką niecierpliwością i zaciekawieniem oczekiwałem premiery z dawna zapowiadanej, telewizyjnej ekranizacji Fundacji w postaci serialu, którego pierwsze epizody miały ostatecznie premierę 24.09.2021. Co prawda w Polsce serial nie jest jeszcze oficjalnie dostępny, ale w XXIw., używając VPN'a i wykupując dostęp do Apple TV+ jako IP z terenu USA już w kilka dni po upublicznieniu miałem możność zasiąść przed ekranem komputera delektując się z dawna wyczekiwana rozrywką...

Widza wita już na wstęie bardzo ładna plastycznie czołówka serialu. Ta na prawdę warta jest nakreślenia kilku słów dedykowanych wyłącznie temu wątkowi. Jej "tematem przewodnim" są punkty, które łączą się w różne wzory, przekształcając chaos w porządek, jakby samorzutnie wyszukując prawidłowości pośród chaosu, tworząc realne, namacalne wręcz kształty. I ma to jak najbardziej sens. Takim "łączeniem kropek" na poziomie analizy statystycznej danych jest przecież bowiem grające w całej opowieści "pierwsze skrzypce" Psychohistoria. Akcja serialu rozpoczyna się na planecie Synnax, gdzie poznajemy młodą, ciemnoskórą Gaal. W pierwszej chwili nie skojarzyłem tej postaci, kiedy jednak wraz z imieniem pojawiło się i nazwisko "Dornick" od razu przypomniałem sobie, że Gaal Dornick był: a) mężczyzną b) jednym z najbliższych współpracowników Seldona c) szefem pierwszej Fundacji. I tu już pojawił się pierwszy, ale jak się wkrótce okazało nie ostani "zgrzyt". No bo jak to: według autorów serialu, parafrazując pewien słynny cytat z filmu "Seksmisja": "Gaal Dornick była kobietą"?...

... "A może R.Daneel też?" Wkrótce Gaal, wraz z innymi podróżnikami, dociera do Trantora, siedziby Imperium Galaktycznego, poznaje Rajcha (przybranego syna Seldona) a także samego Hariego. A my, razem z Gaal, poznajemy też i Trantor, jego liczne podziemne poziomy, ich specyfikę, funkcjonowanie społeczeństwa trantorskiego i wreszcie władze zwierzchnie planety i całego Imperium Galaktecznego - Cleonów... No właśnie, z żadnej powieści nie przypominam sobie, aby imperatorowie trantorscy byli klonowani a w dodatku, żeby jednocześnie panowało aż trzech z nich w różnym wieku biologicznym: chłopiec, dojrzały mężczyzna i starzec. Jeszcze nie skończyłem się nad tym zastanawiać, wciąż brnąc przez pierwszy epizod serii, kiedy trzej imperatorzy zakrzyknęli jednogłośnie na ekranie: "Demerzel" wiatając wchodzącą do komnaty postać wieloletniego zaufanego doradcy. I znów: "zgrzyt" - i to jaki. Otóż jek wiemy z powieści tym doradcą, ukrywającym się pod fałszywym nazwiskiem Eto Demerzela był nie kto inny jak postać bodaj nawet ważniejsza dla całej sagi o Fundacji od samego Seldona - R. Daneel Olivaw. A dokładniej, Robot Daneel - android o wyglądzie mężczyzny (nie kobiety jak w serialu), przez wieki, potejemnie służacy dobru ludzkości - do której to pracy obligowały go przede wszystkim "wdrukowane" w jego obwody słynne fikcyjne prawa robotyki Asimova. Szczególnie zaś prawo zerowe: "Robot nie może skrzywdzić ludzkości, lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do uszczerbku dla ludzkości.". Mało tego, nie dość, że kluczowa postać została przeinaczona jeśli chodzi o jej płeć, to jeszcze w pewnym momencie R.Daneel jak gdyby nigdy nic ujawnia swoją - skrywaną przecież teoretcznie przez wieki - prawdziwą, robotyczną naturę najmłodszemu z Cleonów, który widzi Demerzel, reperujacą ranę odniesioną w walce... Tu, używając sformułowania z jednego z dialogów w Wiedźminie 2: "przegięła się pała goryczy".

Dalej nie miałem już zupełnie chęci nadal oglądać tego serialu. Przeskakiwałem tylko kolejne sceny z pierwszego a później również i drugiego epizodu na podglądzie, zatrzymując się na chwilę na tej, czy innej sekwencji aby za każdym razem nieuchronnie upewniając się, że nie pomyliłem się w ocenie tego, co zobaczyłem wcześniej w tej ekranizacji... Podsumowując to całościowo, krótko i zwięźle: wygląda to jakby ktoś materiał źródłowy (w postaci serii powieści) porozrywał na elementy składowe i poskładał je, wedle swojego uznania, w nową całość, przy okazji dolewając dziegciu poprawności politycznej i kilku innych irytujących elementów w postaci zmian i przeinaczeń. Ten serial przypomina patchwork który z oryginałem, czy jego chronologią i sensem wydarzeń ma tyle wspólnego co "Tata dilera" ze słynnej piosenki Kazika Staszewskiego z drogimi samochodami "czyli nic", albo prawie nic. W tym punkcie dodam, że celowo nie skupiałem się w tym tekście stricte na fabule, bo nawet mnie, osobie która chyba dość dobrze zna zarys i chronologię wydarzeń tej sagi, ciężko się było połapać w którym momencie na osi czasu i dlaczego pewne elementu są tu przedstawione razem a inne oddzielnie - jednym słowem, mamy tu totalny miszmasz fabularny...

"In plus" dla serialu można zaliczyć to, o czym pośrednio wspominałem już wcześniej, tj. projekty graficzne miejsc, pojazdów czy wszystkich innych artefaktów. To na prawdę robi dobre wrażenie. Gdybym na przykład miał sobie wyobrazić wspaniałą siedzibę Imperium, monumentalnego Trantora, wyglądałby on właśnie tak jak w serialu. Uważam też, że i dobór aktorów do obsadzenia głównych ról był w znacznej mierze trafiony. Mam tu na myśli przede wszystkim postać Hariego Seldona, do której Jarred Harris pasuje, w mojej ocenie, wręcz wyśmienicie. Podobnie Lee Pace jako imperator Cleon wygląda na "odpowiednią osobę na odpowiednim miejscu". Jednak jeśli chodzi o inne postaci, to Laura Birm, pomimo dobrej gry aktorskiej, po prostu nie pasuje do tej opowieści - bo Demerzel był w oryginale, jak to zostało powiedziane już wcześniej, mężczyzną. Podobnie ma się sprawa z postacią Gaal'a Dornicka i jego żeńską odwórczynią: Lou Llobell.

Tak więc, podsumowując, ogólnie, jestem na nie i nie zamierzam oglądać kolejnych epizodów tego serialu. Szkoda, że materiał źródłowy będący przecież klasyką SF został tak przeinaczony. Kto jeszcze nie oglądał, niech lepiej przeczyta książki. Kto czytał książki, niech lepiej nie ogląda serialu. Być może jeśli ktoś nie zna oryginału, to ta historia może go zainteresować, być może nawet jemu/jej się spodoba, szczególnie warstwa wizualna, jak pisałem nieco wcześniej jest dosyć intrygująca. Jednak dla tych, którzy znają oryginał, rekomendacja jest wg. mnie tylko jedna: omijać szerokim łukiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz